Home HomeBrooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738)Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)Goodkind Terry Pierwsze prawo magii02 Terry Brooks Mroczne WidmoBrooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8Brooks Terry Potomkowie ShannaryBrooks Terry Piesn ShannaryMasterton Graham DrapiezcyDawkins Richard Bóg urojonyClarke Arthur C 3001 odyseja kosmiczna (SCAN da
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sprzedamnadjeziorem.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Na­wet jego przejście przez pokój należało uznać za biologiczny tryumf.Szybko odwrócił wzrok od starannie wykreślonych ilustracji.Nie mógł znieść widoku tylu flaków.Ktoś zastukał do drzwi.- To ja! Można wejść? - huknęła wesoło lady Ramkin.- Ehem.- Przyniosłam panu coś wzmacniającego.Z jakiegoś powodu Vimes wyobraził sobie, że będzie to zupa.Dostał jednak talerz załadowany bekonem, smażonymi ziemniakami i jajkami.Patrząc na niego, słyszał paniczny krzyk własnych arterii.- Zrobiłam też pudding - dodała odrobinę zawstydzona lady Ramkin.- Normalnie nie gotuję, tyle co dla siebie.Wie pan, jak to jest, kiedy się kucharzy dla jednej osoby.Vimes przypomniał sobie posiłki w swojej kwaterze.Nie wiado­mo czemu mięso zawsze było szare i miało w sobie tajemnicze rurki.- Hm.- zaczął, nie przyzwyczajony do rozmów z damami, prowadzonych z pozycji leżącej w ich łóżkach.- Kapral Nobbs opo­wiedział.- Cóż to za barwna postać, ten Nobby! - zawołała lady Ramkin.Vimes nie był pewien, czy to wytrzyma.- Barwna? - powtórzył.- Prawdziwy charakter.Od razu znaleźliśmy wspólny język.- Naprawdę?- Oczywiście.To prawdziwa kopalnia anegdot.- Rzeczywiście.Tych mu nie brakuje.- Vimesa zawsze zadziwia­ło, jak łatwo Nobby dogadywał się praktycznie z każdym.Musi tomieć związek ze wspólnym mianownikiem, uznał.W całym matema­tycznym świecie nie istniał mianownik bardziej wspólny niż Nobby.- Eee.- powiedział i odkrył, że nie potrafi zejść z tej nowej bocznej linii rozmowy.- Nie uważa pani jego języka za nazbyt, hm.barwny?- Soczysty - poprawiła go lady Ramkin.- Szkoda, że nie słyszał pan mojego ojca, kiedy się rozzłościł.W każdym razie odkryliśmy, że mamy ze sobą wiele wspólnego.Co za niezwykły zbieg okoliczności: mój dziadek kazał kiedyś wychłostać jego dziadka za włóczęgostwo.To pewnie czyni z nich prawie rodzinę, pomyślał Vimes.I skrzy­wił się od ukłucia bólu stłuczonych żeber.- Ma pan kilka solidnych siniaków i prawdopodobnie pęknię­te żebro czy dwa - uznała lady Ramkin.— Niech się pan odwróci, to nasmaruję pana tą maścią.- Pokazała mu słoik żółtego mazidła.Panika przemknęła po twarzy kapitana.Odruchowo podcią­gnął kołdrę pod brodę.- Nie udawaj dziecka, człowieku - upomniała go.- Nie zoba­czę niczego, czego bym wcześniej nie widziała.Wszystkie zadki są do siebie podobne.Tyle że zwykle zajmuję się takimi, co mają ogony.No już, przewróć się i podciągnij koszulę.Należała do mojego dziadka - dodała z dumą.Z tym głosem nie można było się spierać.Vimes pomyślał, czy nie zażądać obecności Nobby'ego jako przyzwoitki, po czym uznał, że byłoby to jeszcze gorsze.Maść piekła niczym lód.- Co to jest?- Różne substancje.Przyspiesza gojenie i ułatwia rozrost zdro­wych łusek.-Co?- Przepraszam.Pewnie nie łusek.Niech się pan tak nie mar­twi.Jest prawie pewne, że łusek nie będzie.Jestem tego prawie pew­na.No, już po wszystkim.— Klepnęła go w siedzenie.- Pani, jestem kapitanem Nocnej Straży - oznajmił Vimes.Za­nim jeszcze skończył, wiedział, że nie był to najlepszy pomysł.- W dodatku półnagim i w łożu damy - odparła niewzruszona lady Ramkin.- A teraz niech pan siada i je.Musimy doprowadzić pana do zdrowia.Vimes przestraszył się nie na żarty.- Dlaczego?Lady Ramkin sięgnęła do kieszeni swej brudnej kurtki.- Wczoraj zanotowałam kilka faktów - wyjaśniła.- Dotyczących smoka.- Aha, smoka.- Vimes uspokoił się nieco.W tej chwili smok wydawał się bezpieczniejszy.- I trochę policzyłam.Powiem panu jedno: to bardzo dziwne zwierzę.Nie powinien nawet wznieść się w powietrze.- Szczera prawda.-Jeśli jest zbudowany jak smoki bagienne, to waży około dwu­dziestu ton.Dwadzieścia ton! To niemożliwe.Wszystko sprowadza się do stosunku ciężaru i rozpiętości skrzydeł.- Widziałem, jak spadał z wieży niczym jaskółka.- Wiem.Coś takiego powinno mu wyrwać skrzydła i zostawić wielką dziurę w ziemi - stwierdziła lady Ramkin.- Nie oszuka się aerodynamiki.Widzi pan, nie można powiększyć czegoś małego i tak zostawić.To sprawa siły mięśni i powierzchni nośnych.- Wiedziałem, że coś jest nie w porządku - ucieszył się Vimes.-1 jeszcze ten ogień.Nic nie może mieć w środku takiego żaru.Jak sobie z tym radzą smoki bagienne?- To tylko substancje chemiczne.- Lady Ramkin machnęła rę­ką.- Destylują coś łatwopalnego ze wszystkiego, co jedzą, a potem zapalają to, kiedy tylko opuści przewód pokarmowy.Nigdy nic im się nie pali we wnętrzu.Chyba że nastąpi cofnięcie.- A wtedy co?- Wtedy zeskrobuje się smoka z okolicy.Obawiam się, że nie są najlepiej zaprojektowane.Vimes słuchał.Smoki nigdy by nie przetrwały, gdyby ich rodzinne bagna nie były odizolowane od świata i pozbawione drapieżników.Zresztą smoki nie nadawały się na posiłek - kiedy już odrzuciło się twardą skórę i potężne mięśnie skrzydeł, to, co pozostało, musiało smako­wać jak marnie prowadzona fabryka chemiczna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •