Home HomeChristopher J. O'Leary, Robert A. Straits, Stephen A. Wandner Job Training Policy In The United States (2004)Carter Stephen L. Elm Harbor 01 Władca Ocean ParkClarke Arthur C, Baxter Stephen Swiatlo minionych dniStephen W. Hawking Krotka Historia Czasu (2)Lem Stanislaw BezsennoscSlonimski Antoni Gwalt na MelpomenieKing Stephen TalizmanDrogaDoWtajemniczenia (2)Strugaccy A. i B Miasto skazane (SCAN dal 754)Wolski Marcin Noc bezprawia oraz inne szalone
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    . Tędy nie można!  wrzasnął do Halloranna, przekrzykując wiatr. Niechpan jedzie dalej, przy drugim zjezdzie skręci na 91 i w Broomfield spróbuje siędostać na 36! Chyba mógłbym go objechać od lewej!  odkrzyknął Hallorann. Togłupia rada, bo musiałbym dwadzieścia mil nadłożyć! Wbiję ci ją do łba, zobaczysz!  ryknął glina. Tu nie ma przejazdu!Hallorann cofnął buicka, zaczekał na przerwę w ruchu i wrócił na szosę 25.Drogowskazy informowały go, że Cheyenne w stanie Wyoming jest oddalone za-ledwie o sto mil.Jeśli przeoczy odpowiedni zjazd, to w końcu tam wyląduje.Odważył się zwiększyć prędkość do trzydziestu pięciu, ale nie bardziej; śniegi tak już groził zalepieniem wycieraczek, na szosie panował kompletny bałagan.Dwudziestomilowy objazd.Zaklął i znów wezbrało w nim z niemal dławiącą si-łą uczucie, że chłopcu ucieka czas.A zarazem utwierdził się w fatalistycznymprzekonaniu, iż on sam nie wróci z tej wyprawy.Włączył radio i kręcił gałką dopóty, dopóki wśród reklam gwiazdkowych nienatrafił na prognozę pogody..już sześć cali, a przewiduje się, że do wieczora wokół Denver przy-będzie go na stopę.Policja miejscowa i stanowa nalega, aby nikt nie korzystałz samochodu, jeśli to nie jest absolutnie konieczne, ostrzega też, że większośćprzełęczy górskich już zamknięto.Zostańcie więc w domu, woskujcie podłogii przystosujcie się do.323  Gadaj zdrowa  powiedział Hallorann i z wściekłością wyłączył odbior-nik. Rozdział czterdziesty szóstyWendyOkoło południa, kiedy Danny poszedł do ubikacji, Wendy wyciągnęła spodpoduszki nóż zawinięty w ścierkę, włożyła go do kieszeni szlafroka i stanęła poddrzwiami łazienki. Danny? Co? Idę na dół przygotować lunch.Dobra? Dobra.Chcesz, żebym poszedł z tobą? Nie, przyniosę jedzenie na górę.Co powiesz na omlet z serem i zupę? Zwietnie.Jeszcze chwilę zwlekała pod zamkniętymi drzwiami. Danny, jesteś pewny, że mogę to zrobić? Taak  odparł. Tylko bądz ostrożna. Czy wiesz, gdzie jest ojciec?Odpowiedział jej głos dziwnie bezbarwny. Nie.Ale możesz iść.Stłumiła impuls nakazujący pytać dalej, krążyć wokół tej sprawy.Sprawa ist-niała, wiedzieli, na czym polega, ale poruszenie tego tematu tylko napędzi więk-szego stracha Danny emu.i jej.Jack postradał zmysły.Siedzieli we dwójkę na łóżeczku Danny ego, kiedyokoło ósmej rano wicher zaczął przybierać na sile i zajadłości, i słuchali, jak nadole Jack z rykiem zatacza się z miejsca na miejsce.Największy hałas dobiegałchyba z sali balowej.Niemelodyjne strzępy piosenek, kłótliwy głos, w pewnejchwili głośny wrzask, od którego stężały im twarze, gdy popatrzyli sobie w oczy.Wreszcie usłyszeli niepewne kroki w holu i Wendy wydało się, że runął z hukiemalbo trzasnął gwałtownie otwieranymi drzwiami.Od jakiejś ósmej trzydzieści czyli od trzech i pół godzin  panowała głucha cisza.Krótkim korytarzykiem i głównym korytarzem pierwszego piętra Wendy do-szła do schodów.Z podestu popatrzyła w dół, na hol.Sprawiał wrażenie opusto-325 szałego, lecz w ten szary dzień zadymki duża część długiego pomieszczenia tonęław cieniu.Danny mógł się mylić.Może Jack czai się za fotelem czy kanapą.alboza ladą recepcji.i czeka na nią.Zwilżyła wargi. Jack?Cisza.Namacała rękojeść noża i ruszyła w dół.Nieraz wyobrażała sobie, jak ichmałżeństwo kończy się rozwodem lub śmiercią Jacka w wypadku drogowym spo-wodowanym po pijanemu (tę wizję często miewała w Stovington, w ciemnościacho drugiej nad ranem), rzadziej zaś marzyła, że odkryje ją inny mężczyzna, Galaadz ckliwego serialu, porwie wraz z Dannym na siodło śnieżnego rumaka i uwięziedaleko.Nigdy natomiast nie widziała siebie w roli nerwowej zbrodniarki, myszku-jącej po korytarzach i klatkach schodowych z nożem zaciśniętym w dłoni, gotowejugodzić nim Jacka.Na tę myśl zalała ją fala rozpaczy; musiała przystanąć w połowie schodówi chwycić za poręcz w obawie, że ugną się pod nią kolana.(Przyznaj, że chodzi nie tylko o Jacka, że on jest po prostu jedynym tutajpunktem stałym, że z nim możesz powiązać wszystko inne, to, w co nie potrafiszuwierzyć, a jednak wierzyć musisz, to o żywopłotach, o konfetti i serpentynachw windzie, o masce.)Spróbowała nie dopuścić do siebie tej myśli, było jednak za pózno.(.i o głosach)Bo od czasu do czasu wydawało się, że na dole to nie samotny szaleniec krzy-czy na zjawy bądące tworem jego chorego umysłu i prowadzi z nimi rozmowy.Niekiedy, jak sygnał radiowy o zmiennym natężeniu, słyszała  bądz sądziła, żesłyszy  inne głosy, muzykę i śmiech.W pewnej chwili słyszała rozmowę Jac-ka z jakimś Gradym (nazwisko to brzmiało dziwnie znajomo, lecz nie umiała goz nikim skojarzyć), jego stwierdzenia i pytania zapadające w ciszę, a mimo towypowiadane głośno, jakby nie chciał, aby utonęły w nieustannym gwarze, któ-ry panował gdzieś na dalszym planie.A potem, rzecz niesamowita, rozbrzmiałyinne odgłosy, jakby wśliznęły się na swoje miejsce  zagrała orkiestra taneczna,ludzie klaskali, mężczyzna rozbawionym, lecz władczym tonem próbował chybanakłonić kogoś do wygłoszenia mowy.Słyszała to przez jakieś pół minuty czycałą minutę, na tyle długo, że słabła z przerażenia, po czym znów dobiegał jąwyłącznie głos Jacka, rozkazujący, choć z lekka bełkotliwy, zapamiętany z jegopijackiego okresu.W Panoramie nie było jednak żadnych trunków prócz kuchen-nego sherry.Prawda? Tak, ale skoro ona potrafiła sobie wyobrazić hotel pełengłosów i muzyki, czyż Jack nie mógł sobie wyobrazić, że jest pijany?Ta myśl nie przypadła jej do smaku.Bynajmniej.Wendy dotarła do holu i rozejrzała się dookoła.Ktoś zdjął aksamitną linę za-gradzającą wejście do sali balowej; stalowy słupek, na którym była zawieszona,326 leżał na ziemi, jakby potrącony przez nieuwagę.Aagodne białe światło wlewa-ło się przez wąskie, wysokie okna sali balowej i padało na dywan za otwartymidrzwiami do holu.Z biciem serca Wendy zbliżyła się i zajrzała do sali, pustej i ci-chej.Rozbrzmiewało tam jedynie to dziwne poddzwiękowe echo, słyszalne chybazawsze we wszystkich dużych pomieszczeniach, począwszy od największej kate-dry, a na najmniejszej miasteczkowej sali do gry w loteryjkę skończywszy.Wróciła do recepcji i przez chwilę stała przy ladzie niezdecydowana, zasłu-chana w wycie wiatru na dworze.Jak dotąd, nie przeżyli jeszcze takiej zawiei,a wicher wciąż przybierał na sile [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •