[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Sean!O Boże! - Nagle zawołał gwałtownie.- Nienawidzę go.Nienawidzę go! Niech umrze.Proszę, Boże, niech umrze!Zamknął oczy, tracąc kontakt z rzeczywistością, i poczuł zawrót głowy, gdy władzę nad jego ciałem przejął alkohol.Nie miał siły unieść powiek i skoncentrować wzroku na łóżku.Ogarnęły go nudności i wiedział, że nie zdoła ich powstrzymać.Ciepły i cierpki smak brandy podniósł mu się do ust i nosa.20.Kiedy służący znalazł pułkownika, minęła już połowa poranka.Garry leżał w poplamionym i brudnym mundurze na łóżku, ze zmierzwionymi włosami.Drewniana noga spoczywała zapomniana na środku pokoju.Służący opuścił cicho klapę namiotu i stanąwszy w progu przyglądał się swojemu panu, krzywiąc się przy tym od stęchłego smrodu brandy i rzygowin.- Nieźle się ubabrałeś, stary.Hej, panie kusztyk-kusztyk - mruknął bez cienia sympatii.Podniósł z podłogi butelkę i przyjrzał się kilku łykom alkoholu, które w niej zostały.- Twoje zdrowie, draniu.- Zasalutował Garry'emu i opróżnił butelkę.Otarł uważnie usta.- W porządku.Weźmy się za sprzątanie tego chlewu.- Zostawcie mnie w spokoju - jęknął Garry.- Już jedenasta, sir.- Zostaw mnie.Wynoś się.- Niech pan wypije kawę, sir.- Nie chcę kawy.Daj mi spokój.- Przygotowałem już kąpiel, sir, i czysty mundur dla pana.- Która godzina? - Garry usiadł niepewnie.- Jedenasta - powtórzył cierpliwie mężczyzna.- Moja noga? - Garry czuł się bez niej jak nagi.- Jeden z rzemieślników naprawiających uprzęże przyszywa rzemienie.Będzie gotowa, jak pan wyjdzie z kąpieli.Nawet siedząc i trzymając dłonie na biurku, Garry nie mógł opanować drżenia rąk, a pod powiekami czul ostre kłucie.Ból pulsujący w głowie powodował, że skóra na twarzy była naciągnięta jak na bębnie.Garry westchnął ciężko i wziął do ręki raport porucznika Curtisa wybrany spośród cienkiego pliku dokumentów, które czekały na jego podpis.Przeleciał wzrokiem raport.Nie kojarzył większości podanych nazwisk.Na początku listy rannych zobaczył nazwisko Seana.Pod nim widniało nazwisko tego małego żydowskiego prawnika.Zadowolony, że raport nie zawiera niczego, co mogłoby skompromitować nazwisko Garry'ego Courteneya, podpisał go i odłożył na stronę.Wziął następny dokument.List zaadresowany do niego, jako oficera dowodzącego Natalskim Korpusem Zwiadowców.Od pułkownika Johna Achesona ze szkockich fizylierów.Dwie strony eleganckiego, drobnego pisma.Miał już odrzucić list, gdy jego wzrok przykuło jedno nazwisko.Nachylił się i zaczął szybko czytać od początku.-.z przyjemnością zwracam pańską uwagę.odwaga przekraczająca.pod ostrzałem nieprzyjacielskim.ponownie poderwał atak.mimo iż ranny.z narażeniem własnego życia.dwóch żołnierzy z oddziału pańskich zwiadowców.Sierżant Sean Courteney.Szeregowy Saul Friedman.gorąco rekomenduję.Honorowy Medal za Męstwo.wielkiej dzielności i sile dowodzenia.Garry opuścił list i opadł na krzesło patrząc na kartkę, jakby to był wyrok śmierci na niego.Przez długą chwilę nie ruszał się, czując jak ból ponownie atakuje jego głowę.Wreszcie podniósł list.Ręce trzęsły mu się tak bardzo, że kawałek papieru drżał jak na wietrze.- Zabrał mi wszystko, co moje; wszystko, co miałem.- Spojrzał na odznaki wiszące na piersi.- Nigdy nie miałem.A teraz to, tę jedną rzecz.Kropla spadła na pismo rozmazując atrament.- Nienawidzę go - szepnął drąc kartki.- Mam nadzieję, ze umrze.- Podarł list na drobne kawałki i zmiął w kulę.- Nie.Tego ode mnie nie dostaniesz.To moje.To jedyna rzecz, jakiej nigdy nie będziesz miał! - Cisnął kulę w kąt namiotu i oparł głowę o ręce złożone na biurku.Jego ramionami wstrząsały krótkie spazmy.- Nie umieraj.Proszę, Sean, nie umieraj.21.Dirk Courteney odepchnął ramieniem stojącą w drzwiach dziewczynkę i jako pierwszy zbiegł po schodach na zalane słońcem podwórko.Nie oglądając się za siebie pobiegł ku dziurze w żywopłocie.Kilku chłopców podążyło za nim.Dogonili go, kiedy wybierał klei-lat z tyłu żywopłotu.- Pośpieszcie się - zakomenderował Dirk.- Musimy pierwsi dostać się nad rzekę albo zajmą nam najlepszą pozycję.Rozbiegli się wzdłuż płotu, niczym stado krzykliwych małpek.- Dirkie, pożycz mi swojego noża.- Hej, spójrz na mój kij.- Nick Peterson machnął krótką witką z wierzby z Port Jackson.Świsnęła z głośnym sykiem.- To nie kij - poinformował go Dirk.- To lee-metford.- Spojrzał po swoim oddziale.- Macie zapamiętać - jestem lord Kitchener i zwracacie się do mnie per “Mój lordzie”.- A ja jestem generał French - oznajmił Nick.Dirk zgodził się.gdyż Nick był jego porucznikiem.Dirk potrzebował zaledwie dwóch tygodni i pięciu porządnych bójek na pięści, żeby ustanowić swoje niekwestionowane przywództwo.- A ja jestem generał Methuen! - zaproponował piskliwym głosem jeden z mniej ważnych członków grupy.- To ja będę generałem Bullerem!- A ja generałem Catacre!- Nie możecie być wszyscy generałami.- Dirk rzucił im gniewne spojrzenie.- Tylko Nick i ja jesteśmy dowódcami.Wy jesteście zwykłymi szeregowcami.- Kurczę, Dirkie! Zawsze musisz psuć zabawę!- Zamknij się, Brian.- Dirk wyczuł groźbę buntu i zręcznie odwrócił ich uwagę.- Chodźcie, idziemy po amunicję.Dirk wybrał dłuższą drogę przez trawnik sanitarny.W ten sposób mógł uniknąć dorosłych i perspektywy uszczuplenia swoich sił, kiedy niektórzy z nich zostaliby zabrani przez rodziców do rąbania drzewa czy pracy w ogrodzie.- Brzoskwinie już prawie dojrzały - zauważył Nick, kiedy mijali ogród Pye'a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]