Home HomeAlfred Assollant Niezwykłe choć prawdzie przygody kapitanaJarry Alfred Ubu król czyli Polacyde musset alfred spowiedŸ dziecięcia wiekuAlfred Hitchcock Tajemnica czlowieka z bliznaAlfred Musset SpowiedŸ dziecięcia wiekuHitchcock Alfred Wladca fortunySzklarski Alfred Sobowtor profesora Rawy (SCAN dSzklarski Alfred Sobowtor profesora RawyAlfred Szklarski Tajemnicza wyprawa Tomka (2)Faustyna Kowalska, DZIENNICZEK DUCHOWY
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .– Musimy załatwić formalności konieczne do przetransportowania zwierząt na statek.– Czy to chodzi o słonia i tygrysa? – zapytał Tomek.– Tak, stąd właśnie mamy przewieźć je do Australii – potwierdził Wilmowski.– A to wspaniale! Jeszcze nie widziałem żywego słonia ani tygrysa.Czy ten słoń jest oswojony?– Należy się spodziewać, że przeszedł już odpowiednią tresurę.Zabiorę aparat fotograficzny, powinieneś posłać wujostwu Karskim fotografię z dalekiej podróży.– Oczywiście.Ja bym tak chciał.– Chciałbyś na słoniu?– Tak!– Zobaczymy – odparł Wilmowski – Przygotuj się szybko do wyjścia na ląd.Po kilkunastu minutach Tomek powrócił na pokład, gdzie już oczekiwał na niego ojciec z dużym futerałem mieszczącym aparat fotograficzny.Po wąskim, chybotliwym pomoście zeszli na molo.Wkrótce znaleźli się na rozległym placu.Tomek poprawił na głowie korkowy hełm, aby osłonić cieniem oczy i rozejrzał się wokoło.W pobliżu stało kilka dwukołowych wozów, których boki i półokrągłe budy obciągnięto matami.Pojazdy te zaprzężone były w azjatyckie rogate zebu, które jako bydło stepowe wywodzi się od tura* [*tur (Boś primigenius) wymarł kompletnie kilkaset lat temu.].Tomek dowiedział się od ojca,że podobne do zebu bydło stepowe jest także spotykane w Afryce wśród wielu szczepów murzyńskich.Tam też niektóre jego rasy, jak na przykład wahuma lub watussi, odznaczają się rogami imponującej wielkości, inne wyróżniają się mniej bądź bardziej wydatnym garbem utworzonym przez nagromadzony tłuszcz.Garb ten szczególnie silnie rozwinięty jest właśnie u azjatyckich zebu.Dziwna wydała się Tomkowi wiadomość, iż w Indiach czczą zebu jako święte zwierzę, które trzymane jest w świątyniach, a zabicie go ściąga na winowajcę karę śmierci.Tu na Cejlonie posługiwano się nimi jako zwierzętami pociągowymi.Stały teraz z największą obojętnością w lejącym się wprost z nieba żarze słonecznym.Dalej zauważył Tomek rząd ryksz z siedzeniami umieszczonymi między dwoma wysokimi kołami.Przy każdej z nich czuwał brązowy Syngalez* [*Cejlon zamieszkują Syngalezi, Tamile i Hindusi.].Na widok białych przybyszów wychodzących z portu, trzech krajowców podbiegło ciągnąc jednoosobowe wózki.Podróżnicy wsiedli do ryksz.Powiozły ich one w głąb miasta prostymi, szerokimi ulicami.W porcie oraz w dalszych dzielnicach Colombo panował ożywiony ruch.Środkiem ulic przebiegali, tupocząc bosymi stopami, usłużni kulisi i z niezwykłą zwinnością lawirowali rykszami w barwnym tłumie przechodniów.Tomek spoglądał z podziwem na smukłych Syngalezów, którzy zamiast spodni nosili spódnice, a długie, czarne włosy spinali na tyle głowy szylkretowymi grzebieniami.Żółte, zielone i czerwone ich zapaski mieszały się z białymi i niebieskimi opończami Hindusów.Od czasu do czasu Tomek dostrzegał w barwnym tłumie kapłanów ubranych w powłóczyste, żółte szaty.Kobiety – Syngalezki i Tamilki – wyróżniały się błyszczącymi kolczykami i bransoletami.Wielu przechodniów osłaniało głowy kolorowymi parasolami.Po krótkiej, szybkiej jeździe ryksze wiozące naszych podróżników zatrzymały się przed murowanym budynkiem.Tutaj mieściły się biura przedsiębiorstwa transportowego.Okazało się, że słonia i tygrysa można w każdej chwili załadować na statek.Załatwiono więc formalności, po czym podróżnicy w towarzystwie przedstawiciela przedsiębiorstwa, wysokiego i chudego Anglika, udali się po zwierzęta.Trzymano je w podmiejskiej posiadłości angielskiego kupca.Niski mur ogradzał rozległy park, w głębi którego stał obszerny dom.Nie zwalniając biegu kulisi zatoczyli półkole i przez otwartą, ozdobnie wykonaną, żelazną bramę wbiegli w szeroką aleję.Po jej obydwóch stronach wystrzelały w górę smukłe pnie wysokich palm.Zielone, długie pióropusze liści rzucały ożywczy cień.Dalej roztaczał się cały przepych tropikalnej zieleni.Wśród rozrzuconych rzadko drzew: chlebowych, cynamonowych, goździkowych, magnoliowych i wspaniałych hebanów, widniały niezliczone drzewka: oliwkowe, cytrynowe, pomarańczowe oraz krzewy bananowe o olbrzymich liściach, ukrywających kiście dojrzałych owoców.Ryksze zatrzymały się przed jednopiętrowym, białym, murowanym domem z głęboką, dobrze ocienioną werandą.Anglik wysiadł pierwszy i zaprosił podróżników do siebie na krótki odpoczynek.Zaledwie usiedli w głębokich, bambusowych fotelach, młody Hindus postawił przed nimi olbrzymie tace pełne wschodnich doskonałych słodyczy, owoców oraz zimnych, orzeźwiających napojów.W czasie gdy jego towarzysze rozmawiali z Anglikiem, Tomek zjadł kilka soczystych owoców, coraz to spoglądając niecierpliwie w głąb parku.Tam zapewne musiał znajdować się słoń, którego mieli zabrać do Australii.Tomek nie widział dotąd egzotycznych zwierząt.Warszawa nie posiadała wówczas jeszcze ogrodu zoologicznego, w którym byłoby można oglądać najrozmaitsze okazy fauny świata [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •