[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nikt nic nie odrzekł, lecz po chwili gondolier oznajmił, że zawiezie mnie nawet do Anglii,jeśli sobie tego życzę. Brawo! odparłem. A więc do Mestre. Będziemy tam za trzy kwadranse, bo płyniemy z wiatrem i z prądem.Uradowany obejrzałem się za siebie, na kanał, który wydał mi się tak pięknym, jak bym gowidział po raz pierwszy, a zwłaszcza dlatego, że nie dostrzegłem na nim żadnej łodzi płynącejza nami.Tego cudnego ranka powietrze było czyste, a pierwsze promienie słońca świeciływspaniale.Przybiliśmy wreszcie do Mestre.Nie było tam koni pocztowych, ale ugodziłem się z woz-nicą jednego z wielu zresztą powozów, wcale nie gorszych od pocztowych, że w pięć kwa-dransów dowiezie mnie do Treviso.W trzy minuty założono konie, a ja przypuszczając, żeksiądz Balbi stoi za moimi plecami, odwróciłem się, by powiedzieć wsiadamy , ale jego niebyło.Wysłałem więc chłopca stajennego na poszukiwanie księdza, postanowiwszy w duchunagadać mu porządnie, nawet gdyby oddalił się za naturalną potrzebą, albowiem nasza sytu-acja nie pozwalała na zaspokajanie żadnych potrzeb, choćby i tych.Jednak po chwili powie-dziano mi, że go nigdzie znalezć nie można.Byłem wściekły.Myślałem już, aby zostawićksiędza własnemu losowi, i powinienem był tak uczynić, jednak ludzkie uczucie zwyciężyło.Wysiadłem i zacząłem, o niego rozpytywać; wszyscy go widzieli, ale nikt nie umiał rzec,gdzie się podział.Przebiegłem pod arkadami głównej ulicy i wiedziony instynktem wsunąłemgłowę w okno kawiarni.Ujrzałem tam owego nędznika: stał i pil czekoladę zalecając się przytym do młodej kawiarki.Dojrzawszy mnie wskazał na dziewczynę, oznajmił, że to przemiłestworzenie, zapytał, czy nie napiłbym się filiżanki czekolady, każąc jednocześnie zapłacić zaswoją, bo nie miał grosza przy duszy.Pohamowałem gniew i odparłem: Nie chce mi się pić i proszę, niech się ksiądz pospieszy.Zcisnąłem go przy tym za ramiętak mocno, że aż pobladł z bólu.Zapłaciłem i wyszliśmy.Trząsłem się ze złości.Przybiegli-śmy z powrotem, wsiedliśmy do powozu, lecz nie zdążyliśmy ujechać nawet dziesięciu kro-138ków, kiedy napatoczył nam się pewien mieszkaniec Mestre, nazwiskiem Tomasi człowiekpoczciwy, lecz, jak mówiono, pozostający w bliskich stosunkach ze Zwiętym Oficjum Repu-bliki.Znał mnie i zbliżył się wołając: Jak to, to pan tu jesteś? Jakże się cieszę! A więc udało ci się zbiec? Jakżeś to pan zrobił? Wcale nie uciekłem, mój panie.Dano mi urlop. To niemożliwe, bo jeszcze wczoraj byłem u pana Grimani i wiedziałbym o tym.Czytelniku, łatwiej ci chyba przyjdzie odgadnąć, co się we mnie działo, niż mnie to opisać.Ujrzałem się przyłapanym przez człowieka, o którym sądziłem, że zapłacono mu za pochwy-cenie mnie, a do tego dość było mrugnąć okiem na pierwszego ze zbirów licznie kręcącychsię po Mestre.Powiedziałem, aby mówił ciszej, i wysiadłszy z powozu odciągnąłem go nabok.Zaszliśmy za dom, a widząc, że nikt nas dostrzec nie może oraz że stoimy nad głębokimrowem, za którym rozciągało się szczere pole, wydobyłem swój sztylet i złapałem zdrajcę zakołnierz.Zrozumiał, do czego zmierzam, wyrwał się gwałtownym ruchem i uciekł za fosę.Nie odwracając się, bez chwili namysłu, co sił w nogach pobiegł prosto przed siebie, a gdy sięjuż nieco oddalił, zwolnił, odwrócił głowę i przesłał parę pocałunków na znak, że mi życzyszczęśliwej podróży.Kiedy mi już znikł z oczu, podziękowałem Bogu, że zwinność tegoczłowieka ustrzegła mnie przed zbrodnią, bo byłbym go przebił sztyletem, choć nie miałprzecież złych intencji.Byłem w okropnej sytuacji: sam jeden w otwartej wojnie z całą potęgą Republiki.Przezor-ność stała się dla mnie teraz najwyższym prawem, a wzgląd na własną przyszłość zabraniałwszelkich skrupułów w drodze do celu.Ponury jak człowiek, który właśnie uniknął śmiertelnego niebezpieczeństwa, rzuciłem po-gardliwe spojrzenie nędznemu mnichowi, który zrozumiał nareszcie, na jakie ryzyko nas wy-stawił, i wsiadłem do powoziku.Rozmyślałem, jak by się pozbyć tego cymbała, który nieśmiał ust otworzyć.Bez żadnych dalszych spotkań przybyliśmy do Treviso, gdzie kazałempoczmistrzowi przygotować dwukonny powóz na godzinę siedemnastą.Wcale jednak niezamierzałem korzystać z poczty w dalszej drodze, przede wszystkim dlatego, że nie miałemna to pieniędzy, a po drugie z obawy przed pogonią.Oberżysta zapytał, czy chcę zjeśćobiad: przydałoby mi się to dla podtrzymania sił, bo byłem śmiertelnie wyczerpany ale zabra-kło mi odwagi.Nawet piętnastominutowa zwłoka mogłaby się okazać fatalną w skutkach.Bałem się, że mnie złapią, i musiałbym się z tego powodu rumienić przez całe życie; albo-wiem w szczerym polu człowiek mądry powinien kpić sobie z czterystu tysięcy ludzi, a jeślinie zdoła się przed nimi ukryć, jest po prostu głupcem.Wyszedłem przez bramę Zw.Tomasza, jak bym się przechadzał, a gdy już miałem za sobąjedną milę po szosie, skręciłem w pola, zdecydowany nie porzucać ich, dopokąd będę na tere-nie Republiki.Najkrótsza droga wiodła przez Bassano, wybrałem jednak dłuższą, bo zapewneczekano już na mnie przy najbliższym przejściu granicznym i nikomu chyba nie przyszło dogłowy, że po to, aby wyjść za obręb Republiki Weneckiej i dostać się pod jurysdykcję bisku-pa Trentu, skorzystam z owej dłuższej drogi przez Feltro.Wędrowałem tak trzy godziny, aż wreszcie padłem na ziemię zupełnie wyczerpany.Mu-siałem się teraz posilić, jeżeli nie chciałem umrzeć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]