[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żaden z nas się nie odzywał; myśleliśmy o tym samym, a nie mieliśmy odwagi mówić o tym głośno.Strumień powyżej wodospadu płynął bystro, a sięgająca kolan woda była bardzo zimna.Kiedy stanęliśmy na przeciwległym brzegu, stopy miałem boleśnie zdrętwiałe, ale zapomniałem o tym szybko, kiedy spieszyliśmy wijącą się zakosami dróżką, a potem na przełaj przez zbocze.Co będzie, jeśli jej tam nie znajdziemy? Na razie serce waliło mi za mocno, a każdy oddech był zbyt trudny, bym się zastanawiał, co wtedy pocznę.A jeśli Diana tam jest? Na pewno mogła przeżyć tę jedną noc, powtarzałem sobie uporczywie.Jedna doba bez jedzenia to nic, a w kopalni jest osłonięta przed wiatrem i zimnem.Ale w jakim stanie ją tam zostawili? Jakie chwile grozy przeżywała, samotna w zupełnej ciemności? A jeśli ruszyła w głąb sztolni i trafiła na przepaść.Każdy kolejny krok przynosił coraz większą udrękę, aż w końcu już sam nie wiedziałem, czy cierpię z wyczerpania, czy ze strachu.Meto wyprzedził mnie i parł naprzód z niewyczerpaną energią.Przez chwilę zapragnąłem stanąć, opaść na kolana i biernie czekać, pozwalając mu znaleźć, co jest do znalezienia, i powiadomić mnie o tym.Ale nie mogłem się teraz zatrzymać.Brnąłem przed siebie, przeklinając Klaudię, nienawidząc bogów i szeptem zanosząc modły do Fortuny.Wreszcie przede mną zamajaczyło wejście do sztolni.Metona nigdzie nie było widać; musiał już przedostać się na drugą stronę muru zbudowanego jako przeszkoda dla zbłąkanych kóz, który z łatwością mógł zmienić kopalnię w więzienie dla małej dziewczynki.Puściłem się biegiem, choć miałem wrażenie, że pierś mi zaraz eksploduje.Zestarzałeś się i zdurniałeś, powiedziałem sobie.Odwróciłeś się do świata plecami i popatrz, jaki ci w nie wymierzył cios! Wszystko, coś ukochał, stanęło na krawędzi tragedii przez twą własną niedbałość i zaślepienie.Twoja próżność zaćmiła ci rozum, a teraz przyszło za to zapłacić.Odłożyłeś swój spryt i umiejętności na bok jak gladiator swój oręż; ale tak, jak gladiator nie ma innego wyboru poza walką lub śmiercią, tak i dla ciebie nie ma wyjścia.Albo będziesz stawiał czoło oszustwom i podstępom tego wrednego świata, albo zostaniesz zniszczony.Cóż to była za głupota! Uciekałeś od Rzymu i patrz, dokąd uciekłeś.Diano!Stanąłem przed murem.Chciałem wykrzyknąć jej imię i Metona, ale bałem się odpowiedzi.Chwyciłem dłońmi za szczyt przegrody i oparłem się o nią ciężko, zbyt zmęczony, by się podciągnąć.Odetchnąłem przez chwilę, po czym zmusiłem się do wysiłku i po chwili siedziałem okrakiem na murze.Po drugiej stronie ujrzałem Metona: w ramionach coś trzymał.Uniósł ku mnie twarz i w jego oczach dostrzegłem łzy.– Och, Meto! Nie! – zaszlochałem.– Tatusiu, tatusiu, przyszedłeś po nas! Wiedziałam, że przyjdziesz!„Coś” w rękach Metona jęło się gwałtownie wiercić i wyrywać, aż Diana wreszcie wyswobodziła się z jego objęć i wyciągnęła ręce do mnie.Zeskoczyłem z muru i padłem na kolana, ściskając ją w ramionach.– Mówiłam im, że po mnie przyjdziesz, mówiłam im! – krzyknęła znowu.Odsunąłem ją na długość wyciągniętych rąk, by się jej dobrze przyjrzeć.Była brudna i wyglądała jak oberwaniec, ale najwyraźniej nic jej się nie stało.Przycisnąłem ją znów do siebie, mokry od łez i tak wyczerpany i przepełniony ulgą, że omal się nie rozpłynąłem.– Mówiłam im! – powtarzała raz po raz, aż zapytałem, o kogo jej chodzi.– O innych!– Jakich innych?– O innych małych chłopców i dziewczynki.Wskazała na ledwo widoczny w półmroku sztolni szereg czaszek, starannie ułożonych pod ścianą – szczątków dawno zmarłych niewolników.– Nie pamiętam, abym je tu widział, kiedy byliśmy tu z Katyliną – szepnąłem.– A ty, Metonie?– Ja też nie – odpowiedział szeptem.– Ja to zrobiłam – wyjaśniła Diana.– To ja ich tu zebrałam.– Ale dlaczego?– Bo byli bardzo samotni, jak ja.Zmarzłam w nocy, tatusiu, ale tylko pomyśl, jak im musiało być zimno bez skóry.Popatrzyłem na nią uważnie.– Kim oni są, Diano? – spytałem.– Innymi chłopcami i dziewczynkami, oczywiście.Tymi, których zły król dał na pożarcie Minotaurowi.Popatrz, pożarł ich wszystkich i zostawił tylko kości! Biedne dzieci! Kiedy niewolnicy Klaudii przyprowadzili mnie tu wczoraj, wiedziałam, że to musi być Labirynt.Wrzucili mnie tu, za mur, i nie chcieli pomóc mi wyjść z powrotem, chociaż krzyczałam i mówiłam im, że pożałują.Myślisz, że chcieli, żeby Minotaur mnie też pożarł?– Och, Diano – powiedziałem, tuląc ją mocno.– Musiałaś się strasznie bać!– Nie bardzo, tatusiu.– Nie bardzo?– Nie.Meto pewnie by się bał Minotaura, ale ja nie.– Dlaczego, Diano?– Bo Minotaur nie żyje.– Skąd wiesz?– Sam mi to mówiłeś, tatusiu.Nie pamiętasz?– Tak.Tak, pamiętam.– Przypomniałem sobie gorący letni dzień, kiedy Diana przyszła po mnie, anonsując niespodziewanego gościa z Rzymu, i zagadaliśmy się o Minotaurze, o którym opowieściami straszył ją wtedy Meto.– Powiedziałem ci, że zabił go heros Tezeusz.– Właśnie.I dlatego się nie bałam, było mi tylko zimno i trochę smutno, bo inne dzieci nie mogły ze mną rozmawiać.I byłam głodna, tatusiu.Jestem bardzo głodna.Możemy coś zjeść? Ale nie od Kongriona.Kongrio chce nas otruć.ROZDZIAŁ XLIMeto był zdania, że powinniśmy pociąć Kongriona na befsztyki i zrobić zeń ucztę.Zwróciłem mu uwagę, że jadło byłoby nazbyt tłuste, poza tym mógłby wpaść na pomysł, aby się pierwej objeść trucizną i w ten sposób wytruć nas wszystkich.Bethesda uważała, że trzeba go wrzucić do studni i patrzeć, jak powoli umiera z głodu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]