Home HomeChoroby zakazne zwierzat domowych z elementami ZOONOZ pod red. Stanislawa Winiarczyka i Zbigniewa GrądzkiegoWitkiewicz Stanislaw Ignacy N niemyte dusze imnLem Stanislaw Swiat na krawedzi (SCAN dal 933Lem Stanislaw Swiat na krawedzi (SCAN dal 933 (3)Lem Stanislaw Bomba megabitowa (SCAN dal 935)Lem Stanisław Ratujmy kosmos i inne opowiadaniaLem Stanislaw Golem XIV (SCAN dal 1103)Pagaczewski Stanislaw Gabka i latajace talerze (SCANPreston Douglas, Child Lincoln Pendergast 08 Krag ciemnosci (2)Trocki Lew Moje życie
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oknapcv.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Domyśliliśmy się, że bomby musiał wyrzucić - nad Lublinem, dlatego do nas strzelał tylko z karabinu maszynowego.Gdyby miał coś jeszcze, to na pewno by nas poczęstował.Nie tracąc humoru poszliśmy dalej.Już nikt nas więcej nie zaczepiał.Gdy odwaliliśmy czterdzieści kilometrów, a do wieczora było jeszcze daleko, zdecydowaliśmy, że trzeba wstąpić do chałupy, pożywić się i przespać chociaż z godzinę - bo przecież od świtu byliśmy w drodze.Gospodarz, do którego wstąpiliśmy, przyjął nas bardzo serdecznie, nakarmił i zrobił posłanie w stodole.Podczas gdy jedliśmy, on opowiadał, ile to już ludzi przeszło przez wieś w ciągu ostatnich dni.Ubolewał nad tymi, którzy musieli uciekać ze swych domów.Śmieszyło go i nie rozumiał, dlaczego ci ludzie, gdy tylko posłyszą warkot samolotu, zaraz pędzą wszyscy jak wariaty w pole.Opowiedzieliśmy mu, co widzieliśmy po drodze: o spalonych wsiach, w których nie pozostał nawet jeden dom, o trupach przy drogach i wariatach na zgliszczach.O tym, że Niemcy strzelają nawet do pastuszków na łąkach, i o tym, jak to przed kilkoma godzinami zaledwie polował na nas niemiecki samolot.Gospodarz słuchał, kręcił głową, ale widziałem, że nam nie wierzy.Gdy już najedliśmy się solidnie, poszliśmy spać do stodoły, prosząc gospodarza, żeby nas zbudził za dwie godziny.Ze snu wyrwał nas huk bomb.Słychać jeden wybuch, drugi, trzeci.Coraz bliżej.Wreszcie huk, brzęk szyb, stodoła zatrzeszczała i.cisza.- Chłopaki, lecimy! - krzyknąłem.Poderwałem się z posłania i już otwieram drzwi stodoły.Przy mnie stoi Średni.Mały, zaspany, usiadł na posłaniu i zdziwiony zapytał:- Po co? Przecież już po wszystkim.- Otworzyliśmy już drzwi, a Mały kładzie się z powrotem spać.- Wstawaj, bydlaku, k.twoja mać! - wrzasnąłem wściekle.- Ratować może trzeba!Po takiej grzecznej prośbie nie mógł już odmówić.Wyskoczyliśmy razem przed zabudowania.Okazało się, że ostatnia bomba trafiła w zabudowania sąsiada.Paliła się chałupa i stodoła - a w głębi wsi palił się jeszcze jakiś budynek.Chałupa naszego gościnnego gospodarza znajdowała się zaledwie kilkanaście me­trów od płonących zabudowań.Po długiej drabinie weszliśmy na dach, a po chwili już gospodarz podawał nam duże, zamoczone w wodzie płachty," którymi gasiliśmy płonącą słomę, przenoszoną przez wiatr na słomiany dach naszej chałupy.Po kilku minutach płachty już były suche.Przez cały czas rodzina gospodarza dostarczała nam na dach wodę w wiadrach, którą polewaliśmy dach, płachty i siebie.Zbiegli się ludzie.Część ratowała płonące zabudowania, inni z płachtami obsadzili dachy naszych budynków i w ten sposób nas zmienili, bo nie sposób było wytrzymać długo w takim gorącu.Na dachu ludzie zmieniali się co kilkanaście minut, a ci na dole systemem taśmowym podawali wiadrami wodę do polewania dachu.Gdy już zabudowania sąsiada dogasały, a nasi gospodarze wnosili do chałupy swoje graty, które w czasie pożaru ludzie wyciągnęli na podwórze, zapyta­liśmy gospodarza, czy teraz wierzy, że to, co mówiliśmy o Niemcach, było prawdą.Poszliśmy ze wsi żegnani serdecznie przez gospodarza i zaopatrzeni w żywność.Po trzech godzinach, już po ciemku, doszliśmy do wsi Małków, która była celem naszej wędrówki.Trzy dni później dotarły do wsi matka moja i siostra, które wyjechały z Warszawy pociągiem tego samego dnia, kiedyśmy my wyszli piechotą.Opowiedziały nam, jak Niemcy bombardowali pociąg, jak musieli czekać na reperację torów, jakimi sposobami zdobywali żywność.W rezultacie przyjechały trzy dni po nas.Po tygodniu do wsi przyszedł mój starszy brat, który w tym czasie służył w wojsku.Ten znów przyszedł piechotą prawie od rumuńskiej granicy.W wędrówce swojej starał się unikać spotkania z Niemcami, a przede wszystkim z nacjonalistami ukraińskimi, którzy strzelali do każdego człowieka w mundurze.Przyszedł wygłodzony i wy­czerpany biegunką, na którą zachorował żywiąc się w drodze różnymi surowiznami.Nie chciał iść do Rumunii, twierdząc, że miejsce każdego Polaka jest w Polsce.Byłem tego samego zdania.Po kilku dniach wybrałem się z Małym i Średnim na rozpoznanie do Chełma, oddalonego od naszej wsi o dwadzieścia cztery kilometry.Tego samego dnia weszły tam wojska radzieckie.W mieszkaniu mojej dalekiej rodziny, u której się zatrzymaliśmy, zakwaterowano trzech oficerów ra­dzieckich.Gdy w rozmowie powiedzieliśmy, w jakich pracujemy zawodach, namawiali nas na wyjazd do Rosji.- Roboty u nas mnogo - mówili.- Jeśli chcecie, możecie jechać z nami.Nie zgodziliśmy się na ich propozycję.- Tu są nasze rodziny, nasz naród - mówiliśmy z przekonaniem.- Tacy jak my przydadzą się na miejscu, a pewnie "rabota" też będzie ciekawsza.Trzeciego dnia rano, gdy wstaliśmy, okazało się, że w miasteczku nie ma już rosyjskiego wojska.W nocy wycofali się na linię Bugu.Wróciliśmy do swojej wsi.Ciężko nam było iść, bo dźwigaliśmy na plecach po dwa karabiny, które znaleźliśmy w lesie, a do znalezionych chlebaków pakowaliśmy amunicję.Do chałupy weszliśmy od strony łąk, żeby nas z tym majdanem nie widzieli miejscowi chłopi.Nasi gospodarze to trzej bracia w wieku od dwudziestu do dwudziestu pięciu lat.Przy ich pomocy zawinęliśmy broń i amunicję w naoliwione szmaty i zakopaliśmy w krzakach na pastwisku.We wsi od dwóch dni kwaterowała polska konnica, lecz tej nocy odjechała.Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że Niemcy są w odległej o dziewięć kilometrów osadzie.W sąsiedniej wsi koloniści niemieccy wybudowali już bramę powitalną i uroczyście szykują się na przyjęcie niemieckich żołnie­rzy.Doszliśmy do wniosku, że warto popsuć im tę uroczystość.Postanowi­liśmy podpalić w nocy wieś.Zaplanowaliśmy, że podpalimy chałupę na końcu wsi, a gdy wszyscy będą ją ratować, wtedy podpalimy równocześnie kilka chałup w różnych punktach.Każdy będzie podpalał inne zabudowanie na własną rękę i postara się jak najszybciej przyjść na wyznaczone miejsce, z którego razem wrócimy do siebie.Żeby powitalna iluminacja wyglądała piękniej, postanowiliśmy wciągnąć do akcji naszych gospodarzy.Młode chłopy, na pewno się zgodzą, a wtedy będziemy mogli podpalić równocześ­nie więcej chałup.Gdy przedłożyłem im nasz plan, pomyśleli.i odmówili.- Nasza wieś jest najbliżej tamtej, niemieckiej wsi.Jak podpalimy, to domyśla się, że to zrobiła nasza wieś, a wtedy w odwecie mogą nas spalić i powystrzelać ludzi.Na nic nie zdało się nasze przekonywanie.Nie chcieli i nam zabronili.W tej sytuacji nie mogliśmy już zrobić tego sami i żałowaliśmy tylko, że powiedzieliśmy o tym naszym gospodarzom.Następnego dnia przed południem do wsi przyjechali Niemcy.Zobaczy­łem ich wtedy pierwszy raz.Staliśmy we trzech przed chałupą i patrzyliśmy z ciekawością i nienawiścią na nie znane nam mundury.Jechali wolno przez wieś na ciężkich koniach z obciętymi ogonami.Rozkwaterowano ich w całej wsi.Chodziliśmy we trzech po chałupach znajomych gospodarzy, żeby przyjrzeć im się z bliska.W jednej chałupie kwaterowało dwóch oficerów.Gdy weszliśmy, w izbie było już kilka osób: gospodarze, dwóch sąsiadów i miejscowy kolonista.Niemiec, który przychodził w konkury do córki gospodarza.Oficerowie grzecznie rozmawiali z chłopami, a tłumaczem był miejscowy Niemiec.Pytali o warunki życia w Polsce, jakie są zarobki, o ceny różnych towarów, mówiąc równocześnie, jak te sprawy wyglądają w Niemczech [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •