[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Na podgrodziu.- Mat zmarszczył czoło i mówił dalej wolno: - Uno oświadczył, że wolą zostać tam, niż wejść do miasta.Z tego co widzę, wolałbym być z nimi.Rand, do czego będzie nam potrzebny Uno? Czy ty ich.znalazłeś?Rand uświadomił sobie raptem, że tej właśnie chwili dotychczas unikał.Zrobił głęboki wdech i spojrzał przyjacielowi w oczy.- Mat, ja miałem sztylet i go straciłem: Sprzymierzeńcy Ciemności mi go odebrali.Usłyszał, jak podsłuchującym ich Cairhienom głośno zapiera dech, ale nie dbał o to.Mogli się bawić w tę swoją Wielką Grę, jeśli chcieli, ale pojawił się już Ingtar i on z tym nareszcie mógł skończyć.- Ale nie mogli uciec daleko.Ingtar milczał do tej pory, lecz w tym momencie zrobił krok do przodu i silnie ścisnął Randa za ramię.- Miałeś go? A.- Rozejrzał się po tłumie gapiów -.co z tą drugą rzeczą?- Też mi ją odebrali - cicho powiedział Rand.Ingtar uderzył pięścią w dłoń i odwrócił się.Na widok wyrazu jego twarzy niektórzy Cairhienowie cofnęli się.Mat zagryzł wargę, po czym potrząsnął głową.- Nie wiedziałem, że został odnaleziony, więc to wcale tak nie jest, jakbym go na nowo utracił.Ciągle jest utracony.- Było oczywiste, że mówi o sztylecie a nie o Rogu Valere.- Znajdziemy go znowu.Mamy teraz dwóch węszycieli.Perrin jest jednym.Doszedł po tropie aż do samego podgrodzia, po tym jak zniknąłeś razem z Hurmem i Loialem.Myślałem, że pewnie uciekłeś.no cóż, wiesz, o czym mówię.Dokąd ty pojechałeś? Nadal nie pojmuję, jak wam się udało tak nas wyprzedzić.Tamten człowiek twierdził, że jesteście tu od wielu dni.Rand zerknął na Perrina - "On węszycielem?" i stwierdził, że Perrin również mu się przypatruje.Wydało mu się, że przyjaciel coś mruknął."Zabójca Cienia? Chyba się przesłyszałem".Spojrzenie żółtych oczu Perrina więziło go przez chwilę, wydając się kryć jakieś tajemne myśli.Tłumacząc sobie, że coś mu się przywiduje - "Nie oszalałem.Jeszcze nie".oderwał wzrok.Verin właśnie pomagała trzęsącemu się nadal Hurinowi wstać na nogi.- Czuję się jak gęsie pióra - powiedział.- Ciągle jeszcze zmęczony, ale.- Zawiesił głos, jakby dopiero teraz ją zobaczył, jakby wreszcie uświadomił sobie, co się właściwie stało.- Zmęczenie będzie się utrzymywało przez kilka godzin - wytłumaczyła mu.- Ciało musi się wytężać, żeby szybko ozdrowieć.Cairhieńska wieszczka wyprostowała się.–Aes Sedai? - powiedziała cicho.Verin nachyliła głowę i wieszczka dygnęła głęboko.Równie cicho, jak tamte, słowa "Aes Sedai" przebiegły przez tłum, tonami głoszącymi wszystko, począwszy od grozy, przez strach, po nienawiść.Wszyscy teraz patrzyli nawet Cuale nie zwracał już uwagi na płonącą karczmę a Rand pomyślał, że bynajmniej nie zawadziłoby zachowanie odrobiny ostrożności.- Czy wynajęliście już pokoje? - spytał.- Musimy porozmawiać, a tutaj zrobić tego nie możemy.- Dobry pomysł - odparła Verin.- Ostatnim razem zatrzymałam się w "Wielkim Drzewie".Pojedziemy tam.Loial poszedł po konie - dach karczmy zapadł się do tego czasu całkowicie, lecz stajnie pozostały nietknięte i wkrótce pokonywali już ulice, wszyscy konno z wyjątkiem Loiala, który twierdził, że zdążył na powrót przywyknąć do poruszania się o własnych nogach.Perrin trzymał powróz jednego z jucznych koni, które sprowadzili z południa.- Hurin - powiedział Rand - jak szybko będziesz w stanie odnaleźć ponownie ich trop? Czy dasz radę za nim iść? Ludzie, którzy cię uderzyli i podłożyli ogień, zostawili trop, prawda?