Home HomeCampbell Joseph The Masks Of God Primitive MythologyJoseph P. Farrell Wojna nuklearna sprzed 5 tysięcy lat (2)Farrel Joseph P. Wojna nuklearna sprzed 5 tysicy latTey Josephine Zaginęła Betty KaneJames P. Hogan Najazd z przeszlosciCrichton Michael Norton N22 (SCAN dal 739)DavCorel PHOTO PAINT (6)[Alexandre Dumas] Il Conte di MontecristoHerbert Frank Bog Imperator Diuny (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Davidson wspomniał wówczas, że Harry Poławiacz Pereł umarł przed paru laty i zapytał, czy słyszała o tym.Skinęła głową potwierdzająco.Szła obok Davidsona w milczeniu prawie do samego wybrzeża.Potem zwierzyła mu się, że spotkanie z nim obudziło w niej wspomnienie dawnych czasów.Nie płakała już od lat.Nie należała do rzędu kobiet, co płaczą byle czego, ale gdy usłyszała, jak ją nazwał Anną Śmieszka, nie mogła powstrzymać się od łkań.Jednego tylko Harry’ego kochała.A innych…Wzruszyła ramionami.Dumna była ze swej lojalności względem kolejnych towarzyszy swych smutnych przygód.Nigdy nikogo nie oszukała i miała swoją wartość jako towarzyszka życia.Niestety, mężczyźni prędko mieli jej dosyć.Widocznie w ogóle nie rozumieją kobiet — tak to sobie tłumaczyła.Davidson chciał ją w sposób delikatny ostrzec przed Bamtzem, lecz nie pozwoliła mu dokończyć: dobrze wiedziała, co mężczyźni są warci; wiedziała też dobrze, co wart Bamtz, ale był nadzwyczajnie przywiązany do małego.Davidson nie nalegał więcej, pomyślawszy, że Anna Śmieszka nie mogła już mieć żadnych złudzeń.Przy pożegnaniu uścisnęła mu silnie rękę.— Dziękuję ci za malca, Davy, dziękuję ci.Prawda, jakie to miłe dziecko?IIDwa lata upłynęły od tych wypadków do chwili, gdy Davidson z moim znajomym znaleźli się w tej oto sali.Za chwilę zobaczysz, jak tu czasem bywa pełno.Wszystkie miejsca będą zajęte, zauważ, jak stoły stoją blisko siebie; krzesła stykają się prawie.Bardzo tu jest gwarno około pierwszej.Nie przypuszczam, aby Davidson bardzo głośno mówił, ale pewnie musiał podnieść głos, rozmawiając przez stół z moim znajomym.Przypadek, zwykły przypadek, zrządził, że tuż za krzesłem Davidsona znalazł się człowiek obdarzony znakomitym słuchem.Można było postawić dziesięć przeciwko jednemu, że nie ma za co zjeść śniadania.Lecz wyjątkowo miał pieniądze, zapewne oszukał kogoś w karty poprzedniej nocy.Był to wesoły osobnik nazwiskiem Fector, szczupły, niski, nerwowy, o mętnych oczach i czerwonej twarzy.Podawał się za dziennikarza, tak jak pewnego gatunku kobiety podają się w biurze policyjnym za aktorki.Obcym opowiadał, że jego zadaniem jest wyszukiwanie nadużyć i walka z nimi, gdziekolwiek by je spotkał.Dawał też do zrozumienia, że jest męczennikiem, i rzeczywiście, nie było prawie miejscowości między Cejlonem a Szanghajem, w której by jako zawodowy szantażysta nie dostał batów, nie oberwał kopniaka, nie siedział w więzieniu, po czym go wreszcie ze wstydem przepędzano.Widocznie fach ten wyrabia spryt i zaostrza słuch.Zapewne nie usłyszał wszystkiego, co Davidson opowiadał o zbieraniu dolarów, ale wystarczało to, aby w ruch wprowadzić jego pomysłowość.Poczekał, aż Davidson wyszedł, i pobiegł w dół do dzielnicy krajowców, do zajazdu utrzymywanego przez Portugalczyka, jakich wielu, i pewnego bardzo podejrzanego Chińczyka.Zajazd ten zwał się hotelem „Macao”, lecz była to po prostu szulernia, przed którą, jak sobie może przypominasz, często ostrzegano.Tam poprzedniego wieczoru Fector spotkał dwóch godnych kompanów, parę jeszcze dziwniejszą niż Portugalczyk z Chińczykiem.Jednym z nich był Niclaus, wiesz, ten gość z tatarskimi wąsami i żółtą cerą, podobny do Mongoła, tyle że oczu nie miał skośnych i twarz nie taką płaską.Nie można było określić, do jakiej należy rasy.Postać nie do opisania.Przypuściłbyś, że to biały człowiek chory na żółtaczkę, i zapewne tak było.Posiadał malajskie prao i sam nazywał siebie Nakhoda; znaczy to tyle co „Kapitan”.Widzisz! Przypomniałeś go sobie teraz! Nie ulega wątpliwości, że nie mówił żadnym innym europejskim językiem poza angielskim, ale na swym prao wywiesił flagę holenderską.Drugim wspólnikiem był Francuz bez rąk; tak, ten sam, któregośmy znali w 79 roku w Sydney, gdzie miał sklepik z tytoniem w dolnej części George Street.Pamiętasz to ogromne cielsko, zgarbione za kontuarem, tę wielką bladą twarz i nad wysokim czołem długie czarne włosy, zaczesane w tył jak u poety.Wiecznie usiłował swymi kikutami kręcić papierosy na kolanie, opowiadając nieskończone bajdy o Polinezji, narzekając i przeklinając na przemian „mon malheur” i[4].Ręce urwał mu wybuch dynamitu, gdy łowił ryby na lagunie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •