[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Koło niego stała Luboczka i córki sąsiada, pułkownika Bukriejewa,Natalia i Walentyna, albo jak je nazywano, Nata i Wata, anemiczne i grube blondynki wwieku szesnastu siedemnastu lat.Miały na sobie białe sukienki i były bardzo do siebiepodobne.Piotr Dmitrycz uczył je kosić. To nic trudnego. mówił. Trzeba tylko umieć trzymać kosę i nie śpieszyć się, toznaczy nie używać za dużo siły.O tak.Może pani teraz spróbuje? zaproponował kosęLuboczce. Zmiało!Luboczka niezręcznie wzięła do rąk kosę, nagle zaczerwieniła się i roześmiała. Zmiało, Lubow' Aleksandrowno! krzyknęła Olga Michajłowna tak głośno, żebywszystkie damy ją usłyszały i wiedziały, że jest z nimi. Zmiało! Trzeba się uczyć! Wyjdziepani za tołstojowca, a ten kosić zmusi.Luboczka podniosła kosę, ale znów zaczęła się śmiać i słabnąc ze śmiechu, szybko jąopuściła.Czuła strach i przyjemność, że rozmawiają z nią jak z dorosłą.Nata bez uśmiechu iobawy, z poważną, zimną twarzą, wzięła kosę, machnęła nią i zaplątała w trawie; Wata,również bez uśmiechu, poważna i zimna jak siostra, nic nie mówiąc, wzięła kosę i wbiła ją wziemię.Po czym obie wzięły się pod rękę i bez słowa poszły w strony maliniaka.Piotr Dmitrycz śmiał się i wygłupiał jak chłopiec i ten dziecinnie swawolny nastrój, kiedyrobił się nadmiernie dobroduszny, pasował do niego bardziej niż jakikolwiek inny.Kochałago takim.Ale jego łobuzerstwo nie trwało zwykle długo.Tak stało się i tym razem, powygłupach z kosą nie wiadomo czemu postanowił nadać swym psotom poważny odcień. Kiedy koszę, czuję, że jestem zdrowszy i bardziej normalny powiedział. Jakbym byłzmuszony prowadzić tylko życie umysłowe, chyba bym zwariował.Czuję, że nie urodziłemsię cywilizowanym człowiekiem! Powinienem kosić, orać, siać, konie ujeżdżaćI Piotr Dmitrycz zaczął rozmawiać z damami o zaletach fizycznej pracy, o kulturze, oszkodliwości pieniędzy, własności.Słuchając męża, przypomniała sobie o swoim posagu. A przecież nadejdzie czas pomyślała kiedy nie wybaczy mi, że jestem bogatsza odniego.Jest dumny i egocentryczny.Chyba mnie znienawidzi za to, że wiele mi zawdzięcza.Zatrzymała się obok pułkownika Bukriejewa, który jadł maliny i też uczestniczył wrozmowie. Proszę powiedział, przepuszczając Olgę Michajłowną i Piotra Dmitrycza. Tunajbardziej dojrzała.Więc, jak twierdzi Proudhon, kontynuował podwyższając głos własność jest kradzieżą.Ale przyznam, że nie uznaje Proudhona i za filozofa go nie uważam.Dla mnie Francuzi nie są żadnymi autorytetami, Bóg z nimi! No, co tyczy Proudhonów i różnych tam Bucklejów, nie znam się na tym powiedziałPiotr Dmitrycz. W sprawie filozofii proszę do mojej małżonki się zwracać.Skończyła kursyi wszystkich tych Schopenhauerów i Proudhonów na wylot zna.77Znowu poczuła nudę.Znowu zaczęła chodzić po ogrodzie wąską ścieżką obok jabłoni igrusz i znowu wyglądała tak jakby śpieszyła się gdzieś z jakąś ważną sprawą.A oto i chataogrodnika.Na progu siedziała żona ogrodnika, Warwara i jej czwórka dzieciaków z dużymi,ostrzyżonymi głowami.Warwara też była w ciąży i zbierała się rodzić, jak wyliczyła, na Iljęproroka.* Olga Michajłowna przywitała się, obejrzała ją i dzieci i zapytała: No, jak się czujesz? W porządku.Zapanowała cisza.Obie kobiety rozumiały się bez słów. Strasznie jest rodzić po raz pierwszy powiedziała Olga Michajłowna po namyśle wydaje mi się, że nie zniosę, umrę. I mnie tak się wydawało, a żyję.To nic strasznego!Warwara była w ciąży już po raz piąty i patrzyła na swą panią nieco z góry, mówiła tonempouczającym, a Olga Michajłowna mimowolnie uznawała jej autorytet; chciało jej się mówićo swym strachy, o dziecku, o swych odczuciach, ale obawiała się, że Warwara uzna to zabłahe i naiwne.Więc milczała i czekała, kiedy Warwara sama się odezwie. Olu, idziemy do domu! krzyknął z maliniaka Piotr Dmitrycz.Oldze Michajłownie podobało się ot tak milczeć, czekać i patrzeć na Warwarę.Mogłabystać tak milcząc i bez żadnej potrzeby, aż do nocy.Ale musiała już iść.Nie zdążyła odejść odchaty, jak zobaczyła biegnących w jej stronę Luboczkę, Watę i Natę.Dwie ostatniezatrzymały się naraz na sążeń przed nią jak wryte; Luboczka zaś dobiegła i uwiesiła się jej naszyi. Kochana! Dobra! Złociutka! mówiła, całując ją w twarz i szyję. Płyniemy na herbatęna wyspę! Na wyspę! Na wyspę! powiedziały chórem jednakowe Wata i Nata bez cieniauśmiechu. Ależ zaraz padać będzie, moje drogie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]