[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziwna rzecz.Starał się jednak rozumować rozsądnie, że nic w tym nie ma dziwnego, bo od trzydziestu przeszło godzin wciąż o nim myśli, i co gorzej, z myśli tych nie może wysnuć żadnych wniosków.Niepokój jego o Toma nie przybrał nigdy określonej formy.„Zniknął”, było jedynym słowem, którym można było wyrazić to, co się stało z Tomem, a określenie to zbyt niejasne i przerażające.„Zniknął!” Lecz cóż to oznacza?Zimny dreszcz nim wstrząsnął, pomyślał więc, że ma zapewne trochę gorączki.Tom przecież nie zginął, przed chwilą opowiadano mu o nim.I znów krew zaczęła pulsować mu w uszach, chwilę siedział bez ruchu spodziewając się usłyszeć w jej szumie znów głos Toma.Wytężał uszy bez skutku.Nagle błysnęła mu myśl: „Nie zginął, ale nie może dać znać o sobie.”Zerwał się z fotela.Co za niedorzeczność! Położył pistolet i kordelas na stole, zdjął buty i owładnęło nim nagle takie zmęczenie, że nie mogąc utrzymać się na nogach, padł na łóżko nadspodziewanie miękkie i wygodne.Nie czuł się wcale śpiący, ale musiał się jednak zdrzemnąć, gdyż ocknął się, siedząc na łóżku i usiłując uprzytomnić sobie, co mu głos Toma powiedział.Nagle przypomniał sobie: „Panie! Miej się na baczności!” Było to ostrzeżenie, ale przed czym?Wyskoczył jednym susem na środek pokoju, odetchnął ciężko i rozejrzał się wokoło.Okno było zamknięte i zabarykadowane żelazną sztabą.Znów potoczył oczami po nagich ścianach i spojrzał nawet na wyjątkowo wysoki sufit.Potem zbliżył się do drzwi i obejrzał je dokładnie: zamknięte były na dwa ogromne rygle, zasuwające się w otwory w ścianie; drzwi można by chyba otworzyć, wysadziwszy je prochem, gdyż korytarz był za wąski, aby zamachnąć się siekierą lub użyć jakich innych narzędzi do wyważenia.Lecz gdy raz jeszcze sprawdzał, czy niższy rygiel jest dobrze zasunięty, wydało mu się, że ktoś jest w pokoju.Uczucie to było tak silne, że odwrócił się z szybkością błyskawicy.W pokoju nie było nikogo i któż zresztą mógłby wejść.A jednak…Wówczas porzucił pozory i panowanie nad sobą, powstrzymujące człowieka od utraty własnej godności.Postawiwszy lampę na podłodze, ukląkł i oparłszy się na rękach, zajrzał pod łóżko jak głupi podlotek; zobaczył tam tylko mnóstwo kurzu i nic więcej.Podniósł się z pałającymi policzkami i zaczął chodzić po pokoju niezadowolony ze swego postępowania i zły na Toma, że go nie chce zostawić w spokoju.Ostrzegawcze słowa: „Panie, miej się na baczności!” — brzmiały mu wciąż w uszach.„Rzucę się chyba na łóżko i spróbuję zasnąć” — pomyślał, lecz wzrok jego padł na wielką szafę; zirytowany sam na siebie, nie mogąc się jednak powstrzymać, podszedł ku niej.Wsunął ostrze kordelasa między obie połowy drzwi i spróbował je otworzyć, chociaż nie miał pojęcia, jak następnego dnia wytłumaczy wstrętnym wiedźmom to złodziejskie włamanie.Gdy zamek od razu nie ustąpił, wziął się, przeklinając, gorliwie do pracy.— Przypuszczam, że nareszcie będziesz zadowolony ze mnie — mruknął do nieobecnego Toma.W tej samej chwili drzwi otworzyły się na oścież.I ujrzał — wiernego, roztropnego, odważnego Toma.Stał w milczeniu, sztywny i wyprężony jak widmo, a szeroko otwarte jego oczy, uparcie wpatrujące się w Byrne’a, zdawały mu się nakazywać uszanowanie tej ciszy.Lecz Byrne tak był zdumiony, że nie mógł wydobyć głosu.Przerażony, odsunął się nieco w tył; wówczas marynarz pochylił się głową naprzód, jak gdyby go chciał objąć rękami za szyję.Byrne, odruchowo wyciągnął rozwarte ramiona i poczuł w nich przerażająco sztywne ciało, a na głowie i twarzy śmiertelnie zimne dotknięcie głowy i twarzy Toma.Zachwiali się obaj razem, gdy Byrne przyciskał go do siebie, nie chcąc, aby upadł.Gdy ostatkiem sił złożył ostrożnie okropny ten ciężar na ziemi, zakręciło mu się w głowie, nogi odmówiły mu posłuszeństwa; upadł na kolana, pochylony nad ciałem i oparty rękami o piersi człowieka niegdyś pełnego życia, a teraz zimnego jak głaz.„Nie żyje! Mój biedny Tom nie żyje!” — powtarzał w myśli.Światło lampy stojącej na końcu stołu padało wprost z góry na martwe źrenice oczu, dawniej tak wesołych i żywych.Byrne odwrócił od nich wzrok.Tom nie miał zawiązanej zazwyczaj na piersiach czarnej jedwabnej chustki.Znikła.Mordercy zdjęli mu też pończochy i trzewiki.Byrne, widząc go tak obdartego, z gołą szyją i bosymi nogami, poczuł, jak łzy napływają mu do oczu.Poza tym marynarz był całkowicie ubrany, a na jego odzieży nie było śladów gwałtownej walki.W jednym tylko miejscu kraciasta jego koszula była nieco wyciągnięta zza pasa, ale tylko tyle, wiele było potrzeba, aby się przekonać, czy nie ma pasa z pieniędzmi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]