Home HomeSimak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (2)Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756Moorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III (SCAN dalMoorcock Michael Sniace miast Sagi o Elryku Tom IV (SCAN dalMoorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dalMcCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN dBulyczow Kir Swiatynia czarownic§ Thomas Craig Niedzwiedzie lzyDuenas Maria Krawcowa z MadrytuDziedzictwo Gregory Philippa(1)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Zgadza się - zahuczał tłum.- Mięczaki niech umierają.- Będę miał dzieci czy nie dzieci - to moja sprawa.I to ja będę się leczył, a nie pan.Chwała Bogu, od dawna jestem pełnoletni i odpowiadam za swoje czyny.Nie chcę słuchać żadnych przemówień.Odebraliście broń gangsterom i bardzo dobrze.Znajdźcie bimbrowników, zamknijcie saloon.Dobrze mówię? - Odwrócił się, do tłumu.W tłumie rozległy się niezrozumiałe głosy.- Co tam mamroczecie? Dobrze mówię.Kto to słyszał, żeby za drinka płacić dwa dolary? Łapowników uspokójcie.To też będzie słuszne.Ale do mojej pracy się nie mieszajcie.Przyleciałem tu, żeby zarobić i zarobię.Postanowiłem otworzyć własny interes i otworzę.Nie potrzebuję pańskich przemówień.Za słowa domu nie kupisz.- Dobrze, Joe! - krzyknął tłum.- Niedobrze - powiedział Jurkowski.Nagle poczerwieniał i za-ryczał: - Co wy sobie myślicie, że wam tu pozwolą zdechnąć? To nie dziewiętnasty wiek! Wasza sprawa, wasza sprawa - mówił znowu normalnym tonem.- Was tutaj, idiotów, jest co najwyżej czterystu.A nas cztery miliardy.I nie chcemy, żebyście umierali.I nie umrzecie.Nie będę wam mówił o waszej nędzy duchowej.Już widzę, że tego nie rozumiecie.Może wasze dzieci to zrozumieją, jeśli będziecie je mieli.Będę mówił językiem, który jest dla was zrozumiały.Językiem prawa.Ludzkość przyjęła prawo, zabraniające człowiekowi wpędzać się do grobu.Prawo, rozumiecie? Prawo! Odpowiadać z tego tytułu będzie kompania, a wy zapamiętajcie, że ludzkości wasze kopalnie nie są potrzebne.Kopalnie na Bamberdze można zamknąć w każdej chwili i wszyscy tylko odetchną z ulgą.Weźcie pod uwagę, że jeśli komisarz MZKK doniesie o choćby jeszcze jednym przypadku jakichś skandali - wszystko jedno jakich -nadgodziny, łapówki, spirytus, strzelanina - kopalnie zostaną zamknięte, a Bamberga zmieniona w kosmiczny pył.Takie jest prawo i mówię wam to w imieniu ludzkości.- Jurkowski usiadł.- Już po naszej forsie - powiedział ktoś głośno.Tłum zahuczał.Ktoś krzyknął:- Kopalnie zamkniecie, a nas na bruk, tak? Jurkowski wstał.- Nie opowiadajcie bzdur - rzekł.- Co za idiotyczne wyobrażenia o życiu! Czy wy wiecie, ile jest jeszcze pracy na Ziemi i w kosmosie? Prawdziwej, naprawdę niezbędnej, potrzebnej wszystkim? Nie garstce sytych damulek, lecz wszystkim! Mam dla was propozycję od MZKK - chętni mogą w ciągu miesięca rozliczyć się z kompaniąi przejść na budowę na innych asteroidach i sputnikach dużych planet.Gdybyście wszyscy zgodnie przegłosowali zamknięcie tych śmierdzących kopalni, zrobiłbym to jeszcze dzisiaj.A pracy będziecie mieli po uszy.-A ile zapłacą? - wrzasnął ktoś.- Oczywiście pięć razy mniej - odpowiedział Jurkowski.- Za to pracy wystarczy wam na całe życie, i zdobędziecie przyjaciół, prawdziwych ludzi, którzy z was też zrobią prawdziwych ludzi! I zdrowie zachowacie, i weźmiecie udział w największym przedsięwzięciu świata.- Co za frajda pracować u kogoś? - spytał Joshua.- Nam to nie pasuje - sprzeciwiano się w tłumie.- To ma być biznes?- Każdy cię będzie uczył, co wolno, a czego nie.- Przez całe życie być robotnikiem.- Biznesmeni! - wykrzyknął Jurkowski z gryzącą pogardą.-Pora kończyć.Ten pan - wskazał mister Richardsona - ten pan został aresztowany i będzie sądzony.Wybierzcie teraz sami spośród was tymczasowego zarządzającego i poinformujcie mnie.Będę u komisarza Barabasza.- Niedobre to prawo, mister inspektor - rzekł posępnie do Jurkowskiego Joshua - które nie pozwala zarobić robotnikowi.A wy, komuniści, jeszcze się chwalicie, że jesteście za robotnikami.- Przyjacielu - powiedział miękko Jurkowski - komuniści są za całkiem innymi robotnikami.Za robotnikami, a nie właścicielami.W pokoju Barabasza Jurkowski nagle klepnął się w czoło.- Fajtłapa - stwierdził.- Zostawiłem w gabinecie zarządzającego kamienie.Bela zaśmiał się.- To już ich nie zobaczycie - powiedział.- Ktoś zostanie właścicielem.- Licho z nimi - rzekł Jurkowski.- Ale wasze nerwy.eee.Bela, są naprawdę, do niczego.Żylin zachichotał.- Jak on go tym krzesłem!.- A co, wstrętna morda? - spytał Bela.- Nie, dlaczego - odparł Żylin.- Bardzo kulturalny i grzeczny człowiek.- Grzeczny impertynent - zauważył pogardliwie Jurkowski.-A jakie tu pomieszczenia, co? Jaki sobie pałac wybudowali, a śmierć-planeciarze mieszkają w windach! Ja się rym zajmę, ja tego tak nie zostawię.- Może zjecie obiad? - zaproponował Bela.- Nie, zjemy obiad na „Tachmasibie”.Zaraz skończymy tę mitręgę.- Mój Boże - rozmarzył się Bela.- Posiedzieć przy stole z normalnymi, porządnymi ludźmi, nie słuchać ani o dolarach, ani o akcjach, ani o tym, że wszyscy ludzie to bydlęta.Władimirze Siergiejewiczu - dodał błagalnie - nie dałoby się kogoś przysłać.- Wytrzymajcie jeszcze trochę, Bela - rzekł Jurkowski.- Niedługo zamkną ten kramik.- A propos akcji - odezwał się Żylin.- U radiotelegrafisty teraz pewnie tłok.- O, na pewno - przyznał Bela.- Sprzedają i kupują kolejkę do radiotelegrafisty.Oczy wytrzeszczone, piana na ustach.Kiedy ja się stąd wydostanę!.- Dobrze, dobrze - powiedział Jurkowski - Dajcie, przejrzę wszystkie protokoły.Bela podszedł do sejfu.- Właśnie, Bela, da się wybrać mniej więcej przyzwoitego zarządzającego?Bela grzebał w sejfie.- Dlaczego nie - odparł.- Da się.Inżynierów tu mają raczej niezłych.Właścicieli.Ktoś zastukał do drzwi.Wszedł posępny, oblepiony plastrami Joshua.- Chodźmy, mister inspektorze - rzekł pochmurnie.Jurkowski stękając wstał.- Chodźmy.- Zapomniał pan tam kamieni - rzekł posępnie Joshua, wyciągając do niego otwartą dłoń.- To wziąłem.Różni tu u nas ludzie bywają.10.„Tachmasib”.Gigantyczna fluktuacja.To była zwykła godzina przedobiadowych zajęć.Jura ślęczał nad Kursem teorii metali.Rozczochrany, niewyspany Jurkowski bez zapału przeglądał kolejny raport i od czasu do czasu ziewał, dyskretnie zasłaniając usta dłonią.Bykow siedział w swoim fotelu i kończył czytać ostatnie czasopisma.Był dwudziesty czwarty dzień podróży, gdzieś pomiędzy orbitą Jowisza i Saturna.„Zmiany siatki krystalicznej typu kadmowego w zależności od temperatury w zakresie małych temperatur określa się, jak widzieliśmy, w stosunku.” - czytał Jura.Ciekawe, co będzie, pomyślał, gdy Aleksiejowi Pietrowiczowi skończą się wszystkie gazety? Przypomniał sobie opowiadanie Caldwella, w którym chłopiec w gorące południe struga nożem malutki kijek i wszyscy czekają, co będzie, gdy kijek się skończy.Jura parsknął i w tym samym momencie Jurkowski odwrócił się gwałtownie do Bykowa.- Gdybyś wiedział, jak mi to wszystko obrzydło - powiedział.-Jak chciałbym się odprężyć.- Weź hantle od Żylina - poradził Bykow.- Doskonale wiesz, o czym mówię - odparł Jurkowski.- Domyślam się - warknął Bykow.- Domyślam się już od dawna.- I co w związku z tym.m-myślisz?- Nieposkromiony starcze - rzekł Bykow i zamknął czasopismo - Nie masz dwudziestu pięciu lat.Czemu ciągle pchasz się na rożen?Jura słuchał z przyjemnością.- Dlaczego.ee.n-na rożen? - zdumiał się Jurkowski.- To będzie niewielki, absolutnie bezpieczny zwiad.- Może starczy? - spytał Bykow.- Najpierw absolutnie bezpieczny zwiad w jaskini pijawek, potem bezpieczny zwiad u kosmogonistów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •