Home HomeCharles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)Robinson Kim Stanley Czerwony Mars (SCAN dal 1129)Daniel Silva Ostatni szpieg HitleraSilva Daniel Ostatni szpieg HitleraDaniel Goleman Inteligencja emocjonalna 1997Forsyth Frederick Negocjator (SCAN dal 809)Kursa Małgorzata J. TeÂściową oddam od zarazDiMercurio Michael Wektor zagrozeniaIntroduction to Microprocessors and Microcontrollers John CrispEddings Dav
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anna-weaslay.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Cud mię jedynie ocalił, gdyż miejsce,gdzie spałem, oraz piwnica, były zupełnie przywalone.Około południa rozjaśniło się na koniec.Wody ustąpiły i spłynęły ku morzu.Trzeba siębyło zabrać do wyprzątnięcia groty.Przeraziła mnie ta robota.Nie było ani taczek, ani wózkado wywożenia kamieni i ziemi.Jedynym mym narzędziem była licha motyka z muszli.Jed-nakże nie dałem się odstraszyć, pracowałem ciężko przez cały dzień do wieczora i nareszcie,uprzątnąwszy ziemię sponad piwniczki, mogłem dostać się do mych zapasów.Pomimo usilnej pracy przez cały dzień nic nie jadłem.Zatrudniony robotą, nie pomyślałemnawet o posiłku.Dopiero odgrzebawszy piwnicę, zabrałem się do jedzenia.Ale nic mi niesmakowało.Piłem przez cały dzień, a ciągle miałem pragnienie.Kilkakrotnie przebiegł mniedreszcz, czasami znów krew uderzała do głowy.Czując się słabym, położyłem się jeszcze za dnia na posłaniu suchego mchu, przykrywającsię kołdrą z zajęczych skórek, którą właśnie skończyłem przed kilku dniami.Przy posłaniuprzygotowałem dwie duże muszle, napełnione wodą, nie chciałem bowiem narażać się w no-cy na wychodzenie do zródła.44 XVIIIChoroba.Cierpienia.Brak pomocy.Rozpacz.Gorączka.Ma-rzenia straszliwe.Dwa dziwne sny.Zaledwie sen skleił moje powieki, kiedy nagle przebudziło mnie nadzwyczajne zimno.Są-dziłem, że znów woda podpłynęła pod moje posłanie, lecz niebo wypogodzone, pięknie i ja-sno świecący księżyc przekonały mnie o mylności tego mniemania.Czułem w całym ciele taksilne dreszcze, iż zęby szczękały od nich i drżałem, jakby wśród najtęższego mrozu.Nada-remnie otulałem się kołdrą, nic to nie pomagało, zdawało mi się, że zmarznę.Tak męczyłem się blisko do rana.Wówczas zimno zaczęło mnie opuszczać, a w miejscejego powstała tak silna gorączka, że pozrzucawszy z siebie kołdrę i odzież, jeszcze nie mo-głem wytrzymać.Czułem wewnątrz palący ogień, pragnienia nie mogłem ugasić, a głowamało nie pękła z bólu.Na koniec zmęczony cierpieniem, mocno usnąłem.Kiedym się przebudził, słońce zbliżało się już ku południowi.Zimno, gorąco i ból głowyopuściły mnie zupełnie, lecz czułem się tak bardzo osłabiony, że niepodobna wstać było.Wytężywszy siły, zwlokłem się nareszcie z posłania, ale nogi drżały pode mną i nie mogłemkroku postąpić.O wyprzątaniu dalszym ziemi z jaskini ani myśleć.Niezawodnie przenoszeniesię podczas burzy mi zaszkodziło.Myśl o chorobie dręczyła mię straszliwie.Jeżeli nie ustąpi,któż mię będzie pielęgnował, kto mi poda wody, kto jaki pokarm przyrządzi!Ku wieczorowi było mi nieco lepiej, a nawet uczułem chęć do jedzenia. A więc to tylkosłabość przemijająca, chwała Bogu, zawołałem z radością, wszystko