Home HomeSimak Clifford D Dzieci naszych dzieciSimak Clifford Dzieci naszych dzieciSimak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (2)Simak Clifford D W pulapce czasu (SCAN dal 1141) (2)Simak Clifford D W pulapce czasu (SCAN dal 1141) (3)Bahdaj Adam Trzecia granica (SCAN dal 803)(60) Miernicki Sebastian Pan Samochodzik i ... Pasażer Von StuebenaSw. BrygidaCzerwone i czarne StendhalEddings Dav
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bestwowgoldca.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Jeżeli cokolwiek jest pewne, to chyba tylko to.Zmusił się do pójścia naprzód na czworakach koło wybrzuszonego wału gruzu, potem przelazł ponad dziurą, po bardzo niebezpiecznie wyglądającej belce.Zaczynał teraz mamrotać do siebie.Jak da sobie radę, kiedy będzie trzeba wracać z walizką, wolał jeszcze nie myśleć.Wszystko w swoim czasie.Pokoje 84 i 86.ciepło, ciepło, coraz cieplej.Jeszcze jedno piętro, jeszcze kilka bardzo ryzykownych metrów.Około godziny pierwszej znalazł się u szczytu krótkiego ciągu schodów, prowadzących parę metrów w dół, a potem urywających się w powietrzu.Zakołysały się, kiedy powracał w bezpieczne miejsce, a podłoga także falowała niepokojąco.Zastygł tam, gdzie był, i przez parę okropnych sekund nasłuchiwał syczącego stukotu w górze i pod sobą.Kiedy wreszcie kołysanie ustało, był tak wystraszony, że nie mógł się odważyć na zmianę pozycji.Na przesunięcie się tam, gdzie podłoga nie drgała już jak platforma wagi towarowej, potrzebował kilku minut i wykończyło go to nerwowo.Przewrócił się na plecy i podnosząc ręce uchwycił brzegi otworu zaledwie trzydziestocentymetrowej szerokości.Sznurka pozostało mu już niewiele.Zdesperowany, powiększał dziurę odłamując jakieś tynki, potem wcisnął w nią ramiona i wywindował się w górę z nadzieją, że może to już ostatni raz.Przez chwilę nie mógł się w niczym rozeznać: wyglądało tu tak, jakby jedna ściana nałożyła się na drugą.Ale przekopawszy się przez labirynt luźnych cegieł, wychynął wreszcie na powierzchnię w niewielkim biało wytynkowanym pomieszczeniu, które przez kontrast wydało się prawie zupełnie nietknięte.Zdumiony rozpoznał, że to część korytarza czwartego piętra.Światło latarki odkryło numer na wyrwanych z zawiasów drzwiach - 101 i serce zabiło w nim żywiej.Korytarz był tak nierówny, jak tor kolejki górskiej, ale jakoś bez protestu utrzymywał jego ciężar.Szukając poświecił dalej.99.97.Zły kierunek.Okręcając się, aż zachichotał z podniecenia.Spokojnie.Tylko spokojnie.Podłoga od tego miejsca, gdzie wydostał się z chaosu tam w tyle, była przez niego wytarta do czysta.Wcisnął się znowu w tunel, jaki wywiercił wśród zawalonych cegieł, i przedzierał się powoli przez chybotliwą masę, gdzie wszystko zostało spłaszczone.Po paru minutach trafił głową w kutą kratę osłaniającą szyb windy; wygięta była zupełnie pod ciężarem przechylonej od góry płyty, stanowiącej przypuszczalnie część dachu.Z zerwanych lin nośnych pozostały tylko poszarpane strzępy.Kiedy torował sobie wśród gruzu drogę wokół windy, poczucie triumfu walczyło w nim o lepsze z ostrzegawczymi podszeptami, a nadzieja już żyła w tym, co dostrzegał przed sobą w błyskach latarki.Jeszcze dziesięć metrów.Nareszcie to straszne ryzyko się opłaci.Bartholomew, Carsonowie, Lamb, Zachodnio-Centralny, wszystko wirowało mu w głowie, kalejdoskop dni, które minęły, i dni, które miały nadejść, lecz coraz jaśniej uświadamiał sobie, że początkowe marzenie mimo wszystko da się urzeczywistnić.Dziesięć metrów.Widać było coraz więcej korytarza, potwornie wykrzywione ściany, gruzu i odłamków prawie po pas, ale to tu.Dziesięć, może piętnaście metrów.Powiedzmy pół godziny.- Proszę.Głos był tak słaby i suchy jak szelest liścia.Pascoe zawahał się, ale rył dalej.Zbyt długo już był sam, w tym cała rzecz.Przywidzenia.Przez cały czas otaczały go jakieś odgłosy; nieprzyjemne, szarpiące nerwy.A Carsonowie nie żyją.Nie żyją.- Proszę, bardzo proszę.Znieruchomiał znowu, przekrzywiając głowę.Tuż obok niego w podłodze była dziura jak od pocisku; pochylił się tuż nad nią i skierował w dół światło latarki.Raz jeszcze zobaczył dobrze znany obraz zniszczenia: zgnieciony sześcian pokoju, zwały gruzu upstrzone odpryskami szkła, pokruszone ściany.Kręciło mu się w głowie, gdy tam spoglądał, ale w ostatecznym geście niedowierzania skierował światło przez ziejącą dziurę jeszcze niżej na następny poziom [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •