[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy zyskałam całkowitą pewność, że jestem bezpieczna poszłam do kuchni i wrąbałam całe czekoladowe ciasto, żeby się uspokoić.Następnie zadzwoniłam do Morellego, opowiedziałam mu o Helen i poprosiłam, żeby się nią zajął.- A o co konkretnie ci chodzi?- Nie wiem.Może mógłbyś sprawdzić, czy nie ma jej w kostnicy.Albo czy nie leży w szpitalu z jakąś przyszytą częścią ciała.A może mógłbyś poprosić kolegów, żeby jej poszukali.- Arnold może mieć rację.Ta Helen pewnie siedzi w barze z przyjaciółmi.- Naprawdę tak myślisz?- Nie.Tak tylko mówię, żebyś mi nie zawracała głowy.W telewizji leci mecz.- Jest coś jeszcze, o czym ci nie powiedziałam.- O cholera.- Tylko Eddie Kuntz wiedział, że mam się spotkać z Helen Badijian.- I sądzisz, że mógł jej dopaść przed tobą.- Coś takiego przeszło mi przez myśl.- Wiesz co, bywało, że zadawałem sobie pytanie: jak ona to robi? Gdzie znajduje tych wszystkich popaprańców? Ale teraz już nawet nie pytam.Doszedłem do takiego stanu, że tego właśnie się po tobie spodziewam.- Więc pomożesz mi czy nie?ROZDZIAŁ 6Bardzo nie podobała mi się myśl, że mogłabym być odpowiedzialna za zniknięcie Helen.Morelli zgodził się zadzwonić w parę miejsc, ale ciągle czułam się nieusatysfakcjonowana.Wyjęłam z kieszeni zapałki z baru “Papuga" i przyjrzałam się im uważnie.Na wewnętrznej stronie skrzydełka nie zauważyłam żadnych pospiesznie nagryzmolonych wiadomości.Z tego względu nie mogłam przypuszczać, że zapałki należały do Maxine.Mimo to postanowiłam pojechać z samego rana do Point Pleasant.Zaczęłam szukać w książce telefonicznej nazwiska Badijian.Znalazłam trzy.Przy żadnym nie stało imię Helen.Dwa znajdowały się w Hamilton.Jedno w Trenton.Zadzwoniłam na ten ostami numer i porozmawiałam z jakąś kobietą, która powiedziała, że Helen jeszcze nie wróciła z pracy.Łatwizna.Ale nie o to mi chodziło.Chciałam usłyszeć, że Helen jest w domu.No dobrze, pomyślałam, może muszę wkroczyć do akcji osobiście.Zajrzeć przez okno do mieszkania Kuntza i przekonać się, czy nie ma tam przywiązanej do krzesła Helen.Opasałam się czarnym elastycznym pasem i wypchałam jego kieszenie różnościami.Pieprz w aerozolu, pistolet elektryczny, kajdanki, latarka, trzydziestkaósemka.Zastanowiłam się, czyjej nie naładować, ale postanowiłam się wstrzymać.Naładowana broń mnie przeraża.Włożyłam granatową kurtkę i wepchnęłam włosy pod czapkę baseballową.W drzwiach minęłam panią Zuppa, wracającą z salonu bingo.- O, idziesz do pracy - powiedziała, oparta ciężko na lasce.- Co tam masz?- Trzydziestkęósemkę.- Ja wolę dziewięć milimetrów.- Dziewiątka też jest dobra.- Łatwiej jej używać, kiedy się ma protezę biodra i trzeba chodzić o lasce.Oto użyteczna informacja, którą należy zapamiętać i wyciągnąć na światło dzienne po ukończeniu osiemdziesięciu trzech lat.O tej porze ruch był niewielki.Parę samochodów na Olden.Na Muffet pusto.Zaparkowałam za rogiem na Cherry Street, o przecznicę od Kuntza, i poszłam i piechotą.W obu połowach domu paliło się światło.Rolety podniesione.Leo i Betty leżeli w fotelach, ramię w ramię, i przyglądali się, jak Bruce Willis wykrwawia się w telewizorze.Eddie gadał przez telefon.Był to telefon przenośny, a Eddie miotał się po kuchni jak ranny zwierz.Domy sąsiadów były pogrążone w ciemnościach.W budynku naprzeciwko okna były oświetlone, ale poza tym nie zauważyłam śladu życia.Wśliznęłam się pomiędzy domy, unikając plam światła na trawniku.Zakradłam się na tyły domu Kuntza.Wychwyciłam strzępy rozmowy.“Tak, kocham cię" - mówił Kuntz.“Tak, jesteś boska".Stałam w głębokim cieniu i spoglądałam przez okno.Kuntz był odwrócony do mnie tyłem.Był sam i nigdzie nie widziałam odciętych części ciała.Ani Helen przykutej do kuchenki.Nie dobiegły mnie nieludzkie krzyki z piwnicy.Jedno wielkie rozczarowanie.Oczywiście nie zapominajmy, że Jeffrey Dahmer trzymał trofea w lodówce.Może powinnam wejść od frontu, powiedzieć Kuntzowi, że akurat przechodziłam i pomyślałam, że wstąpię na drinka.A potem podstępnie zajrzeć mu do lodówki.Rozważałam ten pomysł, kiedy ktoś dłonią zasłonił mi usta i odciągnął mnie od domu.Zaczęłam wierzgać, a serce omal nie wyskoczyło mi z piersi.Wreszcie oswobodziłam rękę i chwyciłam pieprz w aerozolu.Jednocześnie usłyszałam znajomy szept.- Skoro tak bardzo chcesz za coś chwycić, ja ci się nadam lepiej niż ten wieprz.- Morelli!- Co ty tu robisz, do cholery?- Prowadzę śledztwo, a co myślałeś?- Że naruszasz prawo do prywatności Eddiego Kuntza.- Rozchylił poły mojej kurtki i spojrzał na pas z bronią.- A gdzie granaty?- Bardzo śmieszne.- Zbieraj się.- Jeszcze nie skończyłam.- Owszem, skończyłaś.Znalazłem Helen.- Mów!- Nie tutaj.- Wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą w stronę ulicy,Na ganku Eddiego włączyło się światło i skrzypnęły drzwi,- Kto tam?Zamarliśmy, przytuleni do ściany.Po chwili otworzyły się drugie drzwi.- Co się dzieje? - spytał Leo.- Ktoś kręci się wokół domu.Słyszałem jakieś głosy.- Betty! Przynieś latarkę.I włącz światło na ganku.Morelli dał mi kuksańca.- Leć do swego samochodu.Pobiegłam, kryjąc się w cieniu, przez podjazd sąsiadów Eddiego i cudze trawniki, aż do Cherry Street.Przelazłam przez siatkę, noga mi uwięzła i runęłam głową naprzód na trawę.Morelli podniósł mnie za pas z bronią i pociągnął za sobą.Jego furgonetka znajdowała się tuż za moją hondą.Wskoczyliśmy do samochodów i ruszyliśmy na złamanie karku.Zatrzymałam się dopiero w przyjaznym otoczeniu mojego parkingu.Wysiadłam, zamknęłam samochód i przybrałam pozę, która w moim zamierzeniu miała być niedbała, jeśli nie liczyć faktu, że miałam podrapane kolana i od stóp do głów byłam usmarowana na zielono sokiem z trawy.Morelli stanął przede mną z rękami w kieszeniach.- Ludzie tacy jak ty nawiedzają policjantów w koszmarnych snach - powiedział.- Co z Helen?- Nie żyje.Serce przestało mi bić.- To straszne!- Znaleziono ją w zaułku o cztery przecznice od delikatesów.Nie wiem nic poza tym, że prawdopodobnie walczyła.- Jak zginęła?- Nie wiemy na pewno, trzeba poczekać na wyniki sekcji.Ale miała siniak na szyi.- Ktoś ją udusił?- Tak to wygląda.- Morelli zamilkł na chwilę.- Jest coś jeszcze.I to wiadomość prywatna.Mówię ci to, żebyś uważała.Ktoś odciął jej palec.Poczułam narastające mdłości.Spróbowałam zaczerpnąć oddechu.Wśród nas grasuje potwór.ktoś o chorym, pokręconym umyśle.A ja poszczułam go na Helen Badijian.- Nienawidzę tej roboty - powiedziałam.- Nienawidzę przestępców i zbrodni, i ludzkiego cierpienia.I nienawidzę strachu.Na początku byłam zbyt głupia, żeby się bać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]