[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.108 Ja? Nigdy w życiu! Niech ona się nauczy! Zabierz ją do obory i pokaż swoje królestwo powiedziała Silje. Za-chowuj się po ludzku! Musimy porozmawiać z Sol na osobności. Dlaczego nie mogę zostać? Bo jesteś jeszcze za młody. Traktujecie mnie jak dziecko! Czego ty właściwie chcesz? uśmiechnęła się Silje miękko. Nie chceszbyć panem, ale też nie chcesz być dzieckiem.Zabierz dziewczynkę ze sobą.Mrucząc coś pod nosem, zniknął ze spłoszoną Metą depczącą mu po piętach. Na miłość boską! powiedziała Sol zdumiona. To zupełnie do niegoniepodobne.To była chodząca życzliwość.Silje roześmiała się. Nie pamiętasz, jak tobie samej było trudno w tym wieku? Jedną nogąw dzieciństwie, a drugą już w świecie dorosłych.Ja w każdym razie pamiętam,jakie to może być kłopotliwe.Naprawdę nie byłaś wtedy aniołem.Czternaście lat? Klaus, kościelny, pan Johan. Ja nigdy nie byłam aniołem zachichotała Sol. Na pewno mu to przej-dzie.No, ale nie zagrzeję tu długo miejsca.Już jutro rano muszę wybrać się doTonsberg z posłaniem od pewnej duńskiej rodziny szlacheckiej. Nie możesz przecież jechać sama wtrąciła Silje. Kochana Silje! Podróż w jedną stronę zajmie mi mniej niż jeden dzień.Przenocuję u nich i już następnego dnia będę z powrotem w domu.Cóż złegomoże mi się przydarzyć, kiedy będę siedziała na końskim grzbiecie? Niech jedzie orzekł Tengel. Sol da sobie radę. Ale czy nie możesz poczekać kilka dni? prosiła Silje. Mała Metabędzie bardzo nieszczęśliwa, jeżeli znikniesz, zanim się ze wszystkim oswoi.Sol pomyślała chwilę i przyznała rację Silje. Zaczekam zgodziła się. Wspaniale! Dobrze, że zajęłaś się tą dziewczynką, Sol. Gdybyście wiedzieli, przez co ona przeszła! Sądzę jednak, że ze względuna nią powinnam to przemilczeć.Przygnębiony Are oprowadzał Metę po oborze.Biedna dziewczyna dreptałaza nim, kiwając głową, gdy jej coś wyjaśniał.Tylko oczy były pełne podziwu, alenie odezwała się ani jednym słowem. Czy nie potrafisz nawet odpowiadać na pytania? wybuchnął w końcuAre.Zadrżała i z oczu trysnęły jej łzy. Nie śmiem.Nie podoba wam się przecież moja mowa, panie. Panie! O jezu, dajże mi cierpliwość!109Spełniając prośbę Sol, Charlotta i Dag nie opowiadali w Lipowej Alei o losienieszczęsnej Liv.Istniało ryzyko, że Tengel wybuchnie niepohamowaną złością.To zniweczyłoby plany dziewczyny.W domu Sol powiedziała, że udaje się do Tonsberg, jednak wcale tak nie by-ło.Po kilku godzinach jazdy znalazła się w Oslo, w okolicach portu, z dala odmiejsca, w którym mieszkała Liv wraz z mężem.Ukryła się między domami na-przeciwko kantoru handlowego Bereniusa.Nie spieszyła się.Przez cały dzień dokładnie obserwowała wszystko, co dziejesię przed budynkiem.Kilkakrotnie widziała młodego mężczyznę, w którym bez-błędnie rozpoznała Laurentsa.Przystojny, ale zbyt ulizany i pewny siebie jak nagust Sol.Oczywiście ceniła sobie autorytety, ale nie tego rodzaju.Chciała kogośnaprawdę silnego od urodzenia, ale nie robiącego wokół siebie hałasu i nie nad-rabiającego miną.Mężczyznę, wokół którego unosiłaby się aura zniewalającejwładzy.Nie dociekała, czym handlował Berenius.Musiało to być drzewo albo cośtakiego.Koncentrowała się wyłącznie na ludziach.Dom stał boczną ścianą do ulicy.Na samej jego górze znajdował się otwór,przez który widać było ciężkie worki, w każdej chwili gotowe do spuszczenia nadół.Otwór znajdował się tuż nad bramą wejściową, gdzie często zatrzymywał sięLaurents, rozmawiając z klientami.Następnego dnia Sol wróciła w to samo miejsce i ustawiła się w wąskim przej-ściu między domami.Rósł tam krzak, który świetnie ukrywał ją przed wzrokiemprzechodniów.Mogłaby zwyczajnie dostać się do domu i załatwić wszystko w prosty sposób,ważne jednak było, by nikt jej nie widział.Nikt nie powinien w żaden sposóbłączyć jej planów z osobą Liv.To było najważniejsze przesłanie Sol.Przez wiele lat ćwiczyła przesuwanie przedmiotów za pomocą myśli.Tego ranka pracowała z takim wysiłkiem, że włosy lepiły się jej do spoconychskroni, a serce waliło dwa razy szybciej.Usiłowała przesunąć jeden z worków nasamą krawędz.Nie miała pojęcia, co mogło w nim być, żywiła jedynie nadzieję,że kryło się w nim coś naprawdę ciężkiego.Nigdy nie próbowała przesuwać wielkich przedmiotów, i to z tak dużej odle-głości.Potrafiła przemieszczać małe pudełeczka na stole, ale to?W końcu musiała pogodzić się z faktem, że nie da rady.To był wyjątek.Pod-dała się po raz pierwszy.Jednak nie zrezygnowała.Musi dostać się do środka.Alejak?Zauważyła, że w tym samym kwartale mieści się skład węgla.Z tyłu byłopodwórze, pełne worków i innych rupieci.%7ładnych okien.110Pół godziny pózniej do składu Bereniusa wszedł młody chłopak z ciężkimworkiem na plecach.Na czoło naciągniętą miał wysmoloną czapkę.Gołe nogii ręce były tak brudne, że nie dawało się rozróżnić koloru skóry.Zuchwale wślizgnął się do środka podczas największego ruchu i pomaszero-wał schodami do góry.Dopiero na górze, upewniwszy się, że nikogo nie ma, Sol zrzuciła ciężar z ra-mion.Wspięła się jeszcze wyżej, na strych, i tam skuliła się za workami stojącymiprzy otworze.Zajęła się obserwacją strychu.Dach podtrzymywały grube krzyżujące się bel-ki.W środku było ciemno i wilgotno, ale na drugim końcu dostrzegła otwarteokienko.Ostrożnie przedostała się na tamtą stronę.Na zewnątrz, trochę niżej, był jakiś daszek.Gdyby dało się przebiec po nimkawałeczek, można by przeskoczyć na dach sąsiedniego domu, a stamtąd nieda-leko już na ziemię.Sol usłyszała kroki na schodach i pospiesznie ukryła się za workami.Nie śmia-ła wychylić nosa, ale po chwili ten ktoś odszedł i została sama.Z piętra pod niądobiegały głosy.Jednak Laurents Berenius nie pokazał się przez cały dzień.Sol zmartwiała.A jeżeli to dzień pochówku jego matki? Wszak miała powo-dy, by przewidywać uroczystości pogrzebowe.Oficjalnie nie słyszała nic na tentemat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]