[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzięki pracom badawczym w Princeton i wykładom uzyskała kontakt z Jenym Pernakiem, który był pracownikiem naukowo - badawczym, i z Ewą Verritty, wówczas młodszą administratorką w Departamencie Oświaty.To właśnie Jean przedstawiła ich sobie wzajemnie.W następnych latach, gdy urodził się Jay, a później Marie, starała się dotrzymywać kroku swym obowiązkom zawodowym, uczęszczając na odczyty i kursy w Princeton i zadawszy sobie program lektur.ale w miarę upływu czasu coraz częściej opuszczała wykłady, lektury zaś nieustannie odkładała do jutra, które, jak to dobrze wiedziała, nigdy jakoś nie następowało.Zuważyła na koniec, że czyta artykuły o urządzeniu mieszkań; - a nie o mechanizmie transkrypcji kwasu dezoksyrybonukleinowego, chętniej ogląda lekkie rodzinne komedie z zasobów komputerowych niż filmy naukowe o różnicowaniu się komórek, i spędza więcej czasu z przyjaciółmi, z którymi wymienia recepty kulinarne, niż z tymi, którzy dyskutują o statystyce dziedziczności.Ale wychowała dwoje dzieci, z których, zgodnie z jej własnymi zasadami, mogła być dumna.Za jej poświęcenie należała jej się nagroda.A teraz groziło, że Chiron tę nagrodę ukradnie.Myśl ta wywołała w niej dreszcze przerażenia.Jean siedziała na kanapie koło wielkiego ekranu ściennego, przyglądając się twarzy Howarda Kalensa, który potępiał “politykę niezdecydowania" Wellesleya jako coś, co przyczyniło się do zabójstwa żołnierza zastrzelonego ubiegłego wieczoru i wzywał do “pozytywnych inicjatyw na rzecz wzięcia spraw mocno w garść, czego sytuacja tak wyraźnie wymaga".- Dwudziestotrzyletni chłopiec - powiedział przed chwilą Kalens - którego powierzono nam dzieckiem, abyśmy mu dali szansę żyć życiem z perspektywami w nowym świecie, wolnym od kajdan i łańcuchów.przeżyć swe życie z dumą i godnością, jak Bóg tego chciał - skoszony w chwili, gdy zaledwie rzucił okiem na tę planetę i - odetchnął jej powietrzem.Bruce Wilson nie umarł wczoraj.Jego życie zakończyło się, gdy miał trzy lata.Chociaż Jean odczuwała dla żołnierza sympatię, linia, którą Kalens zdawał się proponować, z perspektywą coraz większych kłopotów i nieuchronnych dalszych zabójstw, martwiła ją jeszcze bardziej.Dlaczego zawsze tak musi być? - zadawała sobie pytanie.Wszystko czego pragnęła, to poczuć się przytulnie i bezpiecznie, patrzeć, jak jej dzieci wyrastają na przyzwoitych, godnych szacunku, odpowiedzialnych dorosłych, którzy staną się częścią otulającego ją kokonu dobrze znanej codzienności - zarówno dla ich przyszłego dobra, jak dla niej samej.Miała prawo tego oczekiwać, jako czegoś należnego, ponieważ zasłużyła na to swoim poświęceniem.Nikomu to nie zagrażało.Dlaczego więc spory innych ludzi, spory, do których powstania się nie przyczyniła, miały teraz zmieść to wszystko?Tego ranka Paul Lechat, o którym nigdy nie myślała jako o kimś zdolnym do jakiejkolwiek konfrontacji, zgłosił swą kandydaturę ostatniej minuty w wyborach i wezwał do ustanowienia osobnej kolonii Ziemian w Iberii, gdzieś na Selene.Chciał, żeby Ziemianie mogli już teraz żyć według własnych wyobrażeń, bez postronnych niszczących wpływów, o ile zaś będzie możliwe - by rozwiązanie takie przybrało charakter stały, jeśli będzie to ludziom odpowiadać.Dla Jean propozycja zabrzmiała jak dar z nieba, dla wielu innych również, sądząc z masowego poparcia, jakie w ciągu kilku godzin ujawniło się ze wszystkich stron.Czemu więc wszyscy nie mogą być tego samego zdania ? - dziwiła się.Przecież to było takie oczywiste.Dlaczego trafiali się niektórzy tak uparci, że interesy polityczne stawiali wyżej niż to, co zdrowy rozsądek dostrzegał jako dobro powszechne? Tacy jak Kalens, który w tej danej chwili uznał Lechata za zagrożenie i wzywał swych zwolenników do działania.- Czy mamy uciekać i kryć się po drugiej stronie planety ze strachu, by nie urazić zdezorganizowanej i niezdyscyplinowanej rasy, która wszystko, z czego korzysta, w oczywisty sposób zawdzięcza nam i bezkarnie to wszystko marnotrawi, jakby nic nie miało wartości i nie musiało zostać zapracowane? - pytał Kalens z ekranu.- Czyja wiedza i praca wymyśliły i zbudowały Kuan-yin i wraz z nią te same maszyny, które stworzyły dobrobyt na Chironie? Czyja nauka i umiejętność stworzyły nawet samą rasę Chirończyków, którzy teraz przypisują sobie prawo własności wszystkiego, co ich otacza, nas zaś odpędzają jak nędzarzy od uczty, którą myśmy sami zgotowali? - Zrobił efektowną pauzę, a jego twarz pod koroną srebrzystych włosów przybrała wyraz oburzenia.- Mówię: nie! Nie dam się wypędzić w taki sposób.Nie zgadzam się nawet być tego świadkiem.Stwierdzam publicznie i bez ograniczeń, że każda sugestia w tym kierunku może być uznana tylko za kapitulację przed tchórzostwem moralnym, które nie zasłużyło nawet na pogardę.Przebyliśmy aż tutaj przez cztery lata świetlne przestrzeni kosmicznej i tu zostaniemy, by uczestniczyć w tym, do czego mamy prawo, i by korzystać z tego, co nam się jedynie słusznie należy.- Grzmot oklasków powitał tę orację.Jean nasłuchała się jej dość i poleciła Jeevesowi, by wyłączył ekran.Po wystąpieniu Lechata przez chwilę świtała jej nadzieja, że jego deklaracja wzbudzi lawinowe poparcie ze strony opinii publicznej, co z kolei wymusi bardziej światły kierunek polityki oficjalnej.Ale nadzieja ta zgasła w dwie godziny później, gdy Ewa i Jerry wstąpili na krótkie pożegnanie przed przenosinami, które równały się przyjęciu chirońskiego sposobu życia.Wiele osób jawnie poczynało sobie w podobny sposób, szerzyły się nawet plotki o dezercjach z wojska.Jean nie mogła opędzić się od uczucia, że Ewa i Jerzy dezerterują także od niej, ale udało jej się być miłą i życzyć im wszystkiego dobrego.Zdawało się, że sam Chiron spiskuje osobiście przeciw niej, aby zburzyć jej świat i zniszczyć każdy fragment życia, jakie znała.Dom, w którym mieszkała, też brał w tym udział.Już nie uważała go za spełnienie snów, jak to odczuwała w dniu przeprowadzki z Mayflowera II, ale za część tego samego spisku - małą łapówkę, która miała ją skusić do zaprzedania własnej duszy w ten sam sposób, jak posada pracownika naukowo - badawczego i nowe mieszkanie skusiły Ewę i Jerry'ego.Chiron nie chciał zostawić jej w spokoju.Był jak wirus, który atakuje żywą komórkę i przestraja jej procesy życiowe, aby wykonywała kopie jego samego.Na tę myśl przeszły ją dreszcze.Wstała z kanapy, by odszukać Bernarda.Niewątpliwie siedział w piwnicy, którą wraz z Jayem przerobili na warsztat, uzupełniający warsztaty komunalne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]