Home HomeCharles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)Jeffrey Schultz Critical Companion To John Steinbeck, A Literary Reference To His Life And Work (2005)John Leguizamo Pimps, Hos, Playa Hatas, and All the Rest of My Hollywood Friends (2006)Marsden John Kroniki Ellie 01 Wojna się skończyła, walka wcišż trwaJohn Marsden Kroniki Ellie 1. Wojna się skończyła, walka wcišż trwaKos Kala, Selby John Moc aloha i wiedza hunyNorton Andre Magiczny kamien (SCAN dal 1108)Robert Ludlum 3. Ultimatum Bourne'aPeter Berling Dzieci Graala Krew krolowLe Guin Ursula K Tehanu
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • styleman.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Ale ponad moją głową - stałem na stopniach prowadzących na wyżwi­rowany placyk - pojawiły się gwiazdy.Mniej płomienne niż gwiazdy w Anglii, świeciły spokojnym blaskiem, jak­by zanurzone w przejrzystym oleju.- Dziękuję panu za lekturę na noc.- Jeśli znajdzie pan w bibliotece coś, co pana bardziej zainteresuje, to proszę sobie wziąć.Z ciemnych drzew rosnących na wschód od domu do­biegło dziwaczne nawoływanie.Słyszałem je już wielo­krotnie w szkole i z początku myślałem, że jest to krzyk wiejskiego idioty.Utrzymany w wysokiej tonacji powta­rzał się w regularnych odstępach: Kiu.Kiu.Kiu.Brzmiał jak głos melancholijnego konduktora londyńskiego auto­busu.- Oto moja przyjaciółka - oświadczył Conchis.Przez sekundę poczułem się absurdalnie zaalarmowany, pomy­ślałem, że mówi o damie z rękawiczką.I wyobraziłem so­bie, jak w tych swoich rękawiczkach z Ascot biegnie mię­dzy drzewami wyspy szukając beznadziejnie ogrodów Kew.Znów dobiegło nas to niesamowite, pozbawione sensu nawoływanie wydobywające się z nocy.Conchis wolno po­liczył do pięciu, podniósł rękę i znów usłyszeliśmy: kiu.Jeszcze raz policzył do pięciu i jeszcze raz odezwał się krzyk.- Co to?- Otus scops.Sówka.Jest maleńka.Nie ma nawet dwu­dziestu centymetrów.O, taka.- Widziałem, że ma pan wiele książek o ptakach.- Interesuję się ornitologią.- I studiował pan medycynę.- Studiowałem.Przed wielu laty.- I nigdy pan nie leczył?- Tylko samego siebie.Daleko na morzu zobaczyłem jasne światła statku z Aten.W sobotę wieczór płynął on na południe, na Kithirę.Ale jego obecność podkreślała tylko odosobnienie, tajemniczość Bourani, nie stanowiła łącznika z resztą świata.Zebra­łem się na odwagę:- Co pan miał na myśli mówiąc, że jest pan jasnowi­dzem?- A jak pan myśli?- Spirytyzm?- Spirytyzm to dziecinada.- Zgadzam się.- No pewnie.W padającym z drzwi świetle z trudem rozróżniałem jego rysy.On widział mnie lepiej, bo w trakcie ostatniej wy­miany zdań odwróciłem się w jego stronę.- Nie odpowiedział pan na moje pytanie.- Pańska pierwsza reakcja była typowa dla przedsta­wiciela pańskiego niedowierzającego stulecia: dezaproba­ta, niechęć.Dobrze widać, co kryje się pod pańską uprzej­mością.Przypomina pan jeżozwierza.Kiedy nastroszy kolce, nie może jeść.Ktoś, kto nie je, umiera z głodu.Jego kolce umierają wraz z całym ciałem.Pokręciłem szklanką z resztką ouzo.- Przecież to jest także i pańskie stulecie.- Ja wiele czasu spędziłem w innych stuleciach.- Dzięki książkom?- Nie.W rzeczywistości.Sówka znów zaczęła nawoływać w regularnych odstę­pach czasu.Wpatrywałem się w ciemność pinii.- Myśli pan o reinkarnacji?- To bzdura.- W takim razie.- wzruszyłem ramionami.- Nie mogę wymknąć się ograniczeniom mego ludz­kiego żywota.Zatem istnieje tylko jedna możliwość prze­bywania w innych stuleciach.Chwilę milczałem.- Poddaję się.- Niech się pan nie poddaje.Tylko spojrzy w górę.Co pan widzi?- Gwiazdy.Przestrzeń.- I co jeszcze? Jest jeszcze coś, o czym pan wie, że istnieje.Choć pan tego nie widzi.- Inne światy?Odwróciłem się, by na niego spojrzeć.Siedział jak czar­ny cień.Po plecach przebiegł mi dreszcz.Conchis wypo­wiedział głośno to, co ja pomyślałem.- Więc jestem obłąkany?- Raczej jest pan w błędzie.- Nie.Ani nie jestem szaleńcem, ani się nie mylę.- Pan.odbywa pan podróże do tych innych światów?- Tak.Odbywam podróże do innych światów.Postawiłem szklankę i wyciągnąłem papierosa, zapali­łem go i dopiero potem się odezwałem.- Pan, czyli pańskie ciało?- Na to pytanie odpowiem panu, dopiero gdy wyjaśni mi pan, gdzie kończy się ciało, a zaczyna umysł.- Hm.ma pan na to jakieś dowody?- Liczne dowody - chwilę milczał.- Dla ludzi, którzy są na tyle inteligentni, żeby móc się na nich po­znać.- To o tym pan myślał, mówiąc o wybranych i o jasnowidztwie?- Częściowo.Milczałem zastanawiając się, jak powinienem się za­chować.Czułem wrogość, która niepostrzeżenie zrodziła się z tego, co między nami zaszło, podświadomy opór, jaki woda stawia oliwie.Wydawało mi się, że najlepiej będzie okazać uprzejmy sceptycyzm.- Te podróże odbywa pan.jak by to powiedzieć.dzięki telepatii?Ale nim Conchis zdążył odpowiedzieć, zza kolumnady usłyszeliśmy miękkie człapanie kroków.Pojawiła się Maria i schyliła w ukłonie.- Sas efcharistoume, Maria.Kolacja stoi na stole - oznajmił Conchis.Wstaliśmy i weszliśmy do sali muzycznej.Kiedy sta­wialiśmy na tacy szklanki, zauważył: - Istnieje wiele rzeczy, których nie da się wytłumaczyć słowami.Spojrzałem na niego z góry.- W Oksfordzie nauczono nas zakładać, że jeśli czegoś nie da się wytłumaczyć sło­wami, wyjaśnienie po prostu nie istnieje.- Hm, tak.- Uśmiechnął się: - Czy mogę mówić do pana po imieniu?- Oczywiście.Bardzo proszę.Wlał do naszych szklanek po kropli ouzo.Stuknęliśmy się.- Eis ygeia sas, Nicholas.- Sygeia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •