[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To by oznaczało, że musimy byćblisko miasta.Każdy mój krok jest coraz bardziej chwiejny.Od wielu dni niejadłam niczego treściwego, a szyja, w miejscu gdzie zostałamzraniona przez Hienę, pulsuje bólem.Coraz częściej Julianpodtrzymuje mnie, bym nie upadła.Wreszcie kładzie mi rękę naplecach i kieruje mnie do przodu.Jak to dobrze, że ze mną jest.Dzięki niemu męka wędrówki, ciszy i nerwowego nasłuchiwaniaHien wśród echa i odgłosów kapiącej wody staje się łatwiejsza dozniesienia.Maszerujemy bez przerwy przez wiele godzin.Wreszcieciemność blednie.A potem widzę snop światła, długi srebrnystrumień sączący się z góry.W suficie znajduje się pięć otworówzakrytych kratami.Ponad naszymi głowami, po raz pierwszy odwielu dni, widzę niebo: nocne, usiane gwiazdami, a na nimchmury.Mimowolnie z mojej piersi wydobywa się krzyk.Mamwrażenie, że nigdy nie widziałam czegoś równie pięknego. Kraty odzywam się. Czy da się.?Julian rusza przodem i wreszcie ośmiela się zapalić latarkę.Kieruje promień do góry, a potem kręci głową. Przytwierdzone od tamtej strony oznajmia.Staje napalcach i stara się popchnąć kratę. Nie da się jej ruszyć.229Gorycz rozczarowania pali mnie w gardle.Jesteśmy tak bliskowolności.Czuję ją czuję wiatr i przestrzeń, i jeszcze coś.Deszcz.Niedawno musiało padać.Zapach deszczu sprawia, żełzy napływają mi do oczu.Widzę, że wyszliśmy na jakiś wysokiperon.Tory biegnące poniżej pokryte są kałużami i spadłymiprzez kraty liśćmi.Po lewej stronie znajduje się wnękawypełniona drewnianymi skrzyniami, na ścianie zaś wisi dobrzezachowany napis: UWAGA.STREFA BUDOWY.OBOWIZEK ZAKAADANIA KASKU.Nie jestem już w stanie dłużej ustać na nogach.Wyswo-bodziwszy się z uścisku Juliana, opadam ciężko na ziemię. Hej. Przyklęka obok mnie. Nic ci nie jest? Jestem tylko zmęczona. Zwijam się w kłębek, kładącgłowę na ramieniu.Coraz trudniej mi utrzymać otwarte oczy.Kiedy unoszę powieki, widzę nad głową gwiazdy rozmazane wjedną wielką plamę światła, a potem znowu rozbijające się naczęści. Prześpij się mówi Julian.Kładzie na ziemi mój plecak isiada obok mnie. A jeśli przyjdą Hieny? Ja będę czuwał i nasłuchiwał. Po chwili kładzie się naplecach.Z góry, przez kraty, wieje wiatr, przyprawiając mnie omimowolny dreszcz. Zimno ci? pyta Julian. Trochę. Z trudem wypowiadam słowa przez zziębniętegardło.Następuje chwila ciszy, po której Julian obraca się na bok,otacza mnie ramieniem i przysuwa się blisko mnie, a ja zwijamsię w kłębek w zagłębieniu jego ciała.Czuję na plecach, jak jegoserce bije dziwnym, urywanym rytmem.230- Nie boisz się, że złapiesz delirię? - pytam.- Boję się - odpowiada.- Ale też mi zimno.Po chwili bicie jego serca staje się bardziej regularne, a mojezwalnia, by dopasować się do jego.- Lena? - szepcze Julian.Zamykam oczy.Księżyc świeci terazwysoko nad naszymi głowami, przez kraty wpada do środka jegobiały promień.-Tak?Czuję, jak jego serce zaczyna znowu żywiej bić.- Chcesz wiedzieć, jak umarł mój brat?- Mhm - odpowiadam, choć coś w jego głosie każe mi się baćtego, co usłyszę.- On i tata nigdy się dobrze nie dogadywali - zaczyna.- Mójbrat był uparty.Nieustępliwy.A do tego wybuchowy.Każdymówił, że poprawi mu się po zabiegu.-Chwila ciszy.- Ale zwiekiem było tylko coraz gorzej.Rodzice zaczęli nawet mówić oprzyspieszeniu daty zabiegu.To robiło złe wrażenie, wiesz, naAWD, i nie tylko.Był narwany, nie słuchał ojca, nie jestem nawetpewien, czy wierzył w remedium.Był ode mnie starszy o sześćlat.I.i bałem się go.Wiesz, o czym mówię?Nie potrafię wydobyć z siebie słowa, więc tylko kiwam głową.Zalewają mnie wspomnienia, wypływają z ciemnychzakamarków, gdzie je uwięziłam: pamiętam ten ciągły niepokój,brzęczący gdzieś w tyle głowy, który odczuwałam jako dziecko,widząc, jak moja mama się śmieje, śpiewa, tańczy do jakiejśdziwnej muzyki dudniącej z głośników; pamiętam radośćpomieszaną ze strachem - strachem o Hanę, o Aleksa, strachem onas wszystkich.- Siedem lat temu mieliśmy w Nowym Jorku inny wielkizjazd.Właśnie w tamtym czasie AWD stawała się231organizacją ogólnokrajową.To było pierwsze spotkanie, wjakim brałem udział.Miałem wtedy jedenaście lat.Mój brat się zniego wymigał, wymyślił jakąś wymówkę, nie pamiętam jużjaką.Julian porusza się niespokojnie.Przez chwilę jego ramionabezwiednie obejmują mnie ciaśniej, a potem chłopak znowurozluznia uścisk.Domyślam się, że nikomu wcześniej nieopowiadał tej historii. Zjazd zakończył się katastrofą.Protestanci, w tym wieluzamaskowanych, wdarli się szturmem do ratusza, gdzieodbywało się spotkanie.Rozpętała się walka, do budynku wpadłapolicja i nagle całe zajście zamieniło się w zwykłą jatkę.Skryłemsię za podium, jak małe dziecko, choć potem było mi straszniewstyd.Jeden z protestantów podszedł niebezpiecznie bliskosceny, blisko mojego taty.Krzyczał do niego coś, ale nie byłem wstanie dosłyszeć co.Było głośno, a on miał na głowie kominiarkę.Wtedy strażnik powalił go pałką.Co dziwne, tamten dzwiękusłyszałem wyraznie.Pamiętam ten trzask drewna o jego kolano,łoskot, gdy upadł na podłogę.I właśnie wtedy tata to zauważył:na grzbiecie lewej dłoni napastnika widniało znamię w kształciewielkiego półksiężyca.Dokładnie takie, jakie miał mój brat.Tatazeskoczył ze sceny, zdarł kominiarkę i.to był on.Na ziemi, zroztrzaskanym kolanem, wijąc się z bólu, leżał mój brat.Nigdynie zapomnę spojrzenia, jakie rzucił ojcu.Zupełnie spokojne,zrezygnowane, jak.jak gdyby wiedział, co się zaraz stanie.Wreszcie udało nam się stamtąd wydostać i policja eskortowałanas do domu.Brat leżał z tyłu furgonetki i jęczał.Chciałem gozapytać, jak się czuje, ale wiedziałem, że tata by mnie zabił.Przezcałą drogę232do domu nie odezwał się ani słowem i nie oderwał oczu oddrogi.Nie wiem, co czuła mama.Może niezbyt wiele.Aleprzypuszczam, że martwiła ją ta sytuacja.Księga SZZ mówi, żezobowiązania wobec dzieci są święte, prawda? A dobra matkaskończy spełnianie swoich powinności w niebie." cytujeJulian cichym głosem. Mówiła, żeby wezwać doktora, ale tatanie chciał o tym słyszeć.Kolano brata wyglądało fatalnie:nabrzmiałe, spuchnięte do wielkości piłki.Cały był zlany potem,zwijał się z bólu.Chciałem mu pomóc.Chciałem. CiałemJuliana wstrząsa dreszcz. Gdy wróciliśmy do domu, tatazamknął go w piwnicy, na klucz.Zamierzał zostawić go tam nacały dzień, w ciemności.To miała być dla niego nauczka.Przed oczami staje mi Thomas Fineman: jego nieskazitelniewyprasowane ubranie i złote spinki do mankietów, które musząbyć dla niego powodem do dumy, błyszczący zegarek i równoprzycięte włosy.Zadbany, zawsze z siebie zadowolony.Człowiek, któremu nic nie spędza snu z powiek.Nienawidzę cię mówię w myślach, przez wzgląd na Juliana.On sam nigdy niepoznał tych słów, nie wie, jaką przynoszą ulgę. Słyszeliśmy dochodzące zza drzwi krzyki mojego brata.Słyszeliśmy je nawet w jadalni przy kolacji.Ale tata nie pozwoliłnam wstać od stołu.Nigdy mu tego nie wybaczę. Ostatniezdanie wypowiada szeptem.Odnajduję jego rękę, splatam swojepalce z jego i zaciskam dłoń.Julian odwzajemnia ten gest.Przez chwilę leżymy w ciszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]