[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pociągnął nosem, kiedy wznieśli się w górę. Zimnokrwisty drań.Przez chwilę myślałem już, że jakoś się dogadamy.Ale niektórzy zwyczajnie nie chcą niczego zrozumieć.Stado lodowców pokonało kolejne wzniesienie, zdzierając przy tym sporą jegoczęść.Gęsta od miast równina Sto stanęła przed nimi otworem.* * *Rincewind przesuwał się do najbliższego Stwora, jedną ręką ciągnąc Coina,a drugą wymachując obciążoną skarpetą. %7ładnej magii.Jasne? upewnił się. Jasne potwierdził chłopiec. Cokolwiek się stanie, nie wolno ci używać magii. Tak jest.Nie tutaj.Jeśli nie korzysta się z magii, to one nie mają wielkiejmocy.Ale kiedy się przedrą.Umilkł. Będzie strasznie. Rincewind kiwnął głową. Okropnie zgodził się Coin.190Rincewind westchnął.Chciałby mieć swój kapelusz.Ale będzie musiał sobieradzić bez niego. No dobrze podsumował. Kiedy krzyknę, ty biegniesz do światła.Rozumiesz? Nie oglądaj się ani nic.Cokolwiek się stanie. Cokolwiek? powtórzył niepewnie Coin. Cokolwiek. Rincewind uśmiechnął się dzielnie, choć z wysiłkiem.A zwłaszcza cokolwiek usłyszysz.Trochę go pocieszyło, że wargi Coina ułożyły się w przerażone O. A potem mówił dalej kiedy wrócisz na tamtą stronę. Co mam zrobić?Rincewind zawahał się. Nie wiem przyznał. Co tylko możesz.Magii, ile zechcesz.Wszystko.Byle je powstrzymać.I tego. Tak?Rincewind zerknął na Stwora, nadal wpatrzonego w światło. Jeżeli.no wiesz.jeżeli ktoś się wydostanie i wszystko w końcu jakośdobrze się skończy, tak jakby.to chciałbym, żebyś tak jakby im opowiedział,że ja tak jakby tu zostałem.Może zechcą to gdzieś tak jakby zapisać.Wiesz, niechciałbym posągu ani nic takiego dodał bohatersko.A po chwili dodał jeszcze: Chyba powinieneś wytrzeć nos.Coin wytarł o skraj szaty po czym z powagą uścisnął Rincewindowidłoń. Jeśli kiedykolwiek. zaczął. To znaczy.Jesteś pierwszym.Wspaniale było.Widzisz, ja właściwie nigdy. Zamilkł na moment, poczym zakończył: Chciałem, żebyś to wiedział. Jeszcze jedno. podjął Rincewind i puścił rękę chłopca. A tak.Ko-niecznie musisz pamiętać, kim naprawdę jesteś.Nie warto polegać na innych lu-dziach ani przedmiotach, żeby pilnowali tego za ciebie.Zawsze coś pomylą. Spróbuję zapamiętać obiecał Coin. To bardzo ważne powtórzył Rincewind, na wpół do siebie. A terazjuż biegnij.Przysunął się do Stwora.Ten akurat miał kurze łapy, ale prawie cała resztabyła łaskawie ukryta pod czymś, co przypominało złożone skrzydła.Nadeszła pora, pomyślał, na kilka ostatecznych słów.To, co teraz powie, możebyć kiedyś bardzo ważne.Może ludzie zapamiętają te słowa, będą je przekazywaćkolejnym pokoleniom albo nawet wykuwać w granicie.A zatem słowa bez nazbyt zawijanych liter. Naprawdę wolałbym, żeby mnie tu nie było mruknął.Zważył w dłoniskarpetę, zakręcił nią raz czy dwa i walnął Stwora w to, co miał nadzieję było kolanem.191Stwór wydał przenikliwy dzwięk, odwrócił się gwałtownie, z trzaskiem roz-łożył skrzydła, zaatakował Rincewinda swą sępią głową i ponownie oberwał skar-petą piasku.Zatoczył się do tyłu, a Rincewind rozejrzał się gorączkowo.Zobaczył, że Coinwciąż stoi tam, gdzie go zostawił.Ku swemu przerażeniu spostrzegł, że chłopiecrusza w ich stronę, odruchowo wyciągając ręce, by uderzyć magią, która tutajzgubi ich obu. Uciekaj, ty idioto! wrzasnął, gdy Stwór odzyskał równowagę i ruszyłdo kontrataku.Nie wiadomo skąd przypomniał sobie słowa: Wiesz, co spotykaniegrzecznych chłopców?Coin zbladł, odwrócił się i pobiegł do światła.Poruszał się jak w gęstym syro-pie, z wysiłkiem pokonując zbocze entropii.Zniekształcona wizja wywróconegownętrzem na wierzch świata zawisła o kilka stóp od niego, potem o cale, zafalo-wała niepewnie.Macka owinęła mu się wokół kostki i powaliła na twarz.Padając wyrzuciłprzed siebie ręce i jedna z nich dotknęła śniegu.Natychmiast pochwyciło ją coś,co przypominało ciepłą, miękką skórzaną rękawiczkę, lecz pod tym delikatnymdotykiem krył się uchwyt twardy jak hartowana stal.Pociągnęło go naprzód,wlokąc jednocześnie to coś, co go trzymało.Zwiatło i ziarnista ciemność zamigotały wokół i nagle Coin ześliznął się pozasypanych śniegiem kamieniach.Bibliotekarz puścił jego dłoń i stanął nad nim z odłamkiem ciężkiej drewnianejbelki w ręku.Przez moment małpa wznosiła się na tle mroku, jej ramię, łokieći przegub rozkładały się niczym poemat dzwigni stosowanej; potem płynny ruch,niepowstrzymany jak narodziny inteligencji, z wielką mocą przesunął je w dół.Coś chlupnęło, zaskrzeczało gniewnie, i palący ucisk na nodze Coina zniknął.Kolumna mroku zafalowała.Dobiegały z niej zniekształcone odległością piskii głuche uderzenia.Coin wstał z trudem i pobiegł z powrotem w ciemność, ale tym razem ramiębibliotekarza zablokowało mu drogę. Nie możemy go tam zostawić!Małpa wzruszyła ramionami.Z ciemności dobiegł kolejny trzask.A potem nastała niemal absolutna cisza.Ale tylko niemal.Obu zdawało się, że słyszą bardzo daleko, ale bardzowyraznie cichnący w oddali odgłos biegnących stóp.Echo tego dzwięku zabrzmiało nagle w rzeczywistym świecie.Małpa rozej-rzała się, po czym gwałtownie odepchnęła Coina na bok.Coś krępego i poobija-nego, z setkami małych nóżek, przemknęło przez pusty dziedziniec i nie gubiącrytmu wskoczyło w niknącą ciemność, która zamigotała raz jeszcze i rozpłynęłasię bez śladu.W miejscu, gdzie była jeszcze przed chwilą, gęsto zawirował śnieg.192Coin wyrwał się bibliotekarzowi i wbiegł do kręgu, który już teraz okrywał siębielą.Stopy wzbiły obłok drobnych płatków. On nie wyszedł! zawołał. Uuk potwierdził filozoficznie bibliotekarz. Myślałem, że wyjdzie.No wiesz, w ostatniej chwili. Uuk?Coin przyjrzał się płytom bruku, jakby samą koncentracją mógł odmienić to,co widział. Czy on zginął? Uuk odparł bibliotekarz.Zdołał przez to wyrazić, że Rincewind znajdujesię w krainie, gdzie nawet takie pojęcia jak czas i przestrzeń są odrobinę niepewne,więc zapewne nie warto spekulować na temat jego stanu w konkretnym punkcieczasowym, jeśli w ogóle znajduje się on w jakimś punkcie czasowym.I że, podsu-mowując, może zjawić się tutaj jutro albo wręcz wczoraj.I wreszcie, jeśli istniejechoćby najmniejsza szansa przetrwania, to Rincewindowi z całą pewnością się touda. Aha westchnął Coin.Bibliotekarz odwrócił się i ruszył z powrotem do Wieży Sztuk.Chłopca ogar-nęło rozpaczliwe poczucie samotności. Hej! wrzasnął. Uuk? Co powinienem teraz zrobić? Uuk?Machnięciem ręki Coin ogarnął całą pustynię zniszczeń wokół siebie. Wiesz, może mógłbym jakoś to naprawić? spytał głosem drżącym naskraju przerażenia. Jak myślisz, czy to dobry pomysł? Mógłbym pomóc lu-dziom.Na pewno chciałbyś znów stać się człowiekiem.Rozciągnięte w wiecznym uśmiechu wargi bibliotekarza przesunęły się niecowyżej akurat tyle, by odsłonić zęby. A może i nie. dokończył szybko Coin. Ale mógłbym zadbać o innesprawy.Bibliotekarz przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, po czym spuścił wzrokna dłoń chłopca.Coin drgnął zawstydzony i rozprostował palce.Nim srebrzysta kulka uderzyła o ziemię, orangutan pochwycił ją zręcznie.Podniósł do oka.Powąchał, potrząsnął lekko i nasłuchiwał przez moment.A potem zamachnął się i odrzucił jak najdalej. Co
[ Pobierz całość w formacie PDF ]