[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tu wyrwaliśmy z parkanu parę desek, ułożyliśmyciebie, obywatelu, ciągle omdlałego i spiesznie wyruszyliśmy dalej, bo lękaliśmy się, że Pru-sacy mogą za nami w pogoń wysłać swych kirasjerów.Ale i ta obawa wkrótce znikła, gdy nahuk strzałów pruskich wszystkie nasze szańce i okopy rozpoczęły ogień armatni.Huk był takstraszny, że go nigdy w życiu nie zapomnę.Możesz sobie, obywatelu, wyobrazić, jakie nie-bezpieczeństwo nam groziło, bo i od kul swoich i od pruskich, ale Bóg, który dzierży w swymręku losy ludzkie, nie pozwolił, byśmy zginęli.Ocaleliśmy i co najważniejsza, ocaliliśmy cie-bie także.Tu Gugenmus przerwał i otarł pot z czoła.A właśnie roztworzyły się drzwi i wszedłksiądz Karolewicz wołając z proga: Jacuś! jak się masz?69ROZDZIAA XXIIJak biedny Wiertelewicz umierał przy dzwięku starej pieśni konfederac-kiej.Ale poczciwy Jacuś zle się miał, niestety! Doktor Drozdowski i siostra Anastazja, opatru-jąc mu ranę co dzień, kiwali bardzo znacząco głowami i widocznie byli mocno zaniepokojenistanem chorego.Na nieszczęście wraz z poczynającym się sierpniem zapanowały niezwykłegorąca i susze, które wprawdzie dręczyły mocno Prusaków oblegających Warszawę, bo imwody po obozach brakło i jezdzić po nią musieli daleko, ale także zle wpływały na ranęWiertelewicza.On sam tego nie spostrzegał i był jak najlepszej myśli.Ucieszył się niezmiernie, gdy mu wparę dni po wyprawie ksiądz Karolewicz przyniósł Gazetę Warszawską , w której wydruko-wany był rozkaz dzienny do wojska narodowego samego Naczelnika.W rozkazie tym opisanabyła wyprawa sześciu bohaterów , jak ich nazywano, pod szaniec wolski i wymienione byłyich nazwiska.Wszyscy oni obdarzeni zostali pierścieniami od Naczelnika z napisem: Ojczy-zna obrońcy swemu.W kilka dni potem otrzymał Jacuś patent na oficera gwardii narodowej, podpisany przezsamego Naczelnika.Sława jego i jego towarzyszy rozbiegła się po całej Warszawie, odwiedzało go też ciąglemnóstwo osób, jak ks.Hugo Kołłątaj, jak pan Wyssogota Zakrzewski, prezydent Warszawy,jak jenerał Orłowski, komendant miasta.Mnóstwo dam obdarzało go łakociami, cienką bieli-zną, szarpiami i różnymi podarunkami. Ojoj! mówił śmiejąc się już mi teraz ptasiego chyba mleka brakuje.Najmilszymi jednak były dlań odwiedziny jego towarzyszy, którzy co dzień doń zaglądali iprzynosili mu nowiny z miasta i wieści o oblężeniu.%7łartował sobie z nich, śmiał się z księdzaKarolewicza, gdy zjawił się u niego w nowej czapce aksamitnej. Ja żebym był na miejscu księdza mówił tobym sobie kazał rzemyki przyszyć doczapki, żebym jej znowu nie stracił od kuli szwabskiej.A niech Pan Bóg sekunduje tym Prusakom odpowiadał ksiądz, śmiejąc się ale że miszkody narobili, to narobili, trzy czapki przez nich postradałem.Ale masz rację, Jacuś.Jakpójdziemy na jaką nową wyprawę, to sobie każę takie rzemyki przyszyć, żeby znów czapkinie postradać.%7łartował sobie też Wiertelewicz i z Tomka bez drugiego ucha, bo choć się rana prędkogoiła, markotny był, że go tak Prusaki oszpeciły i mówił, że będzie musiał długie włosy zapu-ścić, żeby tak ważnych braków twarzy nie było widać! Ojojoj! wołał śmiejąc się Jacuś będziesz wyglądał, mój Tomku, na panicza, na hra-biątko jakie z taką długą czupryną.Jużci ostatnie hycle te Prusaki, żeby takiego porządnegoobywatela, jak ty, Tomku, tak szkaradnie oszelmować.I gadaj co chcesz, ale gdybym był natwoim miejscu, to bym napisał do króla pruskiego, uszu i suplikę bym też czułą wygotował,żeby srodze swemu wojsku zakazał strzelania do słuchów tak godnego jak ty obywatela war-szawskiego.Tomek śmiał się i odpowiadał: Po co pisać, już mi teraz żadnego ucha nie ustrzelą, bo ich obu nie ma.70Przychodził też Franek, ale ten był tak zajęty wojną, że tylko o Szwabach rozpowiadał, awtedy oczy mu się świeciły jak dwa ogniki.Właśnie w początkach sierpnia Prusacy przypu-ścili zacięty szturm do szańca powązkowskiego, ale zostali odparci ze znacznymi stratami iFranek, który w tej walce brał udział, opowiadał jej szczegóły, a także następny atak polski naSzczęśliwice.W zapale potrząsał rękami, był piękny nieomal ze swą ognistą naturą.Wierte-lewicz, słuchając tego, kręcił się niespokojnie na łóżku i mruczał: Ach, czemuż mnie tam nie było! kiedy ja wstanę, kiedy będę zdrowy?Siostra Anastazja, widząc, że po takich odwiedzinach Franka ranny był niespokojny i go-rączka się wzmagała, rzekła raz gniewnie: Zapowiadam jespanom, że jak jeszcze raz przyjdzie ten jespan taki wysoki, co go Fran-kiem zowiecie, to go z przeproszeniem za drzwi wyproszę. Ach, czcigodna obywatelko odpowiedział na to Gugenmus, który prawie całe dnieprzesiadywał przy Wiertelewiczu racz wysłuchać mej gorącej i najpokorniejszej zarazemprośby. Jakiejże to? pytała siostra. Nie nazywaj nas jespanami, tylko obywatelami. Ej, jegomość masz już ze sześćdziesiąt lat, a jeszcze ci się jakieś głupstwa trzymają.Czasjuż się ustatkować, mój jegomość.I ruszając ramionami wychodziła, zostawiając Gugenmusa na pół przegiętego w ukłonach.Przynosił on co dzień swą szkatułkę grającą i grał Wiertelewiczowi starą pieśń konfederac-ką o znamienitej Rzeczypospolitej , z której zostały dzikie pola , lub poloneza Boże daj,Boże daj, by zabłysnął trzeci maj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]