[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz Cletus uśmiechnął S1ę do niego szeroko.- Jesteście dzielnym człowiekiem, kapralu - powiedział.- Musicie jedynie pamiętać o tym, iż wolelibyśmy zachować naszych dzielnych żołnierzy przy życiu, jeśli to tylko możliwe.Są bardziej użyteczni w ten sposób.Cletus odwrócił się do elektrycznego konia i zdjął jedną ze skrzynek z minami.Podał ją Jarnkiemu.Rozmieść je od pięćdziesięciu do osiemdziesięciu metrów stąd.Postaraj się o to, abyś w tym czasie nie został trafiony.Następnie schowaj się gdzieś przed Neulandczykami, a kiedy ruszą do przodu, daj im popalić to waląc z karabinu, to detonując miny.Twoim zadaniem jest zatrzymanie ich dopóty, dopóki nie wrócę, aby ci pomóc.Przypuszczalnie zajmie mi to od czterdziestu pięciu minut do półtorej godziny.Czy sądzisz, że jesteś w stanie to zrobić?- Zrobimy to - odpowiedział Jarnki.- Zatem zdaję się na was - powiedział Cletus.Dosiadł elektrycznego konia, zakręcił nad wodą i ruszył w dół rzeki, aby zająć się grupą partyzantów zmierzających do środkowego brodu.Kiedy natknął się na nich, Neulandczycy znajdowali się już całkiem blisko rzeki, akurat między minami.Była to odpowiednia chwila.Cletus wysadził wszystkie, a narobił jeszcze więcej zamieszania, krążąc na tyłach Neulandczyków i strzelając do nich na chybił trafił.Natychmiast odpowiedzieli na jego ogień, ale wkrótce ich strzały stały się sporadyczne, by w końcu umilknąć.Cisza, która potem nastąpiła, przeciągała się i przeciągała.Gdy w ciągu pięciu minut nie rozległ się żaden wystrzał, Cletus zatoczył koło w dole rzeki, a potem poleciał w górę aż do tego miejsca, w którym znajdował się oddział, kiedy odpowiadał na jego strzały.Nie było tam żadnych partyzantów, ale Cletus lecąc dalej ostrożnie, tuż pod wierzchołkami drzew, dostrzegł ich wkrótce.Kierowali się w górę rzeki, a ich liczba podwoiła się.Najwyraźniej dołączyła do nich grupa znad najniżej położonej przeprawy i oba oddziały zgodnie podążały teraz w kierunku najwyższego brodu, aby połączyć się z grupą, która według planu miała się tam przeprawiać.Wszystko przebiegało tak, jak się spodziewał.Ci partyzanci byli raczej sabotażystami niż żołnierzami.Musieli otrzymać wyraźny rozkaz, by unikać wojskowych akcji w drodze do celu, o ile tylko można było ich uniknąć.Cletus podążał za nimi ostrożnie aż do momentu, w którym niemal doszli do swoich współtowarzyszy, trzymanych w szachu przez Jarnkiego i jego ludzi przy najwyższej przeprawie, a następnie skręcił nad rzekę, aby rozpoznać sytuację w tym miejscu.Nadleciał z góry i uważnie zbadał wszystko.Partyzanci rozciągnęli się w poszarpane półkole, którego krańce, znajdujące się jeden sześćdziesiąt metrów powyżej przeprawy, a drugi czterdzieści, nie sięgały brzegów rzeki.Ostrzeliwali się, ale nie czynili żadnych wysiłków, aby przedrzeć się przez bród.Kiedy Cletus nasłuchiwał, strzelanina osłabła, a tu i tam rozległy się nawoływania, dołączyły bowiem do nich dwie grupy znad dolnego biegu rzeki.Unosząc się nad samą ziemią, Cletus wydobył z ekwipunku przytroczonego do konia mikrofon do podsłuchu i wsunął do prawego ucha słuchawkę.Poruszył aparatem, badając podszycie, ale jedyne rozmowy, jakie wychwycił, prowadzili zwykli członkowie oddziału partyzanckiego, a nie oficerowie dyskutujący o akcji, którą zamierzali podjąć.Miał pecha.Gdyby tylko mógł przeczołgać się pięćdziesiąt metrów i osobiście przeprowadzić rekonesans, ale nie mógł, i zastanawianie się nad tym pozbawione było jakiegokolwiek sensu.Zwiad na elektrycznym koniu stał się teraz zbyt ryzykowny.Pozostało jedynie postawić się w sytuacji dowódcy sił partyzanckich i spróbować odgadnąć jego myśli.Cletus przymknął oczy, odprężając się w taki sam sposób, jak to czynił rano, aby zapanować nad bólem kolana.Powieki mu opadły, zapadł się bezwładnie w siodełko elektrycznego konia i wyzwolił umysł spod kontroli.Długą chwilę nie działo się nic, przez powierzchnię jego świadomości przepływały jedynie przypadkowe myśli.Wreszcie włączyła się wyobraźnia i zaczęły formować pewne pojęcia.Czuł się tak, jak gdyby nie siedział na siodełku elektrycznego konia, lecz stał na wielkiej, gąbczastej ziemi w środku dżungli w kombinezonie maskującym, lepiącym się od potu do ciała, zerkając na słońce, które przekroczyło zenit.Irytacja wynikła z pokrzyżowania planów i lęku przepełniała jego umysł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]