[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale ponad moją głową - stałem na stopniach prowadzących na wyżwirowany placyk - pojawiły się gwiazdy.Mniej płomienne niż gwiazdy w Anglii, świeciły spokojnym blaskiem, jakby zanurzone w przejrzystym oleju.- Dziękuję panu za lekturę na noc.- Jeśli znajdzie pan w bibliotece coś, co pana bardziej zainteresuje, to proszę sobie wziąć.Z ciemnych drzew rosnących na wschód od domu dobiegło dziwaczne nawoływanie.Słyszałem je już wielokrotnie w szkole i z początku myślałem, że jest to krzyk wiejskiego idioty.Utrzymany w wysokiej tonacji powtarzał się w regularnych odstępach: Kiu.Kiu.Kiu.Brzmiał jak głos melancholijnego konduktora londyńskiego autobusu.- Oto moja przyjaciółka - oświadczył Conchis.Przez sekundę poczułem się absurdalnie zaalarmowany, pomyślałem, że mówi o damie z rękawiczką.I wyobraziłem sobie, jak w tych swoich rękawiczkach z Ascot biegnie między drzewami wyspy szukając beznadziejnie ogrodów Kew.Znów dobiegło nas to niesamowite, pozbawione sensu nawoływanie wydobywające się z nocy.Conchis wolno policzył do pięciu, podniósł rękę i znów usłyszeliśmy: kiu.Jeszcze raz policzył do pięciu i jeszcze raz odezwał się krzyk.- Co to?- Otus scops.Sówka.Jest maleńka.Nie ma nawet dwudziestu centymetrów.O, taka.- Widziałem, że ma pan wiele książek o ptakach.- Interesuję się ornitologią.- I studiował pan medycynę.- Studiowałem.Przed wielu laty.- I nigdy pan nie leczył?- Tylko samego siebie.Daleko na morzu zobaczyłem jasne światła statku z Aten.W sobotę wieczór płynął on na południe, na Kithirę.Ale jego obecność podkreślała tylko odosobnienie, tajemniczość Bourani, nie stanowiła łącznika z resztą świata.Zebrałem się na odwagę:- Co pan miał na myśli mówiąc, że jest pan jasnowidzem?- A jak pan myśli?- Spirytyzm?- Spirytyzm to dziecinada.- Zgadzam się.- No pewnie.W padającym z drzwi świetle z trudem rozróżniałem jego rysy.On widział mnie lepiej, bo w trakcie ostatniej wymiany zdań odwróciłem się w jego stronę.- Nie odpowiedział pan na moje pytanie.- Pańska pierwsza reakcja była typowa dla przedstawiciela pańskiego niedowierzającego stulecia: dezaprobata, niechęć.Dobrze widać, co kryje się pod pańską uprzejmością.Przypomina pan jeżozwierza.Kiedy nastroszy kolce, nie może jeść.Ktoś, kto nie je, umiera z głodu.Jego kolce umierają wraz z całym ciałem.Pokręciłem szklanką z resztką ouzo.- Przecież to jest także i pańskie stulecie.- Ja wiele czasu spędziłem w innych stuleciach.- Dzięki książkom?- Nie.W rzeczywistości.Sówka znów zaczęła nawoływać w regularnych odstępach czasu.Wpatrywałem się w ciemność pinii.- Myśli pan o reinkarnacji?- To bzdura.- W takim razie.- wzruszyłem ramionami.- Nie mogę wymknąć się ograniczeniom mego ludzkiego żywota.Zatem istnieje tylko jedna możliwość przebywania w innych stuleciach.Chwilę milczałem.- Poddaję się.- Niech się pan nie poddaje.Tylko spojrzy w górę.Co pan widzi?- Gwiazdy.Przestrzeń.- I co jeszcze? Jest jeszcze coś, o czym pan wie, że istnieje.Choć pan tego nie widzi.- Inne światy?Odwróciłem się, by na niego spojrzeć.Siedział jak czarny cień.Po plecach przebiegł mi dreszcz.Conchis wypowiedział głośno to, co ja pomyślałem.- Więc jestem obłąkany?- Raczej jest pan w błędzie.- Nie.Ani nie jestem szaleńcem, ani się nie mylę.- Pan.odbywa pan podróże do tych innych światów?- Tak.Odbywam podróże do innych światów.Postawiłem szklankę i wyciągnąłem papierosa, zapaliłem go i dopiero potem się odezwałem.- Pan, czyli pańskie ciało?- Na to pytanie odpowiem panu, dopiero gdy wyjaśni mi pan, gdzie kończy się ciało, a zaczyna umysł.- Hm.ma pan na to jakieś dowody?- Liczne dowody - chwilę milczał.- Dla ludzi, którzy są na tyle inteligentni, żeby móc się na nich poznać.- To o tym pan myślał, mówiąc o wybranych i o jasnowidztwie?- Częściowo.Milczałem zastanawiając się, jak powinienem się zachować.Czułem wrogość, która niepostrzeżenie zrodziła się z tego, co między nami zaszło, podświadomy opór, jaki woda stawia oliwie.Wydawało mi się, że najlepiej będzie okazać uprzejmy sceptycyzm.- Te podróże odbywa pan.jak by to powiedzieć.dzięki telepatii?Ale nim Conchis zdążył odpowiedzieć, zza kolumnady usłyszeliśmy miękkie człapanie kroków.Pojawiła się Maria i schyliła w ukłonie.- Sas efcharistoume, Maria.Kolacja stoi na stole - oznajmił Conchis.Wstaliśmy i weszliśmy do sali muzycznej.Kiedy stawialiśmy na tacy szklanki, zauważył: - Istnieje wiele rzeczy, których nie da się wytłumaczyć słowami.Spojrzałem na niego z góry.- W Oksfordzie nauczono nas zakładać, że jeśli czegoś nie da się wytłumaczyć słowami, wyjaśnienie po prostu nie istnieje.- Hm, tak.- Uśmiechnął się: - Czy mogę mówić do pana po imieniu?- Oczywiście.Bardzo proszę.Wlał do naszych szklanek po kropli ouzo.Stuknęliśmy się.- Eis ygeia sas, Nicholas.- Sygeia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]