Home HomeStrugaccy Arkadij i Borys Miliard lat przed koncem swiataStrugaccy A. i B Miasto skazane (SCAN dal 754)Strugaccy A. i B Lot na Amaltee. Stazysci (SCANStrugaccy A. i B Lot na Amaltee. StazysciA. i B. Strugaccy Pora deszczowStrugaccy A. i B Miasto skazaneStrugaccy A. i B Trudno byc bogiem (2)Strugaccy A. i B Trudno byc bogiemmamy v jednom kole tlacZgubne Zasady Talmudyzmu
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kfr.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Albo trzy - dodał cicho Roman.Korniejew odwrócił się.- A gdzie jeszcze? - spytał, rozglądając się z ciekawością.Papuga trzepotała się słabo, usiłując dziobnąć go w palec.- Puść ją - powiedziałem.- Widzisz, że jest chora.Korniejew odepchnął Drozda i z powrotem posadził papugę na wadze.Nastroszyła się i rozcapierzyła skrzydła.- Dajmy spokój - rzekł Roman.- Później będziemy się zasta­nawiać.Gdzie są wiersze?Stella pospiesznie wytrajkotała to, co zdążyliśmy przygotować.Roman podrapał się w brodę, Wołodia zarżał nienaturalnie, a Kor­niejew krzyknął:- Rozstrzelać! Z armaty.Czy wy kiedyś nauczycie się pisać wiersze?- To pisz sam - odgryzłem się.- Ja nie mogę pisać.Nie mam predyspozycji na Puszkina.Ra­czej na Bielińskiego.- Ty masz predyspozycje na kadawra - roześmiała się Stella.- Pardon! - zawołał Witek.- Żądam, by w gazecie otworzyć dział krytyki literackiej.Będę pisał artykuły krytyczne.Rozniosę was wszystkich! Przypomnę jeszcze ten utwór o daczy.- Jaki? - zapytał Edek.- “Chcę zbudować letnie mieszkanie - zacytował Korniejew.- A gdzie? Oto jest pytanie! Rada Zakładowa milczy jak głaz, może się wreszcie wypowie raz".Było tak? Przyznajcie się!- Wielkie rzeczy - powiedziałem.- Puszkinowi też się zdarza­ły słabsze wiersze.Nawet w wypisach szkolnych nie dają ich w ca­łości.- A ja wiem.- odezwał się nagle Drozd.Roman odwrócił się do niego.- Czy będziemy dziś mieli nagłówek, czy nie?- Będziemy.Już wymalowałem literę “G".- Co? Skąd wziąłeś “G"?- A co, źle?- Umrzeć można - powiedział Roman.Nagłówek brzmi: “O przodującą magię".Pokaż mi tu choć jedną dużą literę “G".Drozd wybałuszył oczy i poruszył wargami.- Jak to możliwe? wybąkał.- Skąd ja to wziąłem, u diabła? Była przecież litera “G".Roman wściekł się do reszty i kazał Poczkinowi porozpędzać wszystkich na miejsca.Stellę i mnie oddano do dyspozycji Korniejewa.Drozd zaczął gorączkowo przerabiać literę “G" na stylizowa­ne “O".Edek Amperian próbował wymknąć się cichaczem, unosząc psychoelektrometr, lecz został schwytany, skrępowany i rzucony do naprawy rozpylacza niezbędnego przy preparowaniu gwiaździstego nieba.Wreszcie przyszła kryska i na Poczkina.Roman kazał mu prze­pisywać artykuły na maszynie i jednocześnie wprowadzać poprawki stylistyczne oraz ortograficzne.A sam spacerował po pracowni, co trochę zaglądając nam przez ramię.Robota szła pełną parą.Zdążyliśmy napisać i odrzucić szereg wariantów na temat łaźni: “W naszej łaźni wody w bród, tylko zimna jest jak lód".“Kiedy w brzuchu burczy z głodu, trudno myć się zim­ną wodą".“W instytucie dwieście dusz, każdy chce gorący tusz!" Korniejew pastwił się nad nami jak autentyczny krytyk literacki.“Uczcie się od Puszkina!! - perorował.- Lub bodaj od Poczkina.Siedzi obok was taki geniusz, a wy nawet nie potraficie go naślado­wać: «Ził na pełnym gazie mknie i za chwilę zmiażdży mnie.» Jaka siła fizyczna rozsadza te wiersze! Ileż w tym ekspresji!" Odszczeki­waliśmy się z mniejszym lub większym powodzeniem.Sania Drozd doszedł już w tyrnle do litery “J".Edek naprawił rozpylacz i wypró­bował go na konspektach Romana.Wołodia Poczkin, klnąc jak szewc, szukał na maszynie litery “Q".Wszystko przebiegało normalnie.I na­gle Roman zawołał:- Sasza, spójrz no tam!Poszedłem za jego wzrokiem.Papuga leżała obok wagi z pod­kurczonymi łapkami, oczy jej zasnuwała biaława błona, czubek ob­wisł.- Zdechła.- powiedział Drozd z żalem.Znowu skupiliśmy się wokół ptaka.Bez wyraźnej myśli, wie­dziony raczej podświadomym odruchem, podniosłem papugę i obej­rzałem jej łapki.Roman natychmiast zapytał:- Jest?- Jest - odpowiedziałem.Na czarnej podkurczonej łapce widniała obrączka z białego metalu, a na niej wyryty napis: “Foton 190573".Popatrzyłem osłu­piały na Romana.Widocznie mieliśmy obaj bardzo dziwne miny, gdyż Witek zażądał:- Gadajcie zaraz, o co chodzi.- Opowiedzieć? - spytał Roman.- Coś nam się przywidziało - mruknąłem.- Sztuki magiczne.Na pewno jakieś dublety.Roman jeszcze raz uważnie obejrzał papugę.- Nic podobnego.W tym właśnie cała rzecz.To nie jest dublet.Mamy do czynienia z najprawdziwszym oryginałem.- Pozwól nam popatrzeć - rzekł Korniejew.We trójkę z Wołodia i Edkiem obejrzeli skrupulatnie papugę, po czym stwierdzili zgodnie, że nie jest dubletem i że nie rozumieją, czemu ten fakt tak nas bulwersuje.“Weźmy, na przykład, mnie - mówił Korniejew.- Ja też nie jestem dubletem.Dlaczego to was nie zdumiewa?"Roman popatrzył na płonącą z ciekawości Stellę, na Wołodię Poczkina, który stał z otwartymi ustami, wreszcie na złośliwie uśmiechniętego Witka i opowiedział im wszystko po kolei - jak przedwczoraj znalazł w piecu elektrycznym zielone pióro i wrzucił je do kosza na śmieci, jak wczoraj pióro z kosza zniknęło, za to na stole (na tymże stole) zjawiła się martwa papuga, idealna kopia tej oto i też nie dublet, jak Janus rozpoznał papugę, użalił się nad nią, po czym spalił w wyżej wspomnianym piecu, a popioły nie wiado­mo czemu wyrzucił za okno.Przez dłuższy czas nikt nie zabierał głosu.Drozd, na którym opowiadanie Romana nie zrobiło większego wrażenia, wzruszał ra­mionami.Widać było po jego minie, że nie rozumie, co w tym nad­zwyczajnego, przecież w instytucie zdarzają się numery o wiele bar­dziej efektowne.Stella też wyglądała na rozczarowaną.Co się tyczy trzech magistrów, to ci zrozumieli wszystko znakomicie i twarze ich wyrażały niewiarę.Korniejew oświadczył krótko:- Łżecie.W dodatku bez pojęcia.- Wykluczone, żeby to była tamta papuga - tłumaczył nam do­brze wychowany Edek.- Na pewno się mylicie.- Ależ tamta - powiedziałem.- Zielona z obrączką.- Foton? - spytał Wołodia Poczkin prokuratorskim tonem.- Foton.Janus nazywał ją Fotonkiem.- A cyfry?- Cyfry też były.- Te same? - indagował groźnie Korniejew.- Zdaje się, że tak - odpowiedziałem niepewnie, oglądając się na Romana.- A dokładniej? - zażądał Korniejew.Przykrył czerwoną łapą papugę.- Powtórz te cyfry!- Dziewiętnaście.- zacząłem - ee.zero dwa, zdaje się? Sześćdziesiąt trzy.Korniejew zajrzał pod uchyloną dłoń.- Nieprawda.A ty? - zwrócił się do Romana.- Nie pamiętam - odparł Roman spokojnie.- Zdaje się, że zero pięć, a nie zero trzy.- Nie - powiedziałem.Chyba zero sześć.Pamiętam, że tam był taki haczyk.- Haczyk - przedrzeźniał pogardliwie Wołodia.- Sherlocki Holmesy! Naty Pinkertony! Znudziła im się zasada przyczynowości.Korniejew wsadził ręce do kieszeni.- To inna sprawa - powiedział.- Ja nawet nie upieram się przy tym, że kłamiecie.Po prostu coś wam się pokręciło.Wszystkie pa­pugi są zielone, a wśród nich dużo zaobrączkowanych.Ta para po­chodziła z serii “Foton", a wy macie dziurawą pamięć.Typowe dla wierszokletów i redaktorów chałowych gazet ściennych.- Dziurawą, powiadasz? - spytał Roman.- Jak durszlak.- Jak durszlak, powiadasz? - powtórzył Roman z dziwnym uśmiechem.- Jak stary durszlak.Zardzewiały.Jak sito.Z dużymi otworami.Roman, nie przestając się uśmiechać, wyjął z wewnętrznej kie­szeni notes i zaczął przerzucać kartki.- A więc - mówił - zardzewiały i z dużymi otworami.Zoba­czymy.Dziewiętnaście zero pięć siedemdziesiąt trzy - przeczytał.Magistrowie jednym susem znaleźli się przy papudze i z suchym trzaskiem zderzyli się czołami.- Dziewiętnaście zero pięć siedemdziesiąt trzy - odczytał Kor­niejew grobowym tonem cyfry na obrączce.Efekt był piorunujący.Stella nie omieszkała pisnąć z radości.- I co z tego - powiedział Drozd, nie podnosząc głowy znad arkusza.- Kiedyś zobaczyłem, że wyszedł mój numer na loterii, i w te pędy poleciałem odbierać samochód [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •