[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo że Mack miał na sobie szalik, podniósł jeszczeaksamitny kołnierz płaszcza.Niesione przez wiatr kroplesłonej morskiej wody zwilżyły jego ubranie i zmoczyły twarz.Było mu zimno.Pewnie zresztą nie czułby ciepła nawet przysłonecznej, upalnej pogodzie, chłód bowiem tkwił w nimsamym.W nocy nie mógł zasnąć, dokądkolwiek zaś udał się wciągu dnia - do biura, jednego z klubów czy któregoś ze swychmagazynów - wszędzie miał przed oczyma tylko jeden obraz:zieleń roślin w szpitalnej oranżerii, gdzie siedział razem zSteinmundem, i czerwoną krew spływającą z ran Chrystusa nawiszącym na ścianie krucyfiksie.Mack i Abraham Ruef mierzyli się przez chwilęwzrokiem.Ruef odchrząknął.- Nie byłem pewien, czy dostał pan mój list.Niezaszczycił mnie pan odpowiedzią.Mack patrzył na niego bez słowa.- Wdzięczny jestem, że mimo to zdecydował się panprzyjść.Zanim jednak przejdę do rzeczy, muszę pana o czymśuprzedzić: nie chcę, by ktokolwiek widział nas razem.Gdybyzaś powtórzył pan komuś treść naszej rozmowy, zaprzeczęwszystkiemu.Niemniej jednak.Mack popatrzył na morze.Fale rozbijały się z hukiem obrzeg, a wiatr niósł coraz intensywniejszy zapach słonej wody.Ruef otarł twarz białą chusteczką.Miał na rękach grubeskórzane rękawiczki.Jego palce były małe i krótkie jak udziecka. - Niemniej jednak - powtórzył, znowu odchrząknąwszy -chcę panu powiedzieć, że jeden z moich podwładnych,całkowicie bez mojej wiedzy i - co oczywiste - bez megopozwolenia, wysłał tych zbirów pod pański dom.Oni zaś, jużz własnej inicjatywy, pojechali za panem na Richmond Field.Powszechnie wiadomo, że jest pan kibicem drużyny zeStanford.Od czasu wypadku Mack rzadko opuszczał dom.Opalenizna na jego policzkach poczęła już powoli blednąc,teraz zaś twarz miał niemal zupełnie białą.- Nie przyszedłem tutaj po to, żeby dyskutować z panemna temat futbolu.Ruef dostrzegł w głosie rozmówcy zleskrywane zniecierpliwienie i uspokajająco podniósł dłoń.- Przepraszam.Proszę wysłuchać mnie do końca.Ale Mackowi ciągle dzwięczały w uszach przerażającesłowa, usłyszane tamtego dnia od doktora Steinmunda..Przemieszczenie kości.Zródstopie oraz przednia część stopyoddzielone od siebie.Zaburzenie krążenia.Uszkodzenie żył igłównych tętnic."- Wracając do tego.hm.wypadku.Dopiero pózniejodkryłem, że mój współpracownik polecił tym trzem ludziom,by ostrzegli pana przed dalszym publikowaniem swoichpoglądów w prasie.Mieli to zrobić słownie, nie posuwając siędo rękoczynów.Nic więcej.Absolutnie nic.Przysięgam.Zaatakowanie pańskiego syna było przypadkowe i oczywiścieniewybaczalne.Czy Ruef mówił prawdę? Co to zresztą miało zaznaczenie?.Szczególnie niebezpieczne miejsce.Każdy ortopedanajbardziej obawia się takich właśnie urazów."Ruef starał się, by jego głos brzmiał szczerze iprzekonywająco, jakby był adwokatem, który przemawiaprzed ławą przysięgłych. - Różnimy się z panem poglądami.To oczywiste.Ale jazawsze postępuję uczciwie z moimi przeciwnikami. Przeklęty kłamca - pomyślał Mack.Ale co go to terazobchodziło?"- Nie toleruję i nie będę tolerował przemocy w żadnejformie.Coglan i jego otyły towarzysz odjechali kilka dni temupociągiem z Oakland.Znajdują się teraz daleko.%7ładen z nichnie powróci do San Francisco.Oczywiście mieli mi tę decyzjęza złe i trzeba ich było zmusić siłą do opuszczenia miasta.Niestety nie udało mi się ukarać trzeciego napastnika.Przepadł bez śladu.Słowa te nie zdołały ułagodzić wściekłości, jakaopanowała Macka.Ruef ponownie wyciągnął z kieszenichusteczkę i otarł z czoła przemieszane z potem kroplemorskiej wody.- Na litość boską, panie Chance, staram się powiedziećpanu, jak bardzo mi przykro.Zapewniam, że nie miałem z tymwydarzeniem nic wspólnego.Gdybym tylko mógłwynagrodzić panu w jakiś sposób cierpienie pańskiego syna..jeśli chodzi o przyszłość, nie mogę niestety obiecać.nie mogę zagwarantować, że chłopiec będzie."Mack zastanawiał się, czy to, co przeżywa, nie jestkolejnym sennym koszmarem, jaki nawiedzał go od czasupamiętnej rozmowy ze Steinmundem.Nie mógł uwierzyćwłasnym oczom: Abraham Ruef, stojąc przed nim z napiętym,niepewnym wyrazem twarzy, nie spuszczając oczu ze swegorozmówcy sięgnął do kieszeni płaszcza i wydobył z niejpieniądze - niemal calowej grubości spięty gumką plik.Nasamym szczycie znajdował się studolarowy banknot.- Proszę.Niech pan to wezmie.To pokryje kosztyleczenia.Mack ryknął jak zranione zwierzę, a jego zwinięta pięśćwytrąciła pieniądze z ręki Ruefa.Spinająca je gumka pękła istudolarówki rozsypały się na wszystkie strony.- Ty skurwysynu! Ty kawałku gówna! Chcę cię zobaczyćw piekle!- Chance, Chance! Starałem się tylko.- Zniszczę cię, Ruef, przysięgam.Przerażony Ruef próbował się cofnąć, ale Mack byłszybszy.Chwycił go za klapy płaszcza i uniósł kilkacentymetrów nad ziemię.- Mój syn już nigdy nie będzie normalnie chodził! -wrzeszczał.- Jest kaleką.Bez przerwy czuje ból.I będzie goczuł do końca życia!- O mój Boże - wyszeptał Ruef.- O mój Boże.Niewiedziałem.Mack miał ochotę zawlec go na brzeg morza, wrzucić whuczące fale i przytrzymać pod wodą tak długo, aż się utopi.Puścił go jednak, drżąc na całym ciele.- Wynoś się stąd, zanim cię zabiję.Ruef otworzył usta, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć,ale wzrok Macka przekonał go, że lepiej tego nie czynić.Odwrócił się więc i trwożnie zerkając przez ramię pośpieszniezniknął wśród ciemniejących sosen.Obłoki mgły kłębiły się wokół Macka, chłód szczypał wpoliczki.Wiatr rozwiewał studolarowe banknoty, któreopadały na białe grzywy huczącego w dole morza.Wkrótce Johnson powrócił ze swojej tysiącmilowejwyprawy w dorzecze Amazonki.- A więc chcesz dostać w swe ręce Ruefa? - zapytał,kiedy Mack opowiedział mu o wszystkim.- Owszem.- Uważasz, że to on jest winien kalectwa Jima?- Do diabła, to jasne.A któżby inny? - Nieważne.Zapomnij o tym pytaniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]