- Już teraz mogę za nim iść, mój panie.I czułem ich na ulicy.Ale długo się nie utrzyma.Nie było z nimi trolloków i nikogo też nie zabili.To tylko ludzie, mój panie.Sprzymierzeńcy Ciemności, jak mi się zdaje, ale człowiek nie zawsze może być tego pewien po samym zapachu.Dzień może, zanim się rozwieje.- Nie sądzę, że potrafią otworzyć szkatułę, Rand odezwał się Loial - bo inaczej zabraliby sam Róg.Łatwiej byłoby go nieść.Rand przytaknął.- Musieli załadować ją na jakiś wóz albo na konia.Jak już wyjadą z podgrodzia, to bez wątpienia połączą się na powrót z trollokami.Dasz radę iść za tropem, Hurin.- Dam, mój panie.- Potem będziesz odpoczywał tak długo, aż nie odzyskasz krzepy - obiecał mu Rand.Po węszycielu było widać, że już odzyskał część sił, odjechał jednak zgarbiony, twarz miał zmęczoną.- Wyprzedzą nas co najwyżej o kilka godzin.Jeśli będziemy jechać szybko.- Nagle zorientował się, że wszyscy pozostali patrzą na niego, Verin z Ingtarem, Mat i Perrin.Uświadomił sobie, co właśnie zrobił i poczerwieniała mu twarz.- Przepraszam, Ingtar.To pewnie dlatego, bo przyzwyczaiłem się dowodzić.Nie staram się zająć twojego miejsca.Ingtar wolno skinął głową.- Moiraine dokonała słusznego wyboru, gdy kazała lordowi Agelmarowi mianować cię moim następcą.Być może byłoby lepiej, gdyby Zasiadająca na Tronie Amyrlin tobie zleciła dowodzenie.- Shienaranin zaniósł się gwałtownym śmiechem.- W każdym razie to właśnie tobie udało się dotknąć Rogu.Dalej jechali w milczeniu."Wielkie Drzewo" można by uznać za bliźniaczo podobne do "Obrońcy Muru Smoka".Była to wysoka kamienna bryła z główną izbą wykładaną drewnem i udekorowaną srebrami, na półce nad kominkiem stał wielki wypolerowany zegar.Karczmarka mogła być siostrą Cuale.Pani Tiedra miała taką samą, nieco zażywną sylwetkę i taki sam, służalczy sposób bycia - a także to samo świdrujące spojrzenie, ten sam obyczaj uważnego wsłuchiwania się w to, co niby miały kryć wypowiadane do niej słowa.Poza tym jednak Tiedra znała Verin i uśmiech, którym powitała Aes Sedai, był ciepły - ani razu nie wymieniła głośno imienia Aes Sedai, Rand jednak nie wątpił, że wie.Tiedra wraz z rojem służących zajęła się końmi i rozlokowała ich po pokojach.Izba Randa była równie okazała jak ta, która spłonęła, bardziej jednak zainteresował się wielką, miedzianą wanną, którą dwóch posługaczy przepchnęło z wielkim trudem przez drzwi oraz wiadrami parującej wody, które pomywaczki przydźwigały z kuchni.Jedno spojrzenie do lustra nad umywalką ukazało mu twarz, która wyglądała tak, jakby ją natarł węglem drzewnym, czerwoną wełnę kaftana powalały czarne smugi.Rozebrał się i wdrapał do wanny, lecz podczas mycia ani na moment nie przestał rozmyślać.Była tu Verin, jedna z trzech Aes Sedai, co do których wierzył, że nie będą go próbowały poskromić albo oddać tym, które to zrobią.W każdym razie tak mogło się wydawać.Jedna z tych trzech, które chciały mu wmówić, że jest Smokiem Odrodzonym, by go wykorzystać jako fałszywego Smoka."Ona jest pilnującymi mnie oczyma Moiraine, ręką Moiraine, usiłującą manipulować moimi sznurkami.Ale ja przeciąłem sznurki".Przyniesiono jego sakwę i tobołek, bagaże zdjęto z grzbietu konia jucznego, zawierały one czyste ubrania.Wytarł się do sucha, otworzył tobołek - i westchnął.Zapomniał, że pozostałe dwa kaftany są równie strojne jak ten, który rzucił na oparcie krzesła, by pokojówka zabrała go do prania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]