[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skądże to się tu wzięło?- Ha! - rozpędził się Nowicki.- Dla nas Polaków, nie ma nic niemożliwego!- No, wystarczy już o tym.Zastanówmy się, co powinniśmy robić dalej.- Możemy teraz wykorzystać zaufanie Murzynów - rzekł Gordon.- Ale najpierw trzeba rozprawić się z lwem.- Poczekajmy na Wilmowskiego.Wtedy zapolujemy - odparł Nowicki.- Wobec tego, chodźmy spać.Dzień był pełen wrażeń - zakończył rozmowę Smuga.- I możemy spać spokojnie, bo Munga czuwa!- I Awtoni - roześmiał się Nowicki, wskazując zwiniętego w kłębek i śpiącego smacznie chłopca.*Zmęczeni walką i ucztą Murzyni spali.Czarownik zniknął w dżungli, obmyślając zemstę.Czuwał jedynie uzbrojony Munga, szczęśliwy, że istoty, które uważał za dobre duchy, obdarzyły go zaszczytem przyjaźni.Polowanie na lwa ludojadaWilmowski, zwinąwszy obóz, przybył do wioski Kisumu w asyście czarnych żołnierzy i tragarzy, którzy oprócz normalnego obozowego sprzętu dźwigali upolowanego przezeń po drodzs samca impala[184].Zdecydował o tym przypadek.Natknęli się po prostu na liczące około dwudziestu pięciu sztuk stadko, zamieszkujących wschodnią i południową Afrykę antylop.Co więcej, impala wchodziły właśnie w okres godowy i byli świadkami zażartej walki samców o przewodnictwo.Przegrany samiec stał się łatwym celem, a odgłos strzału tak przeraził pozostałe, że zniknęły błyskawicznie, pokonując przestrzeń kilkumetrowymi skokami.W chacie przydzielonej białym przez wodza natychmiast po króciutkim powitaniu odbyła się narada.Postanowiono podzielić siły.Gordon miał poprowadzić wzdłuż wschodnich wybrzeży Jeziora Alberta grupę zwiadowczą, złożoną z askari i wzmocnioną przez udział Mungi.Liczono, że przy pomocy Mungi uda się zdobyć w sąsiednich wioskach dość informacji, by ustalić, czy “żelazny faraon” ma coś wspólnego z napadami na nie i handlem niewolnikami.Smuga, Wilmowski i Nowicki musieli jak najszybciej rozprawić się z lwem ludożercą, aby umocnić z trudem pozyskane zaufanie i życzliwość ludzi Kisumu.Zaledwie się więc spotkali, a już czekało ich kolejne rozstanie.Patrol Gordona, żegnany przez przyjaciół, wyruszył wczesnym rankiem.Smuga, Wilmowski i Nowicki zaraz potem zaczęli omawiać plan niebezpiecznych łowów.- Lwy żyją na ogół w stadach złożonych z dziesięciu, dwudziestu osobników - wyjaśniał właśnie Smuga.- I chociaż samce walczą ze sobą o rolę najważniejszego, to wbrew powszechnej opinii, nie są przewodnikami stada.Przewodnikiem stada jest zawsze lwica.Ona daje znak do rozpoczęcia łowów, ona pierwsza atakuje i zabija albo rykiem rozkazuje czynić to samcom.- Skąd więc lwy samotniki? - spytał Nowicki.- To przeważnie słabsze samce: ranne lub chore, przepędzone przez gromadę.Atakują bydło domowe, no i ludzi, bo to najłatwiejszy łup.- Stare, chore, to rozumiem - mówił dalej Nowicki.- Ale skąd ranne? Czy może po walce z silniejszym przeciwnikiem, z rywalem?- Nie tylko - odparł Smuga.- Zwierzęta, na które polują lwy, nie są tak bezbronne, jakby się wydawało.Potrafią się bronić i to nieraz bardzo skutecznie.Czy widzieliście kiedyś, jak polują lwy?Obaj jego rozmówcy zaprzeczyli, więc Smuga ciągnął swój wykład.- Miałem kiedyś to szczęście.Czailiśmy się w pobliżu wodopoju, wykorzystując wybudowany przez myśliwych maczan[185].Nie lubię tego rodzaju polowania.Myśliwy siedzi sobie wygodnie, bezpiecznie i strzela jak do tarczy.- To ci dopiero bohaterowie - zadrwił Nowicki.- Najpierw włażą ze strachu na drzewo, z którego potem z wielką odwagą strzelają.- Nie o tym jednak zamierzam wam opowiedzieć - ciągnął dalej Smuga.- Do wodopoju przyszły zebry.Z góry dostrzegliśmy podkradające się do nich lwy.To był wspaniały widok! Zręczne, zwinne i ciche jak koty, czołgały się bezszelestnie pod wiatr, który wiał od strony upatrzonego łupu.Było ich pięć.Otoczyły wodopój i uderzyły.Atak powiódł się tylko częściowo.Dwie zebry padły natychmiast: jedna z przegryzionym gardłem, druga ze złamanym kręgosłupem.Pozostałe utworzyły krąg, stając łbami do siebie i wierzgając kopytami.Jakiś mniej ostrożny, młody lew, który zaatakował podbrzusze jednej z zebr, dostał się pod wierzgające kopyta i ledwie uszedł z życiem.I oto odpowiedź na twoje pytanie, Tadku.Z takich potyczek nie wychodzi się bez ran.Stąd też potem osobniki słabsze, żyjące samotnie poza stadem.Coś takiego mogło się przydarzyć naszemu lwu.Smuga na chwilę zamilkł i wrócił do tematu, który ich interesował.- Dobrze byłoby, aby pojawił się w pobliżu wioski jak najszybciej.- Musimy spróbować go do tego nakłonić - odrzekł Wilmowski.- Cóż, dorosły osobnik potrzebuje codziennie co najmniej pięć kilogramów mięsa, a jest zdolny do spożycia jednorazowo nawet czterdziestu kilogramów.- A to głodomór - skomentował Nowicki.- WłaśnjeKNasz musi być głodny.Będzie więc szukał czegokolwiek, a wiadomo, że lwy żywią się również padliną.Rzucimy mu część twojego łupu, Andrzeju.Zostawimy antylopę na pastwisku dla bydła.- Ha, sępy skutecznie zwabią naszego lwa, a hieny ponowią zaproszenie wieczorem.Przyjdzie na pewno! Możecie ufać mojemu nosowi - pogodnie stwierdził Nowicki.- Przyda się lwia skóra dla wielkiego białego czarownika - dodał żartobliwie, prostując swą potężną postać.- Raczej podarujemy ją wodzowi - z uśmiechem skomentował tę przechwałkę Smuga.- Choć tak naprawdę to zasłużył na nią Munga - Wilmowski, jak zawsze, starał się być sprawiedliwy.- Mości panowie! Nie dzielmy przed czasem skóry na niedźwiedziu.to jest, chciałem rzec, lwie - roześmiał się Nowicki.- A teraz do dzieła!*Resztki antylopy pozostawili na przylegającym do dżungli pastwisku, a sami rozpoczęli czuwanie przy małym ognisku, obserwując kołujące nad padliną sępy - sygnał dla wszystkich padlinożerców.Spodziewali się, że lew nadejdzie od strony lasu.Wilmowski proponował wzniesienie niewielkiej zeriby, która dawałaby poczucie bezpieczeństwa, ale Nowicki ani myślał się z tym zgodzić.A tym razem przyłączył się do niego także Smuga.- Murzyniaki wezmą nas za tchórzy - oponował marynarz.- Ograniczylibyśmy sobie w ten sposób pole ostrzału - poparł go, znacznie racjonalniejszym argumentem, wytrawny myśliwy.Czas oczekiwania dłużył się.Z tym większym zainteresowaniem słuchali opowieści Smugi o myśliwskich przygodach, choć ten przestrzegł od razu, że fantazja ludzi polujących na zwierzęta dorównuje co najmniej wyobraźni północnoamerykańskich Indian.- Miałem kiedyś, jak ty byś to powiedział, Tadku, znajomego, którego tubylcy nazywali “Joe jedna kula” z powodu celności strzału.Mówiono o nim, że trafia w cytryny z odległości czterystu jardów[186].- Fiu, fiu - zagwizdał Nowicki.A Smuga tylko się uśmiechnął i opowiadał dalej:- Któregoś wieczora wybrał się na polowanie.Zwierzyna trafiła się już na skraju lasu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]