Home HomePaul Thompson, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3 (2)Cook Glen Slodki srebrny blues (SCAN dalGlen Cook Gorzkie Zlote Serca (3)Glen Cook Gorzkie Zlote Serca (4)Cook Glen Slodki srebrny bluesGlen Cook Gorzkie Zlote Serca (2)cook islands rarotonga v1 m56577569830504030Barker Clive Wielkie sekretne widowiskoAndre Norton Klatwa Zarsthora EL637HF3UDYIQQMakuszynski Kornel Dziewiec kochanek kawalera Dorn
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kfr.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Po dość długiej pauzie szef chirurgii zapytał Bellowsa, jaką rolę odegrał w sprawie leków znalezionych w szafce 338.Bellows stanowczo zaprzeczył, że wiedział o tych lekach coś więcej poza tym, że z szafki 338 korzystał przez mniej niż tydzień, zanim uzyskał dostęp do swojej stałej szafki.Stark w odpowiedzi na to wyraził jedynie pragnienie, że chce, aby sprawa ta została szybko wyjaśniona i załatwiona.Jednakże nawet odległy związek z taką aferą napędził Bellowsowi niewspółmiernie wielkiego strachu.Jego straszliwie przewrażliwiona dusza nieproporcjonalnie wyolbrzymiała całą sprawę.Skłonność do przeczulenia na punkcie własnego zawodu stała się pożywką dla samej siebie, a kiedy ten ranek dobiegł końca, niepokój Bellowsa nie zmniejszył się, a raczej wzrósł.Bellows sam przeprowadził tego ranka dwie operacje, pozwalając swoim studentom wejść do sali operacyjnej.Przed pierwszą operacją Goldberg i Fairweather wyszorowali dłonie, bardziej jednak po to, żeby je zmoczyć, niż faktycznie pomagać przy zabiegu.Przed drugą operacją zrobili to samo Carpin i Niles.Bellows podszedł do Nilsa ze szczególną troską i zachętą, co się opłaciło.Nie było żadnych omdleń.Właściwie, to Niles okazał się najzręczniejszym studentem i pozwolono mu zszyć ranę.Podczas obiadu Bellows znalazł okazję, żeby dopaść Chandlera, ale ten powtórzył mu tylko to, o czym i tak już wiedział, a mianowicie, że Stark jest wściekły z powodu znalezionych lekarstw.- Cała ta cholerna sprawa jest wprost niedorzeczna - powiedział Bellows.- A czy Stark rozmawiał z Waltersem, żeby oczyścić mnie z podejrzeń?- Nawet ja z nim jeszcze nie rozmawiałem - odparł Chandler.- Byłem na operacyjnym, bo chciałem go o to wypytać, ale nie przyszedł dziś do pracy.Przez cały dzień nikt go nie widział.- Walters? - Bellows był ogromnie zaskoczony.- Ależ on od ćwierć wieku nie opuścił nawet jednego dnia.- Chyba mówię wyraźnie? Nie ma go tu.Reakcją Bellowsa było pójście do biura kadr po to, żeby zdobyć numer domowego telefonu Waltersa.Okazało się jednak, że Walters nie ma telefonu, i Bellows musiał się zadowolić adresem: Stewart Street 1833, Roxbury.O wpół do drugiej był u kresu wytrzymałości.Kiedy ponownie zadzwonił na oddział operacyjny i dowiedział się, że Walters się nie pokazał, podjął decyzję.Postanowił, że urwie się i pojedzie pod jego adres.Nie potrafił wymyślić nic innego, żeby szybko i radykalnie uwolnić się od sprawy z lekarstwami.Podjęcie tej decyzji nie sprawiło mu szczególnych trudności, chociaż w jego przypadku opuszczenie szpitala w czasie godzin pracy było czymś bardzo nietypowym.Niepokoiło go jednak to, że w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin jego dogodna i obiecująca pozycja w szpitalu została zagrożona.Martwiły go dwie sprawy.Pierwsza, dotycząca lekarstw, była prosta, ponieważ wiedział, że nie jest w nią wmieszany i musi to jedynie potwierdzić, druga natomiast, związana z Susan i jej zamiarami, była znacznie poważniejsza.Przekazawszy studentów doktorowi Beardowi i uzyskawszy zgodę kolegi o nazwisku Norris na godzinne zastępstwo, Bellows wymknął się za dwadzieścia trzy trzecia ze szpitala i przywołał taksówkę.Kiedy podał taksówkarzowi adres, ten spytał z twarzą wykrzywioną pogardliwym zdziwieniem:- Na pewno chce pan jechać na Stewart Street w Roxbury?- Numer osiemnaście trzydzieści trzy - uzupełnił Bellows.- Jak pan chce, w końcu to pan płaci.Hałdy zepchniętego tu i tam na boki, brudnego, parującego śniegu nadawały miastu szczególnie ponury wygląd.Lało prawie tak samo mocno, jak rano, kiedy Bellows szedł do pracy.Na ulicach, którymi jechali, było bardzo niewielu przechodniów.Osobliwy wygląd opustoszałego miasta przywodził na myśl wymarłe siedziby Mayów.Zdawało się, że zaszło tu coś, co sprawiło, że ludzie postanowili zamknąć drzwi na cztery spusty i wynieść się stąd.Im dalej taksówka zagłębiała się w dzielnicę Roxbury, tym podlejsze oglądali widoki.Przejechali przez rejon rozproszonych magazynów, a potem przez ulice pełne walących się ruder.Temperatura w okolicach zera, natarczywy deszcz i brudny śnieg bardziej wzmacniały przygnębiające wrażenie.Wreszcie taksówka skręciła do prawego chodnika i kiedy Bellows widząc tabliczkę z napisem „Stewart Street”, pochylił się, rzuciło nim do przodu.Prawe koło wozu wpadło właśnie w wypełnioną wodą dziurę w jezdni i spód maski nadział się na chodnik.Kierowca zaklął i zakręcił kierownicą w prawo, żeby tylne koło nie wpadło w tę samą dziurę, ale tył samochodu nagle opadł, a potem chwiejnie i z dygotem podskoczył tak, że Bellows wyrżnął boleśnie głową w dach.- Przykro mi, ale sam pan życzył sobie jechać na Stewart Street! - rzekł taksówkarz.Rozcierając stłuczoną głowę Bellows rozejrzał się i zobaczył numer 1831, a za nim 1833.Zapłaciwszy za kurs, wysiadł z wozu i zatrzasnął drzwi.Taksówka odjechała, klucząc wśród dziur w jezdni i pośpiesznie skręciła w bok.Obserwując znikający wóz Bellows żałował, że nie kazał taksówkarzowi zaczekać.Rozejrzał się wokół, pocieszając się tym, że deszcz przestał padać.Stało tu parę samochodowych kadłubów, wypatroszonych ze wszystkiego, co przedstawiało choćby najskromniejszą wartość.Na ponurej uliczce nie było poza tym żadnych parkujących czy też jadących pojazdów.Ani ludzi.Przyjrzawszy się szeregom domów, pojął, że nikt w nich nie mieszka, a ich okna są zabite deskami.Sąsiednie domy wyglądały identycznie.Większość okien zabito deskami, reszta miała powybijane szyby.Uszkodzona tablica na drzwiach domu nr 1833 informowała, że należy do Miejskiego Zarządu Budynków i uznano go za niezdatny do zamieszkania.Widniała też na niej data: 1971 rok.Jeszcze jeden z całkowicie chybionych pomysłów magistratu.Bellows poczuł się zagubiony.Walters nie miał telefonu, a jego adres wyglądał na fałszywy.Nie był tym jednak specjalnie zaskoczony, przypomniawszy sobie jego wygląd.Z ciekawości wszedł po schodkach i przeczytał ogłoszenie Miejskiego Zarządu Budynków.Był tam jeszcze napis „Przejścia nie ma” oraz informacja, że nieruchomość znajduje się pod dozorem policji.Drzwi domu z pewnością były kiedyś efektowne.Dużą owalną szybę pośrodku wybito, a z jej obramowania sterczały teraz miejscami ostre kawałki szkła.Kiedy Bellows nacisnął klamkę, stwierdził ku swojemu zaskoczeniu, że drzwi nie są zamknięte.Ramię skobla było oderwane i brakowało mocujących je śrub, ale nadal wisiała na nim duża stalowa kłódka.Otworzone drzwi zazgrzytały na rozbitym szkle.Bellows rozejrzał się na boki, a potem przekroczył próg.Drzwi zamknęły się za nim szybko, zabierając większość wątłego światła.Odczekał, aż oczy przyzwyczają mu się do półmroku.Hol, w którym się znalazł, był zdewastowany.Na wprost drzwi biegły w górę schody, z których wyrwano poręcz i porąbano ją na kawałki, przypuszczalnie na opał.Ze ścian zwieszały się wstęgi oderwanej tapety.Śmietnik na podłodze pokrywała brudna smuga nawianego śniegu, która biegła w głąb budynku.