[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mike pomalował drzwi w kolorze indygo.Reszta wymarzonego domku wtapia się w tło lasu, gdyż ściany zbudowane są z desek, które mój starszy syn kupił w tartaku, a spadzisty dach pokrywają szare, omszałozielone dachówki.Mike wysuwa się naprzód i wyciąga klucz ukryty pod okapem.Przypuszczalnie to ja schowałem go tam, gdy byłem tu ostatni raz pod koniec sierpnia.Mike przykuca i wsuwa klucz do kłódki.Kiedyś wygiął dwa skoble z wielkich gwoździ, wbił jeden w ościeżnicę, a drugi w brzeg odrzwi.Na skoblach zahacza kłódkę, by nikt nie wtargnął do jego samotni i nie zakłócił mu spokoju.Ta wielka kłódka istotnie chroni domek przed intruzami, ale zarazem daje sygnał potencjalnemu włamywaczowi, że właściciel nie gości tu zbyt często.Niemniej jednak, kiedy weszliśmy do środka, okazało się, że na stole leży kawałek papieru, którego, dałbym za to głowę pod topór, nie zostawiłem, opuszczając ostatnim razem chatkę Mike'a.Na blacie stołu, który Mike zrobił z surowych desek zakupionych w tym samym tartaku, co drewno na ściany, widnieją wygrawerowane imiona tutejszych dzieciaków, wraz z podpisami, pozdrowieniami i datami.Mike ogląda wystrugane nożem litery i uśmiecha się, więc domyślam się, że powiedział kilku swoim wiejskim przyjaciołom, gdzie chowa klucz.Jestem rad, że ktoś korzysta z tego domku.Jakie to cudowne schronienie dla kochanków szukających spokoju i ciszy.Uszczęśliwiona Maggie przekracza próg domku.Powoli obraca głowę, lustrując małą kuchnię w narożniku, naczynia wiszące na ścianie, spiżarkę, pryczę obok kominka z nie obrobionego kamienia.W środku załatany dach wygląda jak drewniana pajęczyna.By przystosować wnętrze do pobytu w zimie, należałoby uszczelnić ściany i dach watą szklaną albo pianką styropianową.Jednak to nie jest siedziba na zimę, lecz jedynie wspaniały domek letni.Na podłodze leży dywan.Mike pozostawił zrolowany dywan przy ścianie, ale gdy byłem tutaj w sierpniu, zobaczyłem, że jest strasznie zawilgocony, toteż rozłożyłem go, by przesechł.Maggie spogląda na dach, w którym Mike wstawił okienka wyjęte z naszego starego volkswagena.Tym „vw” ona i George jeździli, kiedy byli na studiach.Ten stary gruchot w zasadzie stanowił ich maleńki dom na kółkach.- Spójrz, Mike! Tu jest naprawdę wspaniale.Gdybym miała taki domek, zaszyłabym się tu, z dala od zgiełku i wielkiego świata.To prawdziwy dom Franky'ego Furbo.Franky Furbo jest postacią z książki.To sprytny lisek, lis-mutant, mądrzejszy od każdego człowieka.Przez ponad dwadzieścia lat zabawiałem rano nasze dzieci, opowiadając im przeróżne historyjki o tym lisim spryciarzu.Nie pomyślałem o tym wcześniej, ale opowieści o Frankym Furbo wiążą się z tym leśnym uroczyskiem i ukrytą wśród drzew chatynką, gdzie wszystko jest małe, proste, praktyczne.Jedyna różnica jest w tym, że dom Franky'ego Furbo był zbudowany na drzewie.Staram się wyczyścić palenisko- Loretta znalazła w narożniku miotłę i zaczyna zamiatać.Ben i ja wymietliśmy dywan w sierpniu, być może nieznani goście zrobili to samo, ale dzisiaj całą podłogę pokrywa miękka warstwa listowia, drobnych kamyczków i ziemi.Ben przynosi cienkie gałązki i kawałeczki kory na rozpałkę.Podaje mi również stare gazety, które przyniósł z młyna, i zapałki.Trudno będzie rozpalić ogień w wilgotnym, wyziębionym kominku.Kiedy już włożyłem na palenisko dosyć papieru i suchych wiórków, ustawiłem małe patyczki w kształcie indiańskiego namiotu tipi.Jeśli uda mi się rozniecić ogień, dołożę większe kawałki drewna.Maggie i Nicole siedzą przy stole, kuląc się z zimna.Nagły przeskok - wprost ze słonecznej Kalifornii do mrocznego wilgotnego lasu w samym środku zimy - stanowi szok dla ich organizmów.Mam nadzieję, że uda mi się rozniecić ogień.Wiem, że na początku będzie okropnie dymiło, ale potem, gdy przewód kominowy rozgrzeje się, dym się rozproszy.Zawsze tak się dzieje.Zapalam zapałkę.Skrawki papieru tlą się wątłym płomyczkiem.Stopniowo papier zajmuje się ogniem, skręcając się i rozpłomieniając wśród suchutkich gałązek.Tymczasem wymiatam resztę popiołu szczotką, którą wręczył mi Ben.Obaj lubimy rozniecać ogień, więc im trudniej go rozpalić, tym więcej mamy uciechy.Zawsze chcielibyśmy rozpalić ogień jedną zapałką.Kłęby dymu i gęstej pary, która unosi się z mokrego drewna, wypełniają izbę.Krztusimy się, ale jakoś wytrzymujemy.Jednak dym snuje się w izbie, nie przechodząc przez przewód kominowy, który trudno będzie rozgrzać.Dmuchając, rozniecamy mały ogienek.Zużywam cały zapas suchych trzasek i papieru, próbując podsycić płomienie i rozgrzać palenisko.Ben klęczy obok, dmuchając w nikły ogienek, ile sił w płucach.Słyszę, jak dziewczęta zaczynają kaszleć.Lor przestała zamiatać i stoi przy drzwiach, by odetchnąć świeżym powietrzem, które przedostaje się przez szczeliny pomiędzy deskami.Całą izbę wypełnia gryzący dym.Odwracam się.- Czemu nie wybierzecie się z mamą na szczyt wzgórza, zanim nie uda się nam przewentylować komina? Za kilka minut ogień powinien palić się jasno.Lor uchyla nogą drzwi.- Chodźmy, dziewczęta! Z wierzchołka spływa prześliczny strumyk.Pokażę wam, gdzie Mike płukał piasek w poszukiwaniu złota.Tymczasem Mike wyszedł, zabierając piłę, by przepiłować grubsze kłody na polana.W pobliżu leśnej chatki leży kilka drzew, które ściął Mike, by światło mogło dotrzeć do jego zacienionego ustronia.Po dwóch latach zwalone drzewa powinny być już suche.Będzie wspaniale, jeśli uda się nam rozpłomienić ledwie tlące się zarzewie.Dokładamy suchych liści i trawy, które Ben znajduje za kominkiem, i ogienek ożywia się, nabiera iście płomienistej werwy, co sprawia, że przewód kominowy ogrzewa się i w kominie jest wreszcie cug.Dym zaczyna uchodzić w górę.Zwolna znikają też wypełniające izbę niebieskie smugi.Dokładam jeszcze trochę suchych gałązek nie grubszych od palca.Jeśli uda się nam utrzymać ogień jeszcze przez chwilę, zajmą się zaraz żywym płomieniem.Mike wnosi do izby wielkie naręcze drewna i upuszcza polana na podłogę przed kominkiem.- Hej, wszystko wskazuje na to, że udało się wam wreszcie rozpalić ogień.Jeśli te wielkie polana zajmą się płomieniem, ogrzejemy się raz-dwa!Kiedy dokładamy po chwili grubszych gałęzi, ogień przygasa na minutę lub dwie, lecz potem buzuje ze zdwojoną siłą.Układamy pośrodku grubsze polano.Wysyłam Bena, by przyprowadził Lor i dziewczęta.Mike wypakowuje lunch.Wyjmuje talerze z szafki, którą sam zbudował, by zabezpieczyć żywność przed szczurami i innymi szkodnikami.On i Genevieve przemieszkali tutaj dwa lata temu prawie całe lato.Genevieve jest prawdziwą gospodynią i zmusiła Mike'a do zainstalowania w tej samotni urządzeń ułatwiających życie, co jemu samemu nie przyszłoby na myśl.Ogień buzuje jasnym płomieniem.Nie jestem pewien, czy to tylko złudzenie, ale wydaje mi się, że w domku jest już cieplej.Zdejmuję szalik i rękawiczki.Na zewnątrz zrywa się wiatr, toteż w osłoniętej przed wichurą izbie wydaje się coraz przytulniej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]