[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecieć chce, ale nie może, bo lód nie puszcza.Nieszczęsne ptaki powinny poczekać przynajmniej do południa, dopóki słońce lodu nie roztopi lecz właśnie w tym momencie w nadbrzeżnych zaroślach pojawi się karawanbasza.Przewodnik karawan szedł tropem kulawego zająca, marząc o smakowitej pieczeni, kiedy ujrzał mrowie kaczek, gęsi i łabędzi.Wystraszone przez człowieka ptaki trzepotały gwałtownie skrzydłami w miejscu, ale ulecieć w powietrze nie mogły.Ponieważ karawanbasza nie należał do najlepszych strzelców, odłożył na bok kołczan i łuk ogromny, a sięgnął do pochwy po nóż.Z długim, ostrym kindżałem zaczął podchodzić coraz bliżej stada.Przerażone ptactwo ponownie usiłowało oderwać się od lodu.Machało skrzydłami, wyciągało szyje, wrzeszczało.Bez skutku.Jednakże strach wszystko potrafi, jak trzeba, to i kurczak w orła przemieni.Załopotały ptaki skrzydłami raz, drugi, trzeci.i nagle wzbiły się do góry wraz z lodem.Olbrzymi lodów placek na kaczych, gęsich i łabędzich skrzydłach pofrunął ponad piaskami karszyńskiego stepu.A kto nie wierzy, może przekonać się na własne oczy.Na miejscu, gdzie było jeziorko, pozostał wszakże dowód oczywisty: ogromna pusta jama.Na próżno karawanbasza, ile tylko tchu w płucach, popędził z powrotem po łuk i kołczan, nadaremnie strzały wypuszczał.Bo, po pierwsze jak już wspominałem, nie był najzręczniejszym strzelcem, a i drugie, strzały odbijały się od lodowego półmiska niczym od tarczy wojownika.Ptaki uszły z życiem.Z pewnością nieraz widzieliście nad brzegami Kaszka-darii ocalałe kaczki i ich potomstwo.To jeszcze jeden dowód, że mówiłem prawdę.Słuchający z zapartym tchem opowieści na te słowa wybuchnęli gromkim śmiechem.Wesołość przepłoszyła wróble spod powały.Zaniepokojony nagłym hałasem ze stajni odezwał się wielkim wrzaskiem kłapouch, wierny druh wędrówek Nasreddinowych.Zawtórowała mu młoda oślica Omirbeka.A tymczasem głosy uznania napełniły czajchanę.- Zuch chłopak.Znalazł wyjście.Znakomitą opowieść wymyślił.Pod tiubietiejką skarb prawdziwy dźwiga.Będzie mieć ojciec z niego pociechę nie raz i nie dwa razy.Jedynie otyły nadzorca, Ibrachim Achrar, stary zrzęda i wieczny utyskiwacz, o którym mówiono, że od osiemdziesięciu lat wątroba w nim gnije, zaprotestował gwałtownie:- Nie pojmuję, czemu zachwycacie się rozumem i wyobraźnią młodzika? Nad czym się tutaj roztrząsać? Pomyślcie, na Allacha, za cóż go chwalicie? Takie jest prawo życia, natury - im mądrzejsze jagnię w latach szczenięcych, tym głupszy baran na starość, u schyłku życia.Omirbek pochylił z szacunkiem głowę przed mówiącym, i od powiedział spokojnie:- O, panie szlachetny, jakim rozumnym dziecięciem musiałeś być niegdyś.Z pewnością nikt wówczas nie mógł ci dorównać.Radosnej wrzawy, jaka wybuchła po tych słowach, nie da się porównać z niczym.Istna eksplozja wstrząsnęła karawanserajem i przylegającymi stajniami, zmąciła spokój pobliskich czajchan i domostw glinianych.W grubego Achrara jakby grom uderzył.Zamachał gwałtownie rękoma w powietrzu, wrzasnął kilka słów plugawych i potoczył się ku wyjściu.Tego wieczora Omirbek od wdzięcznych słuchaczy otrzyma nie tylko baraniny i płowu pod dostatkiem, ale ponadto olbrzymią głowę cukru.Smakołyku, który - lizany oszczędnie - wystarczyć mógł na długie tygodnie.Kiedy ustały już śmiechy, a z baranka pozostały gładziuteńkie kości, do pomysłowego młodzieńca, jego ojca i Hodży Nasreddina zbliżył się chromy Alimdżan, właściciel karawanseraju.Bez słowa postawił przed siedzącymi nowe czajniki z ukropem kok-czaj i miseczkę napełnioną różowym kiszmiszem z zeszłorocznych zbiorów.Przysiadł na piętach, pochylił się w ich stronę i szepnął zrozpaczonym głosem:- Dopomóżcie, dobrzy ludzie.Dopomóżcie, bo ja już dłużej nie wytrzymam z tym łotrem.Wszyscy trzej spojrzeli na mówiącego.- Co się stało? O kim.mówisz?- Właśnie o Ibrachimie Achrarze, rozbójniku bez serca i sumienia, przychodzącym tutaj codziennie, aby dokuczać i naigrawać się z trudnej sytuacji, w którą mnie wpędził - odpowiedział Alimdżan i rozdygotaną dłonią, roniąc herbatę na ziemię, uniósł piałkę do ust.- Nie pojmuję cię - Hodża Nasreddin rozłożył bezradnie ręce.- Opowiedz nam całą historię od początku.I mów spokojnie.Nerwy myśl i język plączą.- To sprawa zupełnie świeża, wędrowcze.W ubiegłym roku oddałem najpiękniejszą moją wielbłądzicę pod opiekę staremu czabanowi Dżawłanowi, który przez cały sezon pasł w stepie zwierzęta.Wtedy na świat przyszło małe wielbłądziątko, rozkoszny malec na wysokich, chudych nóżkach.Cieszyłem się z przychówku.Na moje nieszczęście w stadzie pasła się również wielbłądzica grubego Achrara.I ją los obdarował w tym samym czasie pociesznym maleństwem.Niestety, nie żyło długo.Moje wielbłądziątko poczęło wówczas ssać także i przybraną matkę.Obydwie wielbłądzice w najlepszej zgodzie wychowywały malca.Do obydwu maluch podbiegał radując się, merdając prześmiesznie ogonkiem.Wielbłądzia idylla nie trwała zbyt długo.Ibrachim Achrar nie chciał nawet słuchać wyjaśnień pastucha Dżawłana.Oświadczył, iż pozostałe przy życiu wielbłądziątko od jego samicy pochodzi, do niego więc musi należeć.A kiedy upomniałem się o swoją własność, oskarżył mnie przed wielkim kadim Karszy o niecne oszustwo i próbę złodziejską.Cóż, w naszym bekostwie więzy rodzinne są znacznie mocniejsze od sprawiedliwości.Sędzia, poprzez trzecią żonę spokrewniony z Ibrachimem Achrarem, jemu daje wiarę.Łańcuch nieszczęść nie kończy się na tym.Stary szachraj żąda nie tylko mojego wielbłąda, ale i wysokiego odszkodowania za wydumane straty moralne.Córkę mą, Szirin, sobie upodobał.Jej pragnie.Hodża Nasreddin zadumał się.Przemknęły mu przez głowę obrazki z lat młodzieńczych.I on znał kiedyś dziewczynę o takim imieniu.“Szirin.Szirin - znaczy Słodka.Jeśli czarnobrewa jest równie urocza, jak ta, na której wspomnienie serce mięknie i niebo się rozjaśnia, to trzeba działać zdecydowanie i bez chwili zwłoki.Dziewczyna nie powinna wpaść w szpony starucha.I do tego oszusta",- Wędrowcze czcigodny, czy jest jakiś sposób, mogący przekonać kadiego i świadków, która z dwóch samic garbonośnych jest prawdziwą matką wielbłądziątka? - głos Alimdżanowy przerwał nić wspomnień motaną w milczeniu przez mędrca.Hodża skinął głową.Rzekł łagodnie:- Nie kłopocz się, przyjacielu, mam pewien pomysł.Rano pójdziemy do sędziego prosić, aby wraz z Ibrachimem Achrarem, pastuchem Dżawłanem i kilkoma świadkami udał się nad rzekę.Nad kanał odprowadzający wodę z Kaszka-darii przywiedziemy również obydwie wielbłądzice i małego nicponia.Jeśli malec nie potrafi wskazać świadkom własnej rodzicielki, uczynimy próbę odwrotną.A teraz chodźmy wszyscy spać w spokoju.Sen pomoże żołądkom przeciążonym ponad miarę i uporządkuje skołatane myśli.Albowiem rozwaga jutro będzie nam potrzebna.*Nie sztuka rozsupłać węzeł cudzymi rękami.Co innego samemu znaleźć sposób, który pozwoliłby wskazać na prawdziwą matkę wielbłądziątka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]