Home HomeBrian Herbert & Kevin J. Anderson Dune House HarkonnenAldiss Brian W Wiosna Helikonii (SCAN dal 918)D'Amato Brian Królestwo Słońca 01 1Physics Of Racing Series Brian Beckman (2)D'Amato Brian Królestwo Słońca 01 2KRZYŻACY tom I H. SienkiewiczMcCaffrey Anne Narodziny SmokowAbigail Roux Cut&Run 9 Crash & BurnCarroll Jonathan Dziecko na niebieGolding William Wieza (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mostlysunny.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    ."Ferenczy skończył ze starym, po cóż więc zwlekać?" - pomyślał.Dwa wilki, przewodnicy stada, skradały się cicho, prężąc mięśnie.- Rzuć go! - zgrzytnął Tibor.Bez cienia litości ponaglił.Jego towarzysz próbował zrzucić z siebie starego, lecz ten jak ciernisty krzak, wpił się w jego ramiona.Walczył desperacko, próbował oprzeć stopy na ścieżce.Ale było już za późno - dla nich obu.Oddając się śmierci, dwa szare wilki skoczyły równocześnie, jak spuszczone ze smyczy.Nie na Tibora, na niego nawet nie spojrzały, ale na jego krępego kompana, który próbował uwolnić się z uścisku Arwosa.Spadły razem, bezwładnie, na szamocących się ludzi, przetoczyły się wraz z nimi przez krawędź ścieżki, prosto w mrok.Tego już było za wiele.Tibor nie zastanawiał się dłużej.Przywódcy stada odpowiedzieli na zew, którego on nie usłyszał, wilki zginęły ochoczo w imię niepojętej dla niego sprawy.On wszakże żył i nie zamierzał tanio sprzedać swego życia.- No, wilczki! - zawył w kierunku sfory, niemal w ich własnej mowie.- Chodźcie tu! Który pierwszy chce posmakować mego ostrza?Przez dłuższa chwilę wilki stały nieruchomo.Potem ruszyły, ale nie do przodu.Zawróciły wycofując się.Nagle jednak przystanęły, spojrzały łagodnie na Wołocha.- Tchórze! - rozsierdził się Tibor.Postąpił o krok w ich stronę, cofnęły się jeszcze bardziej.Uświadomił sobie, nagle był tego pewien, że nie przyszły tu, by go zagryźć, ale sprawić, że dalej ruszy sam.Po raz pierwszy pojął coś z mocy tajemniczego bojara i zrozumiał też, dlaczego Wlad pragnął jego śmierci.Żałował poniewczasie, że tak się krzywił, słuchając ostrzeżeń dworaka.Mógł jednak wciąż zawrócić do wioski i skrzyknąć resztę swoich ludzi.Tyle że ścieżkę na zboczu zajęła zgraja szarych drapieżników z wywieszonymi ozorami.Tibor ruszył w ich stronę.Nie cofnęły się ani o cal, tylko ich dzikie pyski wydały z siebie głuchy pomruk.Krok w drugą stronę - i ruszyły za nim.Miał swoją świtę.- Z własnej i nieprzymuszonej woli, co? - szepnął i spojrzał na trzymany w dłoni miecz.Miecz jakiegoś wojownika Waregów, dobre ostrze starych Wikingów, bezużyteczne jednak, gdyby zdecydowały się natrzeć całą sforą - gdyby ktoś zdecydował, że zaatakują całą sforą.Tibor wiedział o tym i przypuszczał, że one też wiedzą.Schował broń i zebrał w sobie jeszcze dość energii, by rzucić rozkaz.- Prowadźcie więc, dzieciaki, ale nie za blisko, bo zrobię z waszych łap amulety!I tak powiodły go w kierunku przerażającej, mrocznej budowli.Pogrążony w swym płytkim grobie, Pradawny Stwór znów zadrżał, tym razem ze strachu.Jakimkolwiek potworem nie stałby się człowiek, ilekroć śnił on o swej młodości i tym, co go wówczas przerażało, nadal przeżywa ten sam lęk.Tak było i z Tiborem-Bestią, zwłaszcza że sen wiódł go na skraj samej grozy wcielonej.Słońce już niemal zaszło, jego brzeg ledwie malował wzgórza na czerwono, ale promienie nadal przeszywały ziemię, połyskując na jej powierzchni złotymi plamami.I nawet kiedy chowało się całe za horyzont, by palić już inne krainy, Tibor nie musiał się "budzić", jak czynią to ludzie.Mógł na szczęście śnić przez wiele lat pomiędzy przypływami owej czarnej nienawiści, które nazywał przebudzeniem.Fatalny jest los Potwora pogrzebanego w ziemi - rozbudzonego, samotnego, nieruchomego, nieumarłego.Bezpośredni kontakt z krwią przesączającą się przez ziemię z całą pewnością by go zbudził.Nawet teraz bliskość owej ciepłej, drogocennej cieczy budziła jego emocje.Nozdrza rozdęły się, chłonąc jej zapach; zasuszone serce pobudziło jego własną, starą krew, uśpioną w żyłach; jego wampirzy rdzeń jęknął bezgłośnie przez sen.Sen Tibora był jednak silniejszy.Działał na umysł jak magnes, prowadził go nieodmiennie ku zakończeniu, które Tibor znał i które od dawna budziło w nim strach.Za każdym razem musiał przeżywać je ponownie.I tak, uwięziony w ziemi, pod nieruchomymi drzewami, gdzie kamienie jego grobowca leżały w nieładzie, pokryte porostami, upiorny Stwór śnił dalej.Droga rozszerzała się, przechodziła w obrzeżoną ciemnymi sosnami aleję, biegnącą wzdłuż krawędzi nienaruszonego przez wieki osy-piska.Po lewej stronie, za strzelistymi pniami drzew, na setki stóp w górę, ku ciemnemu niebu wysadzanemu gwiazdami, wznosiły się pionowo gładkie, czarne skały.Po prawej drzewa schodziły jednolitą masą w dół już nie tak stromego stoku.W dole szemrała i bulgotała woda, niewidoczna pod czarnym jak noc baldachimem.Wlad miał słuszność: dysponując zaledwie garstką ludzi, czy wilków, Ferenczy bez trudu mógł się oprzeć armii.Wewnątrz zamku wszakże sprawy mogły przyjąć inny obrót [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •