Home HomeBrooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738)Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)Goodkind Terry Pierwsze prawo magii02 Terry Brooks Mroczne WidmoBrooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8Brooks Terry Potomkowie ShannaryBrooks Terry Piesn ShannaryWilliams Tad Smoczy tronPHP Kompendium Programisty Blake Schwendiman PL
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Esk wstała i podeszła do drzwi.Słyszała straszne i bardzo nieeleganckie prze-kleństwa.Wyjrzała na zewnątrz i spojrzała prosto w twarz pani Skiller. Oddaj mi laskę!Esk sięgnęła za siebie i chwyciła gładkie drewno. Nie  powiedziała. Jest moja. To nie jest odpowiednia zabawka dla małych dziewczynek  warknęłażona barmana. Należy do mnie  powtórzyła Esk i cicho zamknęła drzwi.Przez chwilę nasłuchiwała dochodzących z dołu szmerów i zastanawiała się,co powinna zrobić.Przemiana tej pary w coś innego spowodowałaby mnóstwozamieszania, zresztą Esk nie była całkiem pewna, jak się to robi.Rzecz w tym, że magia działała tylko wtedy, kiedy dziewczynka o niej niemyślała.Inaczej w drogę wchodził rozsądek.Przeszła przez pokój i otworzyła małe okienko.Do wnętrza wpadły niezwy-kłe nocne zapachy cywilizacji  wilgotne ulice, aromaty ogrodowych kwiatów,daleka sugestia przepełnionej wygódki.I mokre dachówki na zewnątrz.Kiedy Skiller znów ruszył na górę, Esk wysunęła laskę na dach i sama po-pełzła za nią, przytrzymując się rzezb nad oknem.Dach opadał aż do wygódki.Esk zdołała zachować mniej więcej pionową pozycję, kiedy pół szła, pół ślizgałasię po nierównych dachówkach.Sześciostopowy zeskok na stos starych beczek,szybkie zejście po śliskim drewnie, i już biegła przez wewnętrzne podwórze go-spody.Gdy dotarła na ulicę, od strony  Sekretu doszły ją odgłosy zażartej kłótni.* * *Skiller wyminął żonę i położył dłoń na kraniku najbliższej beczki.Zawahał62 się chwilę, nim go przekręcił.Pomieszczenie wypełnił ostry jak nóż zapach brzo-skwiniowej brandy. Boisz się, że zmieni się w coś paskudnego?  spytała żona.Przytaknął. Gdybyś nie był taki niezręczny. zaczęła. Mówię ci, że mnie ukąsiła! Mógłbyś już być magiem i nie musielibyśmy się tym wszystkim przejmo-wać.Czy ty nie masz ani odrobiny ambicji?Skiller pokręcił głową. Mam wrażenie, że od samej laski się magiem nie zostaje  oświadczył.Zresztą słyszałem, że magom nie wolno się żenić.Nie wolno nawet.Zawahał się. Czego? Nie wolno czego? No. Skiller zaczerwienił się. No wiesz.Tego. Z całą pewnością nie mam pojęcia, o czym mówisz  oświadczyła sta-nowczo pani Skiller. Nie, chyba nie.Powoli wyszedł za nią z ciemnej sali.Nagle pomyślał, że jeśli się dobrze za-stanowić, to życie maga nie jest może takie złe.Okazało się, że miał rację, kiedy rankiem wyszło na jaw, iż dziesięć beczułekbrzoskwiniowej brandy rzeczywiście zmieniło się w coś paskudnego.* * *Esk wędrowała bez celu po szarych ulicach, aż dotarła do maleńkiego porturzecznego Ohulanu.Szerokie płaskodenne barki obijały się łagodnie o nabrzeża,nad jedną czy drugą wiły się smużki dymu z przyjaznych palenisk.Esk bez truduprzeskoczyła na najbliższą i laską podważyła okrywający pokład brezent.Uniósł się ciepły zapach, mieszanka lanoliny i nawozu.Barka była wyłado-wana wełną.Nierozsądnie jest zasypiać na cudzej barce, nie wiedząc, jakie obce skały mo-gą przesuwać się za burtą po przebudzeniu, nie wiedząc, że barki tradycyjnieodpływają wcześnie, kiedy słońce ledwie się wynurzy, nie wiedząc, jakie nowehoryzonty powitają człowieka następnego dnia.Wszyscy o tym wiedzą.Esk nie wiedziała.* * *63 Esk obudziło czyjeś pogwizdywanie.Leżała nieruchomo, odtwarzając w pa-mięci wydarzenia poprzedniego wieczoru.W końcu zrozumiała, skąd się tu wzięła.Wtedy przetoczyła się i ostrożnieuniosła brezent.A zatem tutaj trafiła.Ale  tutaj się poruszało. A więc to właśnie nazywają  żeglugą  stwierdziła patrząc, jak brzegprzesuwa się powoli. Wcale nie wygląda ciekawie.Nie przyszło jej nawet do głowy, że powinna zacząć się martwić.Przez pierw-sze osiem lat jej życia świat był miejscem wyjątkowo nudnym, a teraz, kiedystawał się ciekawy, nie wypadało okazywać niewdzięczności.Do cichego gwizdania dołączyło szczekanie psa.Esk ułożyła się wygodniew wełnie i sięgnęła myślą na zewnątrz.Odnalazła umysł psa i Pożyczyła godelikatnie.Z jego rozproszonych, niezorganizowanych myśli dowiedziała się, żena barce jest przynajmniej czworo ludzi i o wiele więcej na innych, połączonychz nią w jedną linię na rzece.Niektórzy wydawali się dziećmi.Uwolniła zwierzę i na nowo zaczęła obserwować okolicę.Barka przepływałamiędzy wysokimi, pomarańczowymi urwiskami z pasmami skały tak kolorowy-mi, jakby jakiś wygłodniały bóg przygotował sobie rekordowych rozmiarów ka-napkę.Starała się unikać następnej myśli.Ale ta nie ustępowała, pojawiając sięw jej umyśle niczym niezapowiedziany tancerz limbo pod drzwiami toalety %7ły-cia.Prędzej czy pózniej będzie musiała stąd wyjść.To nie żołądek skłaniał ją dotego, ale pęcherz, który nie chciał czekać ani chwili dłużej.Może gdyby.Ktoś nagle zsunął brezent i nad Esk pochyliła się wielka, brodata głowa. No no. powiedziała. Co my tu mamy? Pasażerka na gapę, tak nie?Esk spojrzała z powagą. Tak  przyznała.Zaprzeczanie nie miało chyba sensu. Pomoże mi panstąd wyjść? Nie boisz się, że rzucę cię.szczupakowi?  spytała głowa.Zauważyłaniepewny wzrok dziewczynki. Wielka rzeczna ryba  wyjaśniła uprzejmie.Szybka.Dużo zębów.Szczupak.Taka myśl nie przyszła Esk do głowy. Nie  odparła szczerze. Dlaczego? A rzuci pan? Nie.Właściwie nie.Nie masz się czego bać. Nie boję się. Aha.Pojawiło się brązowe ramię, umocowane do głowy w zwykły sposób, i pomo-gło Esk wygrzebać się z legowiska w owczej wełnie.Stanęła na pokładzie barki i rozejrzała się bardzo uważnie.Niebo było bardziej64 niebieskie niż porcelanowy kubek.Szczelnie nakrywało szeroką dolinę, przez któ-rą rzeka płynęła leniwie jak oficjalne śledztwo.W dali Ramtopy wciąż działały jak poręcz dla chmur, ale nie dominowały jużnad widnokręgiem, jak to czyniły, odkąd Esk je pamiętała.Odległość podziałałana nie jak erozja. Gdzie jesteśmy?  spytała, wyczuwając nowe zapachy bagien i mokradeł. W Górnej Dolinie rzeki Ankh  odpowiedział jej znalazca. Jak ci siępodoba?Esk spojrzała w górę i w dół rzeki.Była już o wiele szersza niż w Ohulanie. Sama nie wiem.Strasznie dużo tej Ankh.Czy to pana statek? Aódz  poprawił ją.Był wyższy od jej ojca, chociaż nie tak stary, i ubierał się jak Cygan.Więk-szość zębów zmieniła mu się w złoto, ale Esk uznała, że nie pora pytać o przyczy-ny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •