[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mieszkała w hotelu Tio, który na pewno nie był tani.Cały jej majątek to cztery funty siedemnaście szylingów.Zjadła suty lunch, za który jeszcze nie zapłaciła i którego pani Hamilton Clipp nie musiała jej fundować.Pani Clipp była zobowiązana pokryć tylko koszty podróży do Bagdadu.Umowa została dotrzymana.Victoria dostała się do Bagdadu, a pani Clipp otrzymała sprawną pomoc w osobie siostrzenicy biskupa, byłej pielęgniarki i wykwalifikowanej sekretarki.Wszystko to już miały za sobą ku zadowoleniuobu stron.Pani Hamilton Clipp wybierała się wieczornym pociągiem do Kirkuku i na tym koniec.Victoria miała cichą nadzieję, że pani Clipp wręczy jej na pożegnanie prezent w postaci jakiejś gotówki, doszła jednak do przykrego wniosku, że to raczej nieprawdopodobne.Pani Clipp nie miała przecież pojęcia, że Victoria jest w poważnych tarapatach finansowych.Co powinna zrobić Victoria w takiej sytuacji? Odpowiedź była oczywista.Znaleźć Edwarda.Z przykrością stwierdziła, że nie ma pojęcia, jak Edward ma na nazwisko.Edward, Bagdad.To rzeczywiście bardzo dużo, pomyślała, zupełnie jak ta saraceńska panna, co przyjechała do Anglii, znając tylko imię kochanka, Gilbert, i nazwę kraju, Anglia.Romantyczna historia, ale mocno kłopotliwa.Co prawda, w Anglii za czasów wypraw krzyżowych nie było nazwisk.Z drugiej strony ówczesna Anglia była większa od dzisiejszego Bagdadu, za to rzadko zaludniona.Victoria oderwała się od tych interesujących spekulacji i wróciła do twardej rzeczywistości.Musi natychmiast znaleźć Edwarda, a Edward musi znaleźć jej pracę.Też natychmiast.Nie znała, co prawda, nazwiska Edwarda, ale wiedziała, że przyjechał do Bagdadu jako sekretarz niejakiego doktora Rathbone'a, można też przypuszczać, że ów Rathbone jest jakąś ważną osobistością.Victoria upudrowała się, przygładziła włosy i wyruszyła na dół, by zdobyć informacje.W hallu spotkała promiennego Marcusa, który obsypał ją komplementami.- A, panna Jones, zapraszam panią na drinka.Bardzo lubię angielskie damy.Wszystkie angielskie damy w Bagdadzie należą do moich przyjaciół.U mnie w hotelu każdy czuje się dobrze.Chodźmy do baru.Victoria, nie mając nic przeciw szczodrej gościnności, zgodziła się bez oporów.Siedząc na stołku w barze i popijając dżin, rozpoczęła swe poszukiwania.- Zna pan może doktora Rathbone'a? Przyjechał teraz do Bagdadu - spytała.- Znam każdego człowieka w Bagdadzie - stwierdził radośnie Marcus Tio.- I każdy zna Marcusa.Jest tak, jak mówię.Och, mam bardzo, bardzo wielu przyjaciół.- Z pewnością - powiedziała Victoria.- Zna pan doktora Rathbone'a?- W zeszłym tygodniu miałem tu marszałka lotnictwa dowodzącego całym Środkowym Wschodem.“Marcus, mówi, stary łobuzie, nie widziałem cię od czterdziestego szóstego.Nic nie schudłeś".Bardzo miły człowiek.Bardzo go lubię.- A Rathbone? Też jest miły?- Wie pani, lubię ludzi wesołych.Nie lubię ponuraków.Lubię ludzi wesołych, młodych i z wdziękiem, takich jak pani.Mówi do mnie ten marszałek: “Za bardzo lubisz kobiety, Marcus".A ja mu na to: “Nie, za bardzo lubię Marcusa, w tym cały sęk." - Marcus wybuchnął śmiechem i zawołał: - Jezus, Jezus!Victoria była zaskoczona, ale okazało się, że barman nazywa się Jezus.Pomyślała po raz kolejny, że Wschód jest dziwnym miejscem na ziemi.- Jeszcze jeden dżin z sokiem pomarańczowym i whisky - zakomenderował Marcus.- Chyba nie powinnam.- Ależ tak, tak, powinna pani.To słabiutkie.- Chodzi mi o doktora Rathbone'a - nalegała Victoria.- Ta pani Hamilton Clipp.co za dziwne nazwisko.z którą pani przyjechała, jest zdaje się Amerykanką.Lubię Amerykanów, a najbardziej Anglików.Amerykanie są zawsze bardzo smutni.Chociaż czasami, tak, potrafią się zabawić.Pan Summers - zna go pani? - pije strasznie dużo, jak przyjeżdża do Bagdadu, śpi przez trzy dni i nie budzi się.To już przesada.To jest nieładnie.- Proszę mi pomóc - powiedziała Victoria.Marcus był wyraźnie zdziwiony.- Oczywiście, pomogę pani.Zawsze pomagam, jak kogoś lubię.Pani powie, co pani chce, a wszystko zaraz będzie.Stek na zamówienie albo bardzo dobry indyk z ryżem i rodzynkami, i ziołami, albo małe kurczaczki.- Nie chcę kurczaczków - powiedziała Victoria.- W każdym razie nie teraz - dodała na wszelki wypadek.- Chcę odnaleźć tego Rathbone'a.Doktor Rathbone.Dopiero co przyjechał do Bagdadu.Ze swoim.ze swoim sekretarzem.- Nie wiem - powiedział Marcus.- Nie mieszka w Tio.Sugestia była wyraźna: kto nie mieszka w Tio, nie istnieje dla Marcusa.- Ale są inne hotele - nalegała Victoria.- A może ma tu dom?- Tak, są inne hotele.Babylonian Pałace, Sennacherib, Zobeide.To dobre hotele, ale nie takie jak Tio.- Na pewno nie takie - zapewniła Victoria.- Ale nie wie pan, czy doktor Rathbone zatrzymał się w którymś z nich? Prowadzi jakieś towarzystwo, coś, co ma związek z kulturą, z książkami.Na wzmiankę o kulturze Marcus stał się bardzo poważny.- Tego właśnie potrzebujemy - powiedział.- Musi być kultura.Sztuka, muzyka - to mi się bardzo, bardzo podoba.Lubię sonaty skrzypcowe, jak nie są za długie.Victoria szczerze się z nim zgadzała, zwłaszcza z tym, co powiedział na końcu, ale widziała, że nie zbliża się ani na krok do celu.Rozmowa z Marcusem była bardzo zabawna, a Marcus był naprawdę uroczy z tym swoim dziecięcym entuzjazmem do życia, tylko dialog z nim przypominał wysiłki bohaterki przygód Alicji w Krainie Czarów, by znaleźć ścieżkę prowadzącą na pagórek.Ach ten Marcus! Każdy temat wiódł do punktu wyjścia.Odmówiła następnego drinka i wstała.Trochę kręciło się jej w głowie.Koktajle Marcusa nie były wcale słabe.Wyszła na taras, oparła się o poręcz i stała, patrząc na rzekę.Nagle z tyłu usłyszała głos
[ Pobierz całość w formacie PDF ]