skończyło się na strachu.Radość ta jednak niedługo trwała.Wprawdzie na drugi dzień miałem się jeszcze lepiej i nawetmogłem cokolwiek pracować, ale w nocy powtórzyły się wszystkie poprzednie objawy choroby.Powtórnie wstrząsnęło mną zimno i znowu po nim nastąpiła gorączka.Tym razem było daleko go-rzej, nie przysposobiłem wody, a zdawało się, że mię spali pragnienie.Próbowałem wstać i dopeł-znąć do zdroju.Sił mi brakło.Rozpacz mię ogarnęła, a okropny ból głowy mieszał mi zmysły.W tym niewymownym cierpieniu znów mi stanął w oczach obraz rodzicielskiego domu.Przypomniałem sobie, jak troskliwie kochana matka pielęgnowała mię w najlżejszej słabości,z jaką trwogą nad moim łożem czuwała i najdrobniejsze życzenia wypełniała z pośpiechem.Jak ojciec, zwykle surowy, okazywał się podczas mojej choroby pełnym troskliwości, a gdymwyrzekł, że mi lepiej, radość rozjaśniała jego twarz szanowną.A teraz nie ma przy mnie ni-kogo, któż wie, czy to nie koniec mojego życia.Może nigdy, nigdy ich nie zobaczę!Starałem się wszelkimi siłami odepchnąć myśl o śmierci, lecz cisnęła się jeszcze tym natrętniej.Stan mój był okropny.Krew wrzała w żyłach, a oddech stawał się coraz szybszy i krótszy.W tym niebezpiecznym położeniu pierwszy raz szczerze pomyślałem o Bogu.Zacząłemprzypominać sobie słowa pacierza, którego od pięciu lat nie mówiłem wcale, lecz rozpacz niedawała mi się modlić.Strach śmierci tak mię opanował, że sobie rady dać nie mogłem, atrwoga ta o wiele jeszcze zwiększyła moje cierpienia.Zdaje mi się, że umarłbym już z samejbojazni, gdyby ciało, zmęczone tak długim wysileniem, nie uległo potędze snu.Nazajutrz znowu mi było lepiej, ale czułem większe jeszcze osłabienie jak przedwczoraj.Od trzech dninic prawie nie jadłem.Gdyby skąd dostać można talerz rosołu, choćby kleiku! Jak przykre jest położeniebiednego wygnańca, zmuszonego żyć surowiznami, nie mającego czym pokrzepić zwątlonych sił.%7łułem owoce bananowe, wysysając sok tylko, a odrzucając miazgę.Przeświadczenie, żedostałem febry, dopełniło kresu mego zmartwienia.Wiedziałem, że ta choroba zabija Euro-pejczyków na wybrzeżach Gwinei.Rzadko który unika śmierci, a ja, jeżeli nie umarłem pod-czas pierwszej podróży, winienem to tylko kapitanowi, który mnie przewiózł do Anglii.Jedy-nie zmiana klimatu mnie uleczyła.45 Gdzież teraz ucieknę przed zabójczą chorobą, pozbawiony wszelkiej pomocy lekarskiej.Niezawod-nie skończę życie w najokropniejszych cierpieniach, a nikt nie będzie wiedział, co się ze mną stało.W nocy dostałem znowu zwykłego napadu febry.Pragnienie jeszcze silniej mnie dręczyłoniż podczas poprzednich paroksyzmów.Do tego przyłączył się silny ból w lewym boku, my-ślałem, że skończę życie tej nocy.Na szczęście przygotowałem sobie znaczny zapas wody itylko to przynosiło mi słabą ulgę.Nad ranem gorączka znacznie się zwiększyła, okropne ma-rzenia przerywały sen co chwila.Raz zdawało mi się, że walczę z rozhukanym morzem.Krzyczałem z przestrachu i zrywałem się jak szalony.Za chwilę znów widziałem mnóstwopotworów: lwów, tygrysów, lampartów rzucających się na mnie z rykiem.I uciekałem przednimi, a nogi plątały się pode mną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •