Home HomeClifford Francis Trzecia strona medaluMorressy John Kedrigern i wilkolakiKarpyshyn Drew Darth Bane 02 Zasada DwóchSimak Clifford D Dzieci naszych dzieciSimak Clifford Dzieci naszych dzieciSimak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (2)Lem Stanislaw Dzienniki gwiazdowe t.1 (SCAN dAddison Wesley Professional The Rails 4 Way (2014)Żenia i Anfisa 03 Niezidentyfikowany obiekt chodzący Tatiana PolakowaBurst Steven Jhereg (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sprzedamnadjeziorem.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Dlaczego miałbym nie przyjść? - zdziwił się senator.-Wyraźnie pan napisał, że chce się ze mną spotkać.- Nie wiedziałem, czy zechce mnie pan widzieć.Mimo wszystko to ja w dużej mierze przyczyniłem się do wyniku re­ferendum.- Możliwe - zgodził się Horton.- Tak, chyba ma pan rację.Stone używał nieetycznych argumentów, przedstawiając pana jako przerażający przykład.Choć muszę mu przyznać, że zrobił to bardzo efektownie.- Bardzo mi przykro.To właśnie chciałem panu powiedzieć.Byłbym przyszedł do pana, ale wygląda na to, że obecnie moja wolność jest trochę ograniczona.- Cóż, możemy porozmawiać też na inne tematy.Jak pan się domyśla, referendum i jego wyniki to dla mnie dość bolesna sprawa.Dwa dni temu złożyłem rezygnację.Powiem panu szczerze, na pewno nieprędko przyzwyczaję się do utraty fotela senatorskiego.- Usiądzie pan? - zapytał Blake.- Proszę bardzo, tam jest fotel.A ja poszukam czegoś do picia.- Niezły pomysł.Popieram z całego serca.Już jest wystar­czająco późne popołudnie, by czegoś się napić.Pamiętam, że kiedy przyszedł pan do nas, piliśmy razem brandy.To była spe­cjalna butelka, o ile się nie mylę.- Usiadł w fotelu i rozejrzał się po pokoju.- Muszę powiedzieć, że nieźle pan sobie radzi.Nie jest tu gorzej niż w oficerskich apartamentach.- Ze strażnikiem przed drzwiami.- Boją się o pana, to wszystko.- Możliwe, że tak, ale nie ma potrzeby.- Podszedł do barku, wyjął butelkę i dwie szklaneczki.Potem wrócił i usiadł na sofie naprzeciw senatora.- Rozumiem, że wkrótce nas pan opuści - zaczął senator.- Słyszałem, że statek jest prawie gotów.Blake skinął głową i podał senatorowi szklaneczkę z brandy.- Zastanawiałem się nad tym statkiem - powiedział.- Pole­cę samotnie, jako cała załoga.Całkowicie zautomatyzowany.Jak można ukończyć coś takiego w przeciągu roku.?- Och, to nie był rok - zaprotestował senator.- Czy nikt nie raczył opowiedzieć panu o tym statku?Blake potrząsnął przecząco głową.- Zbyli mnie.To chyba trafne słowo - zbyli mnie kilkoma wyjaśnieniami.Pokazali mi, jakie dźwignie popychać i jakie guziki naciskać, bym poleciał tam, gdzie zechcę.Pokazali, jak pracuje automat kuchenny, utrzymanie statku - to wszystko.Oczywiście, zadawałem im pytania, ale wyglądało na to, że nie ma na nie odpowiedzi.Myślę, że głównie chodzi o to, by jak najszybciej wymieść mnie z powierzchni Ziemi.- Rozumiem.To stara wojskowa gra.Powiedzmy, że to taka dziwna tradycja, zachowywanie tajemnic.Może to trochę śmie­szna ostrożność i temu podobne.- Obrócił szklaneczkę w dłoni i popatrzył na Blake'a ze zrozumieniem.- Proszę się nie oba­wiać, jeśli o tym pan myślał.To nie jest żadna pułapka i statek zrobi wszystko to, o czym panu mówili.- Miło mi to słyszeć, senatorze.- Ten statek nie został zbudowany od razu.Poprawniej jest powiedzieć, że powoli wzrastał.Był bez przerwy projektowany przez ponad czterdzieści lat.Bez przerwy zmieniany.Budowa­ny, a potem rozbierany, by wprowadzić nowe układy czy ulepsze­nia.Bez przerwy testowany.Wie pan, to jakby próba zbudowania doskonałego statku.Pracowano nad nim miliony godzin, koszty doszły do bilionów dolarów.W końcu stał się tylko złożeniem ulepszeń, bo chyba co roku wprowadzano nowe.Ten statek mo­że działać wiecznie i człowiek może żyć w nim wiecznie.W ten sposób ktoś wyposażony tak jak pan może polecieć w kosmos i wykonywać zadania, do jakich jest zdolny.- Jeden drobiazg mnie zastanawia, senatorze.- Blake zmar­szczył brwi.- Po co ten cały kłopot?- Kłopot? Nie rozumiem pana.- Cóż, niech pan posłucha.We wszystkim, co pan powiedział, jest dużo racji.To dziwne stworzenie, o którym pan mówił - którego jedną trzecią stanowię ja - może polecieć takim stat­kiem, błądzić po wszechświecie i prowadzić badania.Ale jaka jest z tego korzyść? Co ludzkość będzie z tego miała? Czy wie­rzy pan, że może któregoś dnia powrócimy przez miliardy lat świetlnych, by przekazać Ziemi swoją wiedzę?- Nie wiem - wyznał senator.- Może to jest myśl.Możliwe, że moglibyście zrobić nawet to.Możliwe, że będzie w panu dość człowieczeństwa, by mógł pan wrócić.- No, w to akurat wątpię.- Cóż, rozmawianie o tym nie ma sensu.Może to być nie­możliwe, nawet gdyby pan chciał.Jesteśmy świadomi tego, ile czasu zajmą pańskie badania, i do tego nie jesteśmy tak głupi - ja tak przynajmniej sądzę - by wyobrażać sobie, że będziemy trwać wiecznie.Nawet jeśli miałby pan odnaleźć kiedyś odpo­wiedzi na podstawowe pytania, możliwe, że ludzkość już ich od pana nie odbierze.- Znajdziemy odpowiedź.Jeżeli tylko polecimy, to na pewno.- Jest jeszcze inne wytłumaczenie.Czy nie przyszło panu do głowy to, że ludzkość jest zdolna wysłać pana, umożliwić prze­bywanie w kosmosie i szukanie odpowiedzi, nie oczekując ko­rzyści? Wiedząc, że gdzieś we wszechświecie istnieje inteligen­cja, dla której użyteczna będzie pańska wiedza?- Nie myślałem o tym i trudno mi w to uwierzyć.- Jest pan rozgoryczony z powodu ludzi, prawda?- Tego nie powiedziałem.Nie jestem pewien, co czuję.Człowiek powraca do domu i nie pozwala mu się pozostać.Wy­rzuca go się w chwilę po przybyciu.- Oczywiście, nie musi pan lecieć.Po prostu myślałem, że sam pan chciał.Ale jeśli woli pan pozostać.- Po co miałbym zostawać? - prawie krzyknął Blake.- By oficjalnie, w majestacie prawa trzymano mnie w pięknej klat­ce? By mi się przyglądano i wytykano palcami? By głupcy klę­kali przed klatką i modlili się do mnie, tak jak w Willow Grove?- To rzeczywiście raczej mało sensowne - zgodził się sena­tor.- Mam na myśli pozostawanie na Ziemi.W kosmosie będzie pan miał przynajmniej co robić.- Jeszcze jedno mnie zastanawia - Blake zmienił temat.- Skąd tyle o mnie wiecie? Jak odkryliście prawdę? Jak się do niej dokopaliście?- To kwestia dedukcji opartej na intensywnej obserwacji i badaniu.Ale nic byśmy nie zrobili bez pomocy Krasnoludów.No tak - pomyślał Blake.Znowu te wszędobylskie Krasnoludy.- Interesowały się panem - ciągnął Horton.- Wygląda na to, że one interesują się wszystkim, co żyje.Myszami polnymi, owadami, jeżozwierzami, a nawet ludźmi.Przypuszczam, że można je nazwać psychologami, choć nie w powszechnie rozu­mianym znaczeniu tego słowa.Ich zdolności daleko wykracza­ją poza psychologię [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •