[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był sobotni wieczór, nic więc dziwnego, że wynikła sprawa Wizyty, o której, prawdę mówiąc, całkiem zapomniał.- Powinieneś iść - przekonywała go matka, jak zwykle za pomocą tych samych argumentów.- Wiem, że lubi, jak przychodzisz.- Nie lubi: całkiem zapomniała, kto ja jestem.Mówi mi Peter, a to przecież imię taty.A poza tym dlaczego nie przekonujesz dziadka, żeby choć raz się tam wybrał? To w końcu jego żona.- Twierdzi, że chce ją pamiętać taką, jaka była.W dodatku w soboty w telewizji nadają jego ulubione programy rozrywkowe.- To żaden argument.- Nie będziemy tam długo.- Okay.Pójdę.* * *Mniej więcej dziesięć minut po wyjściu Johnny’ego zadzwonił telefon.Dziadek jak zwykle wrzasnął: „Telefon!”, nie spuszczając wzroku z telewizora, który od kilku lat stanowił sens jego życia.Ponieważ nikogo w domu nie było, nikt na wrzask nie zareagował i telefon dzwonił sobie dalej.W końcu, klnąc pod nosem, dziadek wstał i podszedł do aparatu.Nie zauważył, że pilot od telewizora zsunął się między poduszkę a boczną ścianę fotela, gdzie spędził najbliższe czterdzieści osiem godzin.- Tak?.Nie ma go.Jak wyszedł, to go nie ma.Kto.niech mnie.Nigdy! Nadal robisz sztuczki? Coś cię ostatnio nie widywałem w mieście.Ano prawda, sam niewiele wychodzę.Jak się czujesz? Aha: zmarłeś, rozumiem.Ale wyszedłeś, żeby zadzwonić, ta nauka to teraz cuda robi.Słychać cię, jakbyś był bardzo daleko.aha, jesteś bardzo daleko.Tak, pamiętam ten numer, który prawie ci się udał, ten z kajdankami i workiem.Tak.Tak.Dobrze, powiem mu.To miło, że zadzwoniłeś.Powodzenia.Dziadek odłożył słuchawkę, wrócił do pokoju i z powrotem zasiadł przed telewizorem.Po kilku minutach nagle zmarszczył czoło, wstał i podejrzliwie obejrzał stojący w korytarzu telefon.* * *Słoneczne Akry nie były złym miejscem - było tam nawet czysto, a obsługa wydawała się w porządku.Na ścianach wisiały kolorowe obrazy, a w sali telewizyjnej stało duże akwarium z gupikami, welonami i innym pływającym drobiazgiem.Mimo to sprawiały bardziej ponure i przygnębiające wrażenie niż cmentarz.Składało się na to wiele czynników, ale przede wszystkim sposób, w jaki wszyscy się tu poruszali - w ciszy i bez śladu pośpiechu - lub siedzieli przy stołach, czekając na kolejny posiłek, ponieważ nie mieli nic ważniejszego do roboty.Wyglądało to tak, jakby życie tutaj już się skończyło, śmierć jeszcze nie zaczęła, jedyne więc, co wszystkim pozostało, to czekać.Babcia większość czasu spędzała przed telewizorem albo przed begoniami u siebie w pokoju.Przynajmniej jej ciało, bo gdzie przebywał jej umysł, tego nikt nie był pewien.Czasami był na miejscu, a czasami dryfował tak daleko, że śladu po nim nie było.Jak zwykle rozmowa, a raczej przemowa matki do babci zaczęła wpędzać Johnn’ego w depresję.Była dokładnie taka sama jak tydzień temu, tydzień wcześniej i jeszcze tydzień przedtem.Zrobił więc to co zwykle, czyli wyszedł na korytarz i podszedł do drzwi prowadzących do ogrodu.Z braku konkretnego zajęcia zaczął się zastanawiać nad ostatnimi wydarzeniami.W szkole nigdy o duchach nie mówili, a nie znał nikogo z podobnymi doświadczeniami (nawet ze słyszenia).Właściwie dlaczego to jemu przytrafiały się takie dziwne historie - naprawdę mu na tym nie zależało.Nie starał się, a jakoś tak wychodziło, że życie mu się z zasady bardziej komplikowało niż innym.Ciekawe, dlaczego tak się.„T.Atkins.”Nazwisko uderzyło go po oczach niczym solidny młotek, choć tkwiło nieruchomo na kartce wsuniętej w przykręconą do drzwi ramkę.Do drzwi, obok których właśnie przechodził.Przez sekundę (albo dwie) zdawało się wypełniać cały świat.Potem wróciło do normalnych rozmiarów.Cóż, niejeden Atkins na tym świecie.No, stając przed zamkniętymi drzwiami, na pewno się nie dowie, czy to ten T.Atkins, może więc zapukać.?- Otwórz drzwi, słonko - czyjś głos skutecznie sprowadził go do rzeczywistości.- Mam obie ręce zajęte.Za nim stała korpulentna Murzynka z naręczem bielizny pościelowej.Johnny bez słowa skinął głową i złapał za klamkę.Pokój był mniej więcej pusty - na pewno w każdym razie nie było w nim nikogo.- Widzę cię tu co tydzień, jak odwiedzasz babcię - poinformowała go pielęgniarka, rzucając pościel na rozebrane łóżko.- Dobry chłopiec z ciebie, że tak często przychodzisz.- Uhmm.- A czego ty byś chciał?- Myślałem, że porozmawiam z panem Atkinsem.- zaczął niepewnie i nagle go olśniło: - Robię do szkoły projekt o Blackbury Pals’.Gdy ktoś robił (lub mówił, że robi) projekt do szkoły, mógł liczyć na bezkarność w związku z najgłupszymi pytaniami i wyjątkową swobodę.- A kto oni byli, słonko?- Grupa żołnierzy.Pan Atkins był jednym z nich.Gdzie mogę go znaleźć?- On wczoraj zmarł, słonko.Miał dziewięćdziesiąt siedem lat.Znałeś go?- Nie bardzo.- Był tu długo.Miły staruszek, mawiał, że jak umrze, to wojna naprawdę się skończy, taki żart.Pokazywał nam swoją książeczkę wojskową i mówił, że Tom- my Atkins to właśnie on, i że jak go nie będzie, to to wszystko się skończy.Przeważnie się przy tym śmiał.- O co mu chodziło?- Pojęcia nie mam, słonko.Też się wtedy uśmiechałam, wiesz, jak to jest.- Uśmiechnęła się i zabrała do ścielenia łóżka.Przy tej okazji wyciągnęła spod mebla kartonowe pudełko.- To jego rzeczy, myślę, że możesz je obejrzeć.Nikt go nigdy nie odwiedzał poza przedstawicielem British Legion, regularnie w każde Boże Narodzenie, niech ich Bóg błogosławi.Prosili o jego odznaczenia, no ale skoro projekt, to możesz to obejrzeć.I zajęła się resztą pokoju.Johnny zaś zajął się pudełkiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]