[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego umysł spokojnie zaczął się cofać do ostatnich świadomych momentów.Rozbłyski wystrzałów w nocy, a potem wyłaniająca się z mroku dłoń zakrywająca mu nos i usta.Uśpili mnie, pomyślał.Uśpili i porwali.Wcześniej słyszał świerszcza, żaby skrzeczące w mokradłach i gadatliwy strumień płynący w dół wzgórza, spieszący się do jakiegoś swojego celu.Jeszcze wcześniej za biurkiem naprzeciwko niego siedział mężczyzna i mówił o korporacji, marzeniach i planach.Fantastyczne, myślał Sutton.W jaskrawym świetle zalewającym pokój sama idea wydała mu się absolutnie fantastyczna: Człowiek, który powinien sięgnąć nie tylko po gwiazdy, ale i galaktyki.Była w tym wielkość.Niegdyś uważano za fantazję myśl, że Człowiek zdoła kiedykolwiek oderwać się od powierzchni swojej rodzinnej planety.Kiedy indziej znowu uważano za niemożliwe przekroczenie przez Człowieka granic Układu Słonecznego, dotarcie do nicości rozciągającej się pomiędzy gwiazdami.Trevor reprezentował siłę i przekonanie.Niewątpliwie wiedział, dokąd zmierza, dlaczego to robi i jaka będzie tego cena.“Objawione przeznaczenie", powiedział.Taka właśnie jest cena.Tego właśnie mu potrzebna.Człowiek stałby się potęgą, niemal bogiem.Ludzka definicja życia i myśli byłaby podstawowym kryterium dla całego wszechświata, dla kruchych bąbelków czasu i przestrzeni unoszących się na morzu tajemnic niedostępnych dla żadnego umysłu.I być może gdyby Człowiekowi udało się wreszcie osiągnąć swój cel, byłby zdolny przeniknąć także te tajemnice.W rogu pokoju stało lustro.Zobaczył w nim odbicie dolnej części swego ciała.Leżał na łóżku i, nie licząc szortów, był zupełnie nagi.Poruszył palcami stóp i spojrzał na ich odbicie w zwierciadle.“Tylko ty możesz nas powstrzymać", powiedział mu Trevor.“Jesteś jedynym człowiekiem przeszkadzającym Człowiekowi.Jesteś kamieniem, o który się potykamy.Uniemożliwiasz ludziom przekształcenie się w bogów".Ale nie wszyscy ludzie myślą tak jak Trevor.Nie wszyscy są ogarnięci ślepym szowinizmem rasy ludzkiej.Przecież pewnego południa rozmawiali z nim delegaci Ligi Równouprawnienia Androidów.Niewątpliwie byli pomyleńcami, żarliwymi krzyżowcami sprawy, która stanowiła źródło otaczającej ich cichej i niszczącej pogardy.Nawet androidy nie solidaryzowały się z nimi; nawet androidy, na rzecz których działali, dostrzegały nieefektywność i napuszony ekshibicjonizm ich wysiłków.Ponieważ rasa ludzka, pomyślał Sutton, nawet przez chwilę nie może zapomnieć, że jest ludzka, nie potrafi zdobyć się na pokorę i bezwarunkowo zaakceptować równość.I chociaż Liga walczyła o równouprawnienie androidów, jej członkowie nie potrafili wyzbyć się protekcjonalności wobec tych, których chcieli uczynić równymi sobie.Jak to określił Herkimer? “Równouprawnienie, którego nie będziemy zawdzięczać specjalnej łasce albo tolerancji ludzi" - czy coś w tym rodzaju.Ale przecież był to jedyny sposób, żeby rasa ludzka kiedykolwiek wyraziła zgodę na równouprawnienie - albo w drodze łaski, albo aroganckiej tolerancji.Tak, ta żałosna garstka członków Ligi to były jedyne istoty, do których mógł się zwrócić o pomoc: do mężczyzny z czapką w brudnych rękach, do starej, pompatycznej kobiety i do drugiego mężczyzny, dysponującego mnóstwem czasu i bez żadnego zajęcia.I jeszcze, pomyślał Sutton.jeszcze jest Eva Armour.Mogą też być inni, podobni do niej.Pracują zapewne gdzieś z androidami, nawet w tej chwili.Opuścił nogi z łóżka i usiadł na jego krawędzi.Na podłodze stała para pantofli.Wsunął w nie stopy i podszedł do lustra.Spojrzała z niego obca twarz, twarz, której nigdy dotąd nie widział, i przez chwilę poczuł, jak mózg zalewa mu mętna fala paniki.Pod wpływem nagłego podejrzenia podniósł rękę do czoła i potarł widniejącą tam, wyraźnie namalowaną między brwiami plamę.Pochylił się, uważnie oglądając się w lustrze, aby sprawdzić swój domysł.Plama na czole była znakiem identyfikacyjnym androida! Klucz identyfikacyjny i numer seryjny!Starannie zbadał palcami swoją twarz i odkrył plastykowe wstawki zmieniające rysy nie do poznania.Wrócił do łóżka, usiadł na nim ostrożnie i z całej siły chwycił się dłońmi krawędzi materaca.Zamaskowany, powiedział do siebie.Przerobiony na androida.Porwano go jako człowieka, a obudził się jako android!Drzwi szczęknęły i stanął w nich Herkimer, mówiąc:- Dzień dobry panu.Mam nadzieję, że jest panu wygodnie.Sutton wyprostował się gwałtownie.- A więc to ty?Herkimer z zadowoleniem kiwnął głową.- Do pańskich usług.Czy życzy pan sobie czegoś?- Nie musiałeś mnie usypiać - stwierdził z wyrzutem Sutton.- Musieliśmy działać szybko, proszę pana - odparł android
[ Pobierz całość w formacie PDF ]