[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Reynevan parsknÄ…Å‚, ale rzuciÅ‚ na ladÄ™ kilka halerzy. Czy dowiem siÄ™ wreszcie, jakie sprawy ciÄ™ tu przywiodÅ‚y? Dowiesz.Ale dopiero wówczas, gdy przynajmniej trzy z tych spraw wypi-jÄ™. A potem? Reynevan zmarszczyÅ‚ brwi. Ów dopiero co wspomnianyzamtuz? Nie wykluczam Szarlej uniósÅ‚ kufel. Nie wykluczam, chÅ‚opcze. A dalej? Trzydniowa libacja na okoliczność odzyskania wolnoÅ›ci?Szarlej nie odpowiedziaÅ‚, piÅ‚ bowiem.Nim jednak przechyliÅ‚ kufel, mrugnÄ…Å‚zza niego, a mrugniÄ™cie to mogÅ‚o znaczyć wszystko. To byÅ‚ jednak bÅ‚Ä…d przemówiÅ‚ poważnie Reynevan, wpatrzony w grajÄ…cÄ…Å‚ykami grdykÄ™ demeryta. Może bÅ‚Ä…d kanonika.A może mój, że go posÅ‚ucha-Å‚em.%7Å‚e zadaÅ‚em siÄ™ z tobÄ….Szarlej piÅ‚, nie zwracajÄ…c na niego żadnej uwagi. Na szczęście ciÄ…gnÄ…Å‚ Reynevan Å‚atwo można temu wszystkiemu za-radzić.I kres poÅ‚ożyć.Szarlej odjÄ…Å‚ kufel od ust, westchnÄ…Å‚, oblizaÅ‚ pianÄ™ z górnej wargi. Chcesz mi coÅ› powiedzieć odgadÅ‚. Mówże wiÄ™c. My dwaj rzekÅ‚ zimno Reynevan zwyczajnie nie pasujemy do siebie.Demeryt skinÄ…Å‚, by nalano mu drugie piwo, przez moment zdawaÅ‚ interesowaćsiÄ™ wyÅ‚Ä…cznie kuflem. TrochÄ™ siÄ™ różnimy, fakt przyznaÅ‚, Å‚yknÄ…wszy. Ja, dla przykÅ‚adu, niezwykÅ‚em chÄ™dożyć cudzych żon.Gdyby dobrze poszukać, znajdzie siÄ™ zapewnejeszcze kilka różnic.To normalne.Stworzono nas bowiem na obraz i podobieÅ„-stwo, ale Stwórca zadbaÅ‚ o cechy indywidualne.I chwaÅ‚a Mu za to.Reynevan machnÄ…Å‚ rÄ™kÄ…, coraz bardziej zÅ‚y. Zastanawiam siÄ™ wypaliÅ‚ czy ciÄ™ w imiÄ™ Stwórcy nie pożegnać.Tu, zaraz.AbyÅ›my rozeszli siÄ™, każdy w swojÄ… stronÄ™.Bo doprawdy nie wiem,w czym możesz mi siÄ™ przygodzić.BojÄ™ siÄ™, że w niczym.Szarlej spojrzaÅ‚ na niego znad kufla. Przygodzić? powtórzyÅ‚. W czym? Aatwo siÄ™ przekonać.Krzyknij: Pomocy, Szarleju! , a pomoc bÄ™dzie ci dana.120Reynevan wzruszyÅ‚ ramionami i odwróciÅ‚ siÄ™ z zamiarem odejÅ›cia.PotrÄ…ciÅ‚kogoÅ›.A ten ktoÅ› uderzyÅ‚ jego konia tak mocno, że koÅ„ kwiknÄ…Å‚ i cisnÄ…Å‚ siÄ™,obalajÄ…c go w gnój. Jak chodzisz, żłobie? Gdzie z tÄ… chabetÄ…? Tu jest miasto, nie twoja zafajda-na wiocha!Tym, który go potrÄ…ciÅ‚ i rugaÅ‚, byÅ‚ jeden z trzech mÅ‚odych mężczyzn, odzia-nych bogato, modnie i elegancko.Wszyscy trzej byli niezwykle podobni ustro-jeni w jednakowe fantazyjne fezy na wÅ‚osach fryzowanych na żelazkach oraz wa-towane kabaty, pikowane tak gÄ™sto, że ich rÄ™kawy wyglÄ…daÅ‚y jak wielkie gÄ…sieni-ce.Nosili też bÄ™dÄ…ce w modzie obcisÅ‚e paryskie spodnie zwane mi-parti, majÄ…cenogawki w kontrastowych kolorach.Wszyscy trzej dzierżyli toczone laski z gaÅ‚-kami. Jezu Chryste i wszyscy Å›wiÄ™ci powtórzyÅ‚ galant, wywijajÄ…c laskÄ… mÅ‚yn-ka. Cóż za chamstwo na tym ZlÄ…sku, cóż za sproÅ›na dzicz! Czy ktoÅ› ich kiedyÅ›nauczy kultury? Trzeba bÄ™dzie powiedziaÅ‚ drugi, z identycznym galijskim akcentem samemu wziąć na siÄ™ ten trud.I wprowadzić ich do Europy. Racja zawtórowaÅ‚ trzeci modniÅ›, w bÅ‚Ä™kitno-czerwonych mi-parti.Na poczÄ…tek w ramach wprowadzania wygarbujmy po europejsku skórÄ™ temu tuprostakowi.Nuże, panowie, do kijów! I niech siÄ™ nikt nie leni! Hola! krzyknÄ…Å‚ wÅ‚aÅ›ciciel piwnej Å‚awki. Bez burd, panowie kupcy!Bo straż zawezwÄ™! Zawrzyj gÄ™bÄ™, Å›lÄ…ski ćwoku, bo i ty oberwiesz.Reynevan usiÅ‚owaÅ‚ zerwać siÄ™, ale nie zdążyÅ‚.Laska Å‚omotnęła go w bark,druga z suchym trzaskiem spadÅ‚a na plecy, trzecia strzeliÅ‚a w poÅ›ladki.UznaÅ‚, żenie ma co czekać na dalsze ciÄ™gi. Pomocy! wrzasnÄ…Å‚. Szarleju! Pomocy!Szarlej, który przyglÄ…daÅ‚ siÄ™ zajÅ›ciu z umiarkowanym zainteresowaniem, od-stawiÅ‚ kufel i nie spieszÄ…c siÄ™ podszedÅ‚. Dosyć zabawy.Galanci obejrzeli siÄ™ i jak na komendÄ™ ryknÄ™li Å›miechem.Faktycznie, Rey-nevan musiaÅ‚ przyznać, w swym kusym i pstrokatym odzieniu demeryt nie pre-zentowaÅ‚ siÄ™ najdostojniej. Chryste Panie parsknÄ…Å‚ pierwszy galant, pobożny widać. Ależ po-cieszne figury spotyka siÄ™ na tym kraÅ„cu Å›wiata! To jakiÅ› miejscowy bÅ‚azen oceniÅ‚ drugi. Widać po cudacznym stroju. Nie suknia zdobi czÅ‚owieka odrzekÅ‚ zimno Szarlej. Odejdzcie stÄ…d,Å‚askawcy.PrÄ™dziutko. Coo?121 Panowie powtórzyÅ‚ Szarlej Å‚askawie zechcÄ… siÄ™ oddalić.Znaczy,pójść sobie stÄ…d gdzieÅ› daleko.Nie musi być Paryż.Wystarczy przeciwlegÅ‚y kra-niec miasta. Cooooo? Panowie powtórzyÅ‚ Szarlej, wolno, cierpliwie i dobitnie, jak dzieciom. Panowie raczÄ… sobie stÄ…d pójść.I zająć czymÅ› dla siebie zwykÅ‚ym.SodomiÄ…,dla przykÅ‚adu.W przeciwnym wypadku zostanÄ… panowie obici, i to gruntownie.I zanim którykolwiek z panów zdąży wymówić credo in Deum patrem omnipo-tentem.Pierwszy modniÅ› zamachnÄ…Å‚ siÄ™ laskÄ….Szarlej zwinnie uniknÄ…Å‚ ciosu, chwyciÅ‚za kij i zakrÄ™ciÅ‚, modniÅ› wywinÄ…Å‚ kozÅ‚a i plasnÄ…Å‚ w bÅ‚oto.LaskÄ…, która zostaÅ‚a muw dÅ‚oni, demeryt zdzieliÅ‚ przez Å‚eb drugiego galanta, posyÅ‚ajÄ…c go na piwowarskÄ…ladÄ™, ciosem szybkim jak myÅ›l daÅ‚ po Å‚apie trzeciemu.Ten pierwszy zerwaÅ‚ siÄ™tymczasem i rzuciÅ‚ na Szarleja, ryczÄ…c jak ranny żubr.Demeryt bez widocznegowysiÅ‚ku powstrzymaÅ‚ szarżę ciosem, który zgiÄ…Å‚ galanta w pół.Szarlej zaÅ› Å‚ok-ciem uderzyÅ‚ go potężnie w nerki, padajÄ…cego kopnÄ…Å‚ w ucho, zdawaÅ‚oby siÄ™, odniechcenia.Ale kopniÄ™ty zwinÄ…Å‚ siÄ™ jak robak i już nie wstaÅ‚.Dwaj pozostali spojrzeli po sobie i jak na komendÄ™ dobyli puginałów.SzarlejpogroziÅ‚ im palcem. Nie radzÄ™ powiedziaÅ‚. Noże kaleczÄ…!Modnisie ostrzeżenia nie posÅ‚uchali.Reynevanowi zdawaÅ‚o siÄ™, że obserwuje zajÅ›cie uważnie.CzegoÅ› jednak niezauważyÅ‚, bo nie pojÄ…Å‚, jak staÅ‚o siÄ™ to, co siÄ™ staÅ‚o.Wobec sadzÄ…cych na niegoi wymachujÄ…cych jak wiatraki galantów Szarlej wydawaÅ‚ siÄ™ niemal nierucho-my, ruchy zaÅ›, jakie wykonaÅ‚, gdy go dopadli, byÅ‚y nieznaczne, lecz tak szybkie,że umykajÄ…ce oku.Jeden z modnisiów upadÅ‚ na kolana, pochyliwszy gÅ‚owÄ™ nie-mal do ziemi charczaÅ‚ i jeden po drugim wypluwaÅ‚ w bÅ‚oto zÄ™by.Drugi siedziaÅ‚i krzyczaÅ‚.Otworzywszy usta na peÅ‚nÄ… szerokość krzyczaÅ‚ i pÅ‚akaÅ‚, cienko, modu-lowanie, nieustannie, zupeÅ‚nie jak dÅ‚ugo nie karmione niemowlÄ™.WÅ‚asny puginaÅ‚wciąż trzymaÅ‚ w rÄ™ku, a nóż kolegi tkwiÅ‚ mu w udzie, wbity aż po zÅ‚oconÄ… gardÄ™.Szarlej spojrzaÅ‚ w niebo, rozÅ‚ożyÅ‚ rÄ™ce gestem znaczÄ…cym a nie mówiÅ‚em.ZdjÄ…Å‚ swój Å›mieszny przyciasny kubraczek.PodszedÅ‚ do plujÄ…cego zÄ™bami.ZrÄ™cz-nie chwyciÅ‚ go za Å‚okcie, poderwaÅ‚, ucapiÅ‚ za rÄ™kawy i kilkoma precyzyjnymikopniakami wykopaÅ‚ galanta z watowanego kabata.Po czym sam siÄ™ weÅ„ ustroiÅ‚. Nie suknia czyni czÅ‚owieka rzekÅ‚, przeciÄ…gajÄ…c siÄ™ z luboÅ›ciÄ… leczludzka godność.Ale tylko czÅ‚owiek dobrze ubrany czuje siÄ™ prawdziwie godnie.Potem pochyliÅ‚ siÄ™ i zdarÅ‚ modnisiowi z pasa wyszywanÄ… jaÅ‚mużniczkÄ™. Bogate miasto, Strzegom powiedziaÅ‚. Bogate miasto.PieniÄ…dze, pa-trzcie sami, walajÄ… siÄ™ na ulicach. Na waszym miejscu. powiedziaÅ‚ drżącym nieco gÅ‚osem wÅ‚aÅ›cicielpiwnej Å‚awki. Na waszym miejscu uciekaÅ‚bym, panie.To bogate kupce, goÅ›cie122wielmożnego pana Guncelina von Laasan.Dobrze im tak, za burdy, co je ciÄ™giemwszczynajÄ….Ale uciekajcie lepiej, bo pan von Laasan..w mieÅ›cie rzÄ…dzi dokoÅ„czyÅ‚ Szarlej, zabierajÄ…c sakiewkÄ™ trzeciemugalantowi. DziÄ™ki za piwo, dobry czÅ‚owieku.Pójdzmy, Reinmarze.Poszli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]