[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przykładów na to nam nie brakuje, bo są bardzo liczne.Jeden z naszych wiarusów złama-ny chorobą, przy nagłym marszu zostawiony w domu hiszpańskiego wieśniaka, przeczuwał,że w tej ziemi, w samej sile wieku, złoży kości swoje.Przeczucie to wprędce się ziściło.Na-stępnej nocy napadła banda gierylasów, łatwo odkryli schronienie żołnierza tej armii, którąwytępić poprzysięgli.Wpadło kilku z nich do chaty, obdarli z niego okrycie i już chcieli gozamordować, gdy ujrzeli szkaplerz, który w tej chwili nasz wiarus do ust przyciskał.Na tenwidok ochłonęli z wściekłości, okryli go odzieżą na powrót i żadnych nie dopuszczając sięzniewag, w spokoju go zostawili.Odtąd rodzina wieśniaka z całą nad nim czuwała troskliwo-ścią, a gdy sił nabrał i odzyskał zdrowie, sam go gospodarz odwiózł do forpoczt francuskich.Drugi, rodem znad Pilicy, z patrolem zostawał w jednym z zamków granda hiszpańskiego.Gierylasy i służba czekali tylko nocy, aby wszystkich wymordować zdradziecko.Nasz wia-rus w półwieczerz usłyszawszy dzwon kaplicy zamkowej ukląkł w zaciszy i serdecznie od-mówił Pod Twoją obronę.Przyszła noc, sen kleił mu powieki, zdrzymał się chwilkę, gdynagle poczuł się pochwyconym, silnie skrępowanym i usta zawiązane chustą, by żadnegokrzyku nie wydał.Pewnym był ostatniej godziny życia, gdy nagle ujrzał przed sobą poważnąmatronę, która kilka słów przemówiła do służby.W okamgnieniu rozwiązano mu ręce, zdjętochustkę, a ta sama pani wyrzekła doń te słowa, które, umiejąc już język hiszpański, dobrzezrozumiał: Widzę, żeś katolik dobry, widziałam cię z okna zamkowego, jakeś się modlił,gdy głos dzwonu wezwał wiernych do modlitwy.Idz w pokoju, jesteś wolny, a nie pytaj oswych towarzyszów. Wybiegł z izby, przez okno i drzwi otwarte przy latarniach jakby155umyślnie zostawionych ujrzał w bocznej oficynie ciała swoich towarzyszów zbroczone wekrwi, przejęty strachem i grozą uszedł co rychlej z tego zamku.[.]Stare wiarusy życie żołnierskie kochali i wielu było, co dopóki siły starczyły, nie opuściliswojej chorągwi.Smutną ich była starość, bo po większej części, gdy nie znalezli służby, szliw dziady na żebraninę.Niedawne lata, kiedy Warszawa liczyła ich zastęp niemały, chodzą-cych po ulicach miasta, dziś już spoczęli w mogiłach.Wielu z nich po upadku Napoleona wsile jeszcze wieku wróciło do dawnego zajęcia rolniczego, ochotnie w miejsce broni pochwy-ciwszy pług i kosę.Tacy w każdej wsi odznaczali się wydatnie postawą żołnierską, prostą jaksosna, obejściem szlachetnym i wzorowym gospodarstwem.We wsi używali powszechnegoszacunku, oni rej wiedli w karczmie, sadzani na pierwszym miejscu i przy wszelkich uroczy-stościach, ich zapraszała młodzież w swaty lub gospodarze w kumy.[.]W Warszawie wielu ze starych wiarusów mieściło się w służbie, jak mogło.To przy Uni-wersytecie Warszawskim za stróży, w laboratoriach, to w aptekach, u rzemieślników, wewładzach rządowych różnych za woznych i posługaczy, w drukarniach i w prywatnej służbie.[.] Gdy Warszawa nie miała oświetlonych latarniami ulic, wielu służyło za latarników, gro-mady ich widziałeś to przed Teatrem Narodowym, to przy salach redutowych, to w miejscachliczniejszych zebrań i balów publicznych.[.] W mnogiej warstwie robotników osiadłych wWarszawie mamy jeszcze zabytki starych wiarusów.Niemało krzepkich siwoszów chodzi zpiłą i siekierą do tarcia i rąbania drzewa.[.] Kiedy się ich kilku zbierze razem przy spoczyn-ku w obiadową godzinę, posłuchaj ich rozmowy, a usłyszysz ciekawe opowieści o dowcipiestarych wiarusów naszych [.]:Było i chłodno, i głodno, wszedł [.] kanonier do wioski na kwaterę, a choć nosił kulczykw uchu, ale były pustki w brzuchu.Wita gospodynię bardzo grzecznie, przypytuje o jadło, ata mu wręcz powiada, że wszyćko wyjedli piechury.Nasz ogniomistrz łbem pokiwał, ale re-zonu nie traci.Prosi gospodyni, ażeby mu ze starej brony ząb przyniosła i wody w garnkunastawiła, to jej pokaże, jak to w biedzie radzić sobie umie człowiek.Kobieta zaciekawionaprzyniosła ząb drewniany, nastawiła w garnku.Kanonier, zagadując to o tym, to o owym,narzyna gęsto ząb brony, włożył go do garnka, okrył się fartuchem, żeby się nie zatłuścił, istanął z warzechą w ręku przy kominie, ostrzegając gospodynię, że musi szumować, bo zniego będzie tęgi rosół.Kobieta z niedowierzaniem wsparła głowę na ręku i wlepiła oczy wgarnek.Tymczasem stary wiarus, zagarnąwszy niby szumowiny, pokosztował warzechą. O! już zaczyna nabierać smaku, zaraz się będzie pienić; żeby to była jedna, druga gar-steczka kaszy, fiu! fiu! fiu! co by to był za smak, bo jakoś na dobry ząb natrafiliście. A jest kasza, ja zaraz przyniosę. To, to, to, zobaczycie, co to będzie.Przyniesioną kaszę kanonier przepłukał, wsypał do garnka i pokazał gospodyni, że się ro-sół pienić zaczyna naprawdę.Potem znowu skosztował. Oho! zaraz inaczej, skosztuj tylko wasani.Gospodyni skosztowawszy mówi: A dyć to jakby był krupnik, tylko niesłony. Oj, prawda, zagadałem się i zapomniałem, muszę poszukać, czy nie mam w tornistrzeprochu, bo soli zapewne nie macie? Znajdzie się trochę.Osolono krupnik, kanonier skosztował i rzecze: %7łeby to jeszcze kawałek słoninki, kawałek wędzoneczki, to by to był królewski krupnik.Gospodyni rozciekawiona, że ząb się z brony tak smaczno rozgotowywa, przyniosławszystko, czego żądał, bo jeszcze dodała trochę cebuli, pietruszki i kartofli.Wszystko to do-brze rozgotował w garnku, po czym dawszy kilka groszy, wysłał ją po wódkę, ząb brony wy-rzucił w ogród warzywny, a wylawszy rosół w misę, zaprosił gosposię na kanonierską zupę,156której się odchwalić nie mogła.Kiedy stary wiarus zdrzymnął się strudzony, kobieta w garn-ku na próżno szukała zęba brony i opowiadała kumoszkom, jak on się w rosół rozpłynął.[.]Rok 1809 dowodnie wykazał [żołnierzy] odwagę i przytomność wielką umysłu.Przytoczętu kilka przykładów.Po bitwie pod Raszynem wojska austriackie zajęły Warszawę, polskie cofnęły się na Pra-gę.Austriacy nocami zabrawszy promy i przewozników naszych, a do pomocy stróżów zdomów miasta, ustawiali ich na czele jako zasłonę od strzałów i próbowali, niepokojąc pol-skie straże, opanować jakie wybrzeże z prawej strony Wisły.W jednej takiej nocy ciemnejoddział z 30 piechoty z doboszem i oficerem oraz 15 przewoznikami i stróżami z cicha pod-pływał na wybrzeże Saskiej Kępy.Stał tam właśnie na straży stary wiarus podoficer z dwomatowarzyszami.Mając tylko gołe od działa lawety, znalazłszy pień wypróchniałej wierzby,ułożył go na nie, wysypał bateryjkę i na niej ustawił ową grozną armatę.Z dala rzeczywiście ten przybór wyglądał na działo.Jednemu z żołnierzy dał lont zatlonyw rękę i czuwał noc całą.Po cichym plusku wioseł, po szmerze wodnym, bystrym słuchemzmiarkował napad.W kilku słowach na ucho dał rozkaz towarzyszom, jak mają postępować
[ Pobierz całość w formacie PDF ]