[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W każdej chwili Hugh mógł wybrać miejsce, w którym wylądowałaby krawędź jego miecza, i byłby to początek końca dla Jima.Następny cios będzie rozstrzygający.Jim pomyślał nagle o swoim pojedynku z wodzeni piratów, kiedy on i Brian, z garstką zbrojnych, ruszyli na odsiecz Zamku Smythe.Nogi miał wciąż w porządku.Wyskoczył w górę.Wyskok wyniósł jego talię niemal na wysokość ramion rycerza.Była to ostatnia rzecz, jakiej rycerz ten się spodziewał, toteż zawahał się na małą chwilę przed wymierzeniem ciosu, który miał właśnie zadać.W tym momencie silne nogi Jima wyrzuciły jego stopy w podwójnym kopnięciu na osłonięte zbroją ramiona, które okładał swoim mieczem przez cały czas trwania walki.Sir Hugh runął do tyłu, na plecy.W sekundę później Jim stanął na ramieniu tamtego, które wciąż trzymało rękojeść dwuręcznego miecza.Przyłożył czubek swego miecza do szczeliny w jego hełmie.- Poddajesz się? - wysapał.- Poddaję - doszedł do niego chrapliwy głos rycerza.Jednocześnie okrzyki „stać!” dobiegły z obu końców pola.Jim podniósł oczy i ujrzał obydwu strażników, jak biegli ku niemu odrzuciwszy buławy.Buława Carolinusa leżała też na ziemi.Wyraźnie myśleli, że jest tak przepełniony żądzą mordu jak przedtem sir Hugh, i właściwie, to chyba był.Ale w każdym razie teraz już mu przeszło.Cofnął się, zabierając stopę z dłoni, z której przeciwnik wypuścił już teraz miecz.Jim kopnął miecz poza zasięg ręki powalonego rycerza i stał przez chwilę, kołysząc się na nogach ze znużenia, zanim gorąco jego zbroi, wyczerpanie walką i reakcja na zwycięstwo nie sprzysięgły się przeciw niemu.Świat zawirował wkoło niego i Jim upadł.Rozdział 45Jim był nieprzytomny nie dłużej niż parę sekund.Ocknął się słysząc wołanie Carolinusa.Kiedy z wielkim wysiłkiem powstał znów na nogi, na pozór nic dookoła niego nie zdawało się odmienne niż przedtem.A jednak coś się zmieniło.Chmury spiętrzyły się formując nad nimi jednolitą, ciężką, ciemną zasłonę.Wiatr zerwał się znikąd i wiał we wszystkich naraz kierunkach.To z prawej, to z lewej, to znów, zdawało się, prosto z góry na dół.Różdżka w dłoniach Carolinusa urosła o połowę swojej długości i Mag trzymał ją teraz wyżej.Brian i Dafydd stali obok czarodzieja i także trzymali różdżkę obiema rękami.Co dziwniejsze, nawet Aragh pojawił się znikąd i chwycił zębami różdżkę blisko jej dolnego końca.Nawet stąd, gdzie stał, James widział, że potężne szczęki wilka są zamknięte, zupełnie zaciśnięte.Złowrogie, żółte zębiska musiały na wylot przejść przez drewno.Wszyscy oni zdawali się próbować utrzymać różdżkę w pionie mimo szarpania przez wiatr, który ciągle narastał.Pozostali ludzie uciekali przed nim bezładnie jak owce w czasie burzy, przywierając do zwodzonego mostu albo cisnąc się do masywnego muru zamku, jakby miał on ich podtrzymać.- Jamesie! - był to znowu głos Carolinusa.- Prędko! Chodź!Jim skierował się w jego stronę.- Chwyć za różdżkę! - krzyknął Mag.- Zrzuć rękawicę i pomóż trzymać różdżkę gołymi rękami.Szybko!Jim usłuchał.W chwili, w której jego palce zacisnęły się wokół drewnianej laski, zdało mu się, że we wszystkim, co go otaczało, zaszła dalsza przemiana.Jakby zdjął ciemne okulary i nareszcie mógł widzieć wyraźnie.Zobaczył, że pod kątem prostym od pionowego drzewca różdżki promieniowały niewielkie błyskawice.Błyskawice te wybiegały z niej po obu stronach, obejmując ludzi za nimi i tych na polu.Dalej błyskawice biegły wkoło zaniku, po jego szarych kamiennych krawędziach i blankach na szczycie, zamykając go w obramowaniu postrzępionego i oślepiającego światła, rozbłyskującego i migającego nieprzerwanym życiem.- Pomóż trzymać, Jamesie!Wiatr wydarł te słowa Carolinusowi z ust.Ledwie dotarły do uszu Jima, mimo że Mag stał nie dalej niż o stopę od niego.Jego biała broda powiewała to w tę, to w tamtą stronę, jakby miała odlecieć od jego twarzy wyrwana siłą wichury.- Wytężcie wszystkie siły! - zawołał czarodziej.- Musimy ją utrzymać! Dla dobra twych ludzi i twego zamku, i wszystkiego, co ci drogie.Trzymaj!Chmury były teraz grube, ciężkie i niskie.Było tak ciemno, że Jim ledwie widział drzewa za pustym polem przed zamkiem.Sir Hugh wciąż leżał i nie ruszał się, tak jak leżał wtedy, gdy kilka chwil temu poddał się mu.Wyżej na niebie i trochę z boku, bezpośrednio nad polem i zamkiem, Jim zobaczył przejaśnienie wśród chmur, jakby wydrążono w nich dziurę, która świeciła własnym światłem.W jej wnętrzu ujrzał na tle chmur postacie duchów, Króla i Królową Umarłych, zasiadających na swych tronach, a poniżej nich hordę tych, których nazywali swoją strażą.Spoglądali razem z chmur.Wiatr wzmógł się.Daleko w lesie, na prawo od siebie, Jim usłyszał skrzypiący odgłos, jakby kilka wielkich drzew padło naraz od młócącego w dół uderzenia wichru.W chwilę później rozległ się drugi trzask nieco bliżej, a potem trzeci jeszcze bliższy.Jima przebiegł lodowaty dreszcz.Brzmiało to tak, jakby jakiś wielki, niewidzialny olbrzym zmierzał w kierunku zamku, depcząc po drodze drzewa jak trawę.- Wydział Kontroli! - rozległ się tłumiony przez wiatr głos Carolinusa.- Dajcie nam siłę! Oni atakują bariery, które dzielą królestwa! Dajcie nam siłę!Wiatr łopotał, uderzał i targał za różdżkę, próbując usilnie wyrwać ją z uścisku ich rąk i zębów Aragha.Był bardzo bliski zwycięstwa.Potem Jim poczuł, jak z miejsca, które było jednocześnie w nim i poza nim, wlewa się w niego nowa energia.Nie miała żadnej formy ani ciężaru, nie dawała się wyczuć jako coś stałego czy gazowego.Po prostu napływała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]