[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.%7łe nie jest to tylko doraznadłubanina, szopki szkolne pisane na akademie czy satyry na kolegów zwłaszcza opisywana już Wojna trojańska.A że za pierwszym razem nie wyszło.Nic nie szkodzi.Zresztą, Bogiem a prawdą, to, cowówczas napisałem, poza paroma przebłyskami było piekielnie niedojrzałe. FraszkopisBył rok 1965.Lato.Teoretycznie więc powinienem zacząć od tego epizodu, ale jegoefekty pojawiły się pózniej, za to skutki okazały się dalekosiężne.Pojechałem z mamą,Staszkiem i maleńką Sylwią do ośrodka wojskowego nad jeziorem Orzysz i tam spotkałemchłopaka w moim wieku.Zwał się MIETEK MURASZKIEWICZ.Nie wiem, z jakiego tytułutam się znalazł.Pewnie był synem jakiegoś wojskowego.W każdym razie intelektualniekorzystnie odbiegał od reszty uczestników turnusu.Nawiasem mówiąc, przeżyłem tam swoistyszok obyczajowy; po raz pierwszy widziałem dużą grupę dorosłych, kompletnie pijanych,bawiących się na dansingu.W dodatku nie przypominali intelektualnego towarzystwa, do jakiegowprowadzał mnie Staszek, czy to w Warszawie, czy to w Krakowie (gdzie pokazał mi dom naKrupniczej i zapoznał z Otwinowskim i Mortkowicz-Olczakową).Raczej podtatusiałychchłopaków, dość nieszczęśliwych w ramionach swych tłustych, pretensjonalnych żon.(Bal wOrzyszu, bal w Orzyszu, chodz się bawić, towarzyszu! napisałem w minipoemacie).Za to zMietkiem doskonale mi się dyskutowało, jak z nikim przedtem, może poza Tadkiem Milczem,moim szkolnym wykonawcą, który bardzo mi imponował był starszy, spokojny izdystansowany.Ale nie był twórcą, a jedynie odtwórcą zakochanym (z wzajemnością) w swoimniskim głosie.Chciał zostać aktorem i obaj uważaliśmy to za pewnik.Aliści.Przypominamsobie, że kiedy naszą szkołę odwiedziła dwójka autentycznych aktorów z Teatru Powszechnego pani Walewska i Kazimierz Janus i obejrzała nasz spektakl, w którym brylował Tadzio(Pesymista) i Jola Staśkiewicz (Optymistka), a ja byłem jedynie niepozornym Gościemzwiedzającym szkołę, który w finale okazywał się zakonspirowanym wizytatorem, podpuściłemStaszka, żeby wybadał szanse mego kolegi na egzaminie do szkoły teatralnej.Są czy nie ma? Szanse są padła odpowiedz. Jest dość świeży.A w tej ostatniej scenie, kiedy sięujawnia autentyczny.Niech próbuje. Ale ja nie pytam o Marcina, tylko o Tadeusza. A, o tego.Nie ma o czym mówić.Głos ładny, ale chłopak jest już zmanierowany.I faktycznie.Nigdy aktorem nie został.Kiedy zadzwonił do mnie po paru latach, byłinstruktorem zajmującym się junakami w OHP.Więcej się nie dowiedziałem, bo do spotkaniajakoś nie doszło.W Orzyszu podczas rozmów z Mietkiem wyszło na jaw, że mój nowy kolega piszefraszki.Ja też pisałem sporadycznie.W wieku lat 15 wysłałem kilka moich fraszek do Szpilek.Jedna Spośród nieszczęść najgorsza jest taka choroba:ostry zez u człowieka na rozstajnych drogach wzbudziła nawet pewne zainteresowanie redakcji, ale kiedy zaproszony zjawiłem siętam, nie uwierzono, że napisał to dzieciak niewiele wystający ponad biurko, i poradzono mi,żebym przyszedł, jak już będę dorosły.Twórczość Mietka, niezależnie od jej jakości, stanowiła wyzwanie.Należę do ludzi,którzy uwielbiają się ścigać.W każdej dziedzinie.Nawet to, że w 1993 roku zacząłem pisać na komputerze, zawdzięczam rywalizacji.Mójprzyjaciel Andrzej Umgelter, już wtedy ciężko chory, nabył to elektroniczne ustrojstwo.Niemogłem być gorszy! Pokonałem wrodzoną niechęć do urządzeń tego typu.Dziesięć lat wcześniejmój kuzyn Krzycki namawiał mnie do tego bezskutecznie, wtedy błyskawicznie przełamałemopory.Oczywiście do komputera zabrałem się z pewną nieśmiałością , ponad rok pracowałemw łatwiutkim Tagu, aby ostatecznie przejść na Windows.Fraszki Muraszkiewicza podziałały namnie jak wyzwanie.I tak na każdy jego epigram powstawało 10 albo i 100 moich.Wkrótcemiałem trzy maszynopiśmienne zszywki tych utworków.Jeszcze w trakcie wakacji Staszek zdecydował się pokazać te dzieła jednemu ze swoichliterackich znajomków Leonowi Pasternakowi znanemu chociażby z Oki, słynnej, powszechnieśpiewanej w PRL-u pieśni przed laty naczelnemu Szpilek.Z Pasternakiem stanął interesujący układ, można powiedzieć: barterowy.Pisarz zacząłprzyjeżdżać do naszego ogródka i studiować moją twórczość, w zamian za to jego kot Pusio(niezbyt wymyślne imię dla czworonoga należącego do literata) spędzał u nas w Wawrzewakacje.Przyjeżdżali więc przeważnie we trójkę: Pasternak, kot i Zośka, stosunkowo młodakobieta, będąca ostatnią towarzyszką poety.Pasternak siadał na ławce i grzał gołe ciało wupalnych promieniach słońca.Nie wyglądał na szczególnie starego faceta, który ma przed sobąledwie trzy lata życia.Podobnie też wyglądał jego kot, a przecież po jakimś czasie zdechł odnadmiaru wiejskich rozrywek mnie zresztą też niewiele brakowało.Staszek przekazał Pasternakowi całą moją twórczość, także wiersze poważne, polityczne,ociekające PRL-owską propagandą, z nieszczęsnymi Marmurami i brukami na czele.Jakwspominałem, moich satyr nie traktował zbyt poważnie, choć dla porządku dodał również te trzysamizdatowe zbiorki fraszek.Pasternak długo nie wyrażał opinii.Ale zauważyłem, że maszynopisy wróciły.Dorwałemje z bijącym sercem.I szybko mi to serce w piersi zamarło.Przy co drugim zdaniu znajdowałysię ołówkowe adnotacje.Miażdżące: Czego się ten chłopak naczytał!, Jakie to drętwe!, TrybunaLudu itd., itd& Wkrótce pojąłem, jaką krzywdę bym sobie wyrządził, gdybym to opublikował.Motyw z poematem zaangażowanym wykorzystam po latach, opisując perypetie mego alter ego Marcina Wolaka, autora Strof o towarzyszu Dzierżyńskim w powieści Jedna przegranabitwa.Wówczas doznałem szoku.Tak przejąłem się werdyktem Pasternaka, że dostałemczterdziestostopniowej gorączki.Jakiś czas leżałem kompletnie bez świadomości w łóżku.Byłemprzekonany, że świat moich literackich marzeń się zawalił, kiedy dotarło do mnie, że był przecieżjeszcze jeden zestaw tekstów z wierszami satyrycznymi i fraszkami.Przekartkowałem tam niebyło ani śladu krytyki, pozytywne oceny, a nawet komplementy.Już w osobistej rozmowie Leonpotwierdził, że dysponuję ogromnym poczuciem humoru, wyczuciem dowcipu, aluzji,sprawności i łatwości rymowania.Jednym słowem, że fraszki są bardzo obiecujące.W jakimś stopniu jego werdykt zadecydował, że porzuciłem lirykę i tylko od czasu doczasu z potrzeby serca popełniałem jakieś strofy miłosne albo polityczne.A zarazem, codoceniam po latach, ten dziwny człowiek, więzień Berezy i paputczik Stalina, z paskudnymikartami w okupowanym Lwowie, bard I Armii i funkcjonariusz reżimu, ochronił mnie przedwłasną głupotą, przed krokiem w grzęzawisko strof zaangażowanych.Może lepiej niż inni znałcenę.Podobnie wspominam innego znajomego z tamtych czasów dziennikarza %7łołnierzaWolności Stefana Zielicza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]