Home HomeSimak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (2)Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756Moorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III (SCAN dalMoorcock Michael Sniace miast Sagi o Elryku Tom IV (SCAN dalMoorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dalMcCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d[dcpp][Bidemare][Costruzione][Eng] Rhino Marine Design TutorialChristie Ahatha Dom nad kanalem (2)Masterton Graham Studnie piekielMartin George R.R Gra o tron (SCAN dal 908)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tynka123.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Staruszkowie pamiętali miliony bezużytecznych szczegółów: kłótnię z kumplem, szukanie zgubionej pompki rowerowej, wyraz twarzy dawno zmar­łej siostry, kurz wirujący w wietrzny poranek przed siedemdziesięciu laty; natomiast wszelkie istotne fakty znajdowały się jakby poza ich polem widzenia.Byli jak mrówki, które widzą małe przedmioty, lecz nie do­strzegają wielkich.Kiedy zaś zawodzi pamięć, a wszelkie zapisy podlegają sfałszowaniu - wówczas chcąc nie chcąc musi się zaakceptować oświadczenie Partii, że polepszyła wszystkim warunki bytowe, gdyż nie ma i już nigdy nie będzie sposobu, by sprawdzić jej prawdomówność.W tym momencie tok jego myśli nagle się urwał.Winston zatrzymał się i uniósł wzrok.W wąskiej uliczce oprócz domów mieszkalnych spostrzegł kilka mrocznych małych sklepików.Tuż nad jego głową wisiały trzy zmatowiałe metalowe kule, niegdyś pewnie pozłacane.Miejsce to wydało mu się dziwnie znajome.Ależ oczywiś­cie! Stał przed sklepem z rupieciami, w którym kupił swój pamiętnik.Przeraził się.Już samo nabycie zeszytu było wyjątkowo nieroztropnym krokiem; obiecał sobie wtedy, że jego stopa nigdy więcej nie postanie w tym miejscu.Wystar­czyła jednak chwila zamyślenia, a nogi same go tu przyniosły.Przed takimi właśnie samobójczymi odrucha­mi miało go chronić prowadzenie pamiętnika.Mimo wzburzenia zauważył, że choć dochodzi dwudziesta pier­wsza, sklep jest nadal otwarty.Przyszło mu do głowy, iż mniej się będzie rzucał w oczy, jeśli wejdzie do środka, zamiast tak sterczeć na środku ulicy, i z tym przekonaniem skierował się do drzwi.Jeśli nadejdzie patrol, może przecież udawać, że chciał kupić żyletki.Właściciel akurat zapalał wiszącą lampę naftową, która wydzielała ostrą, lecz przyjazną woń.Był to mężczyzna około sześćdziesiątki, wątły i przygarbiony, o długim, dobrotliwie wyglądającym nosie i łagodnych oczach zniekształconych grubymi szkłami.Włosy miał niemal całkiem siwe, lecz brwi nadal czarne i krzaczaste.Jego okulary, miękkie, powolne ruchy oraz wytarta aksamitna marynarka, w którą był odziany, przywodziły na myśl intelektualistę, może literata albo muzyka.Głos miał cichy, jakby wyblakły, akcent zaś znacznie mniej prostacki niż większość proli.- Rozpoznałem pana przez szybę! - zawołał na powita­nie.- To pan kupił u mnie sztambuch pensjonarki.Piękny papier! Kiedyś zwał się czerpany.Takiego papieru nie produkuje się już.och, chyba z pięćdziesiąt lat!Popatrzył na Winstona znad okularów.- Czym mogę panu służyć? A może woli pan się sam rozejrzeć?- Przechodziłem tędy, więc postanowiłem wstąpić - odparł Winston.- Nie szukam nic konkretnego.- Może to i lepiej, bo zapewne trudno by mi było pana zadowolić.- Przepraszającym gestem delikatnej dłoni wskazał wnętrze sklepu.- Sam pan widzi: pustki.Prawdę mówiąc, handel antykami po prostu dogorywa.Nie ma klientów, brakuje towarów.Meble, porcelana, szkło - z czasem wszystko połamało się lub wytłukło.Z kolei metalowe przedmioty przetopiono.Od lat już nie widzia­łem mosiężnego lichtarza.W rzeczywistości maleńki sklepik pękał w szwach, lecz nie było w nim nic, co miałoby jakąkolwiek wartość.Panowała straszliwa ciasnota, gdyż prawie całą podłogę zalegały dziesiątki opartych o ścianę zakurzonych ram.Na parapecie stały tace pełne śrubek i nakrętek, zdartych dłut, scyzoryków z połamanymi ostrzami, zaśniedziałych zegar­ków, które nawet nie próbowały utrzymywać pozorów, że chodzą, oraz innych rupieci.Jedynie na niewielkim stoliku w samym rogu leżał stosik emaliowanych tabakierek, broszek z agatami i podobnych drobiazgów, wśród których dałoby się wyszperać coś ciekawego.Kiedy Winston podszedł do stolika, jego uwagę zwrócił okrągły, gładki przedmiot, połyskujący łagodnie w blasku lampy naftowej.Wziął go do ręki.Była to ciężka bryła szkła, zaokrąglona z jednej strony, zupełnie płaska z drugiej - prawie idealna półkula.Zarówno jej barwa, jak i faktura miały w sobie dziwną miękkość kojarzącą się z wodą deszczową.W samym środku bryły, powiększony przez jej półokrągłą powierz­chnię, tkwił jakiś tajemniczy, poskręcany czerwony kształt podobny do róży lub morskiego polipa.- Co to takiego? - spytał Winston urzeczony.- Koral - odparł właściciel.- Pochodzi z Oceanu Indyjskiego.Niegdyś umiano wtapiać je w szkło.Ten przedmiot ma przynajmniej sto lat.A może nawet więcej.- Piękna rzecz - zachwycił się Winston.- Rzeczywiście piękna - potwierdził ze znawstwem właściciel.- Ale mało kto umie to teraz docenić.– Zakasłał cicho.- Gdyby przypadkiem miał pan ochotę ją kupić, kosztuje cztery dolary.Pamiętam, jak za takie cuda płaciło się osiem funtów, a osiem funtów to.nie przeliczę, ale całkiem sporo pieniędzy.Lecz kogo teraz obchodzą antyki? A tak niewiele ich się ostało!Winston szybko zapłacił cztery dolary i wsunął uprag­niony przedmiot do kieszeni.Pociągało go nawet nie tyle jego piękno, ile fakt, że pochodził z epoki zupełnie innej niż obecna.Jeszcze nigdy nie widział szkła, które wy­glądałoby tak miękko, zupełnie jak woda deszczowa.Bezużyteczność szklanej półkuli - przypuszczalnie służyła niegdyś za przycisk - tylko potęgowała jej atrakcyjność w oczach Winstona.Chociaż dość ciężka, na szczęście nie wypychała mu zbyt widocznie kieszeni.Posiadanie takie­go przedmiotu przez członka Partii byłoby nie tylko dziwne, lecz również kompromitujące.Każda stara lub po prostu piękna rzecz wzbudzała podejrzenia.Właściciel wyraźnie poweselał, kiedy otrzymał zapłatę.Winston zdał sobie sprawę, że pewnie zgodziłby się sprzedać przycisk za trzy, a nawet dwa dolary.- Na górze mam jeszcze jeden pokój; może chciałby się pan po nim rozejrzeć? - spytał sklepikarz.- Niewiele tam jest.Ot, trochę sprzętów.Wezmę tylko lampę.Zapalił drugą lampę i, lekko przygarbiony, ruszył wolno po stromych, zniszczonych schodach i wzdłuż wąziutkiego korytarza, prowadząc Winstona do pokoju, którego okna wychodziły nie na ulicę, lecz na wy­brukowane podwórze i las blaszanych kominów.Pokój był tak urządzony, jakby ktoś w nim mieszkał.Na podłodze leżał dywan, na ścianie wisiał obrazek, a przy kominku - na którym tykał staromodny zegar z dwunastocyfrową tarczą - stał brudny głęboki fotel; pod oknemznajdowało się ogromne łóżko z materacem, zajmujące blisko jedną czwartą powierzchni pomieszczenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •