[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wszystko jasne! - gorączkował się Igg, pryskając śliną.- Niee.Niech kto chce, zostaje, ja wracam.Nie mamy tu nic do roboty, kopniemy w łopatę i nawet tego nie zauważymy, opętani tymi krasnoludzkimi sztuczkami.- Uzgodniliśmy, że idziemy do Morii, i doszliśmy! - wrzeszczał Dowbur.- Możemy się bić i biliśmy się, jesteśmy gotowi walczyć z każdym, ale z żywym przeciwnikiem, jeśli tylko miecz może go sięgnąć! A z tymi podziemnymi widmami - nie, dziękuję bardzo, nasze ostrza do tego się nie nadają! Może czcigodne krasnoludy mają coś lepszego?!- Dowbur ma rację, ma rację! - poparło go kilku ludzi.Wśród nich byli również Alan, Weort i Reswald - najmłodsi, najodważniejsi i najzuchwalsi ze wszystkich.Po jakimś czasie podzielili się na dwie grupy: ludzie po jednej stronie, krasnoludy po drugiej, a pośrodku - wystraszony, oszołomiony hobbit, i ponury, poważny Torin.Wydawało się, że nie słyszy wściekłych okrzyków swoich niedawnych towarzyszy, ale widzi, jak stężały spojrzenia krasnoludów, a ich dłonie wolno zaczęły zbliżać się do broni.Gerdin krzyknął, że nie zamierza ginąć za krasnoludzkie złoto, zdobyte nie wiadomo kiedy i jak.- Dość tych wrzasków! - rozkazał Grolf.- Zbierajmy worki i na koń! Nie mamy tu nic do roboty.I wy, krasnoludy, też.Jeśli chcecie, wracajmy razem!Rogwold w milczeniu przygryzał wargi, opuścił głowę, palce zacisnął na rękojeści miecza.Hobbit rzucił na łowczego pełne błagania spojrzenie, Rogwold był przecież jego ostatnią nadzieją.Tymczasem ludzie rzeczywiście rzucili się do pakowania bagaży, wyciągając je z furgonów.Torin, jak poprzednio, stał w milczeniu, krasnoludy wymieniały zdziwione spojrzenia, widząc jego niezwykły spokój.Tymczasem Rogwold podniósł głowę:- Krasnoludy przyszły tu nie po pieniądze, czcigodny Gerdinie; spełniają swój krasnoludzki los, i nie wolno nam podejrzewać ich o chciwość.Podziemie to ich świat, i wcale nie zmuszali nas, żeby z nimi iść, ale z TYM, co nie jest z powierzchni ziemi, powinniśmy walczyć my! Nieważne, kim będzie nasz wróg, skąd wyjdzie, ponieważ, o ile trzewia ziemi należą do krasnoludów, to cała reszta do nas, ludzi.Jak oderwiesz powierzchnię od wnętrza, dom od fundamentu? Nasz świat jest całością, i to, co dziś zagraża krasnoludom, jutro zwali się na nas, a my powinniśmy potrafić przeciwstawić się temu.Hańba nam, tropicielom, jeśli porzucimy tu przyjaciół, z którymi walczyliśmy ramię przy ramieniu! Róbcie, jak chcecie, okryjcie swoje imiona hańbą, ale beze mnie, zostanę tu nawet samotnie.Rogwold skończył i stanął w szeregu z krasnoludami.Ludzie nachmurzyli się, drapali po głowach, odwracali spojrzenia, ktoś coś mruknął, ale tylko Igg zaczął się sprzeczać:- Przemierzyliśmy z tobą wiele mil, Rogwoldzie, synu Mstara - zaczął - nie zarzucaj nam więc tchórzostwa! Wyjaśnij tylko, jak można walczyć z tym bladym koszmarem? Czym, skoro ja, który nigdy nie podałem w boju tyłów, nie potrafię poruszyć ani ręką, ani nogą, nie mogę unieść miecza ani zasłonić się tarczą, gdy TO się zbliża? Gdy zimno śmierci przenika do kości i czuję, że życie wycieka ze mnie niczym woda z sita? I jeszcze jedno, dlaczego uważasz, że TO zagraża naszemu światu? Przecież zrodziło się w głębi, gdzie niepodzielnie królują krasnoludy.To one swoją krzątaniną wywołały tę potworność! Więc kto ma się TEMU przeciwstawić, my czy oni? Odpowiedz!Igg ciężko opadł na leżący obok niego worek.- To coś nie mogło zabić Torina i Folka - odpowiedział Rogwold, nie odwracając od niego spojrzenia.- Wynika więc, że można mu się przeciwstawić.A co do tego, czy zagraża nam, popatrz dokoła! Czy porzucone wsie i zarastające niwy nie są odpowiedzią?Wśród ludzi przetoczyły się ciche pomruki ni to zgody, ni to zdziwienia.- Tracimy w tej chwili czas - odezwał się zwyczajnym, spokojnym tonem Torin.- Tangarowie muszą iść do Wrót, ludzie rozbijać obóz, jeśli, oczywiście, ktoś zechce zostać.Ale wszyscy i tak nie mogą zostać, jedna część naszej wyprawy dobiegła końca i pora nam wysłać wieści do Annuminas, jak to było umówione z Namiestnikiem.Wy, ludzie, musicie sami zdecydować, kto pojedzie do stolicy, a my w tym czasie spakujemy swoje toboły.Torin, nie oglądając się, ruszył do furgonów.Za nim bez słowa podążyły krasnoludy.Ludzie zaś zbili się w ciasną gromadę, znowu dały się słyszeć ich zaniepokojone głosy, ale teraz coraz mocniej przebijał z nich wstyd.Po jakimś czasie Folko zobaczył, że Dowbur i Igg siodłają dla siebie cztery konie i przytraczają sakwy.Rogwold, usiadłszy na płaskim kamieniu, coś szybko pisał na kartce żółtawego pergaminu.Pozostali ludzie stali dokoła odjeżdżających.Nieco później podeszły do nich również krasnoludy.Pożegnali się spokojnie, z powagą, bez zbytecznych słów.Gońcy mieli przekazać Namiestnikowi list i opowiedzieć o wszystkim, co zaszło w drodze.Zamierzali ruszyć na północ nie Zieloną Ścieżką, ale na wprost, przez opuszczony przez ludzi Eregion, a następnie wyjść na Zachodni Gościniec o kilka dni jazdy na wschód od Przygórza.Jeźdźcy po raz ostatni pomachali rękami, w powietrzu uniósł się tuman pyłu i po kilku minutach postacie na koniach skryły się w zieleni zdziczałych sadów.Za jakieś trzy tygodnie wieści powinny dotrzeć do stolicy Północnego Królestwa.Resztę dnia wypełniła nieustanna krzątanina.Tropiciele wyszukali dla siebie odpowiednie miejsce w niewielkim parowie, gdzie stało kilka starych, ale jeszcze mocnych szop, i postanowili przysposobić je na mieszkanie; krasnoludy przepakowały swoje rzeczy w worki, wywlekły z dna furgonów narzędzia; przygotowywały pochodnie, nie zapomniano też o długich cienkich linkach, żeby rozwijać je w ciemnym podziemnym labiryncie oraz, na wszelki wypadek, wzięto duże kawałki białego wapienia, którym można rysować znaki na ścianach.Dobre dwie trzecie prowiantu przeniosło się do krasnoludzkich worków; nie można było liczyć na to, że uda się coś upolować na dole.Malec uparcie nie chciał się rozstać z pękatym antałkiem piwa; Torin długo przekonywał przyjaciela, w końcu splunął wściekły i machnął ręką; jeśli Malec chce nieść piwo na własnych plecach, niech niesie.Mały krasnolud ucieszył się bardzo i nie minęły dwie godziny, jak miał gotową uprząż, założył ją na antałek, zarzucił na plecy i raźnie przemaszerował z bagażem.Cała ta krzątanina, bieganina, pośpiech zmęczyły Folka.Siedział z opuszczoną głową obok swojego niewielkiego worka, a strach zawładnął nim ponownie; teraz ze smutkiem myślał o tym, co będzie robił pod ziemią, w tej strasznej i - jak się wydawało - rzeczywiście zasiedlonej jakimiś widmowymi potworami Morii.Z dwojga złego wolał Mogilniki, setkę upiorów zamiast tej jednej istoty! Zabawa się skończyła, po ciele hobbita przebiegał lodowaty, nerwowy dreszcz, chociaż dzień był ciepły.Folko patrzył na zieleń sadów i błękit rzeki.Ile czasu przyjdzie mu zadowalać się widokiem czarnych ścian podziemia?W takim nastroju zastał go pętający się bez celu po obozowisku Rogwold - młodsi towarzysze nie pozwolili mu ciężko pracować
[ Pobierz całość w formacie PDF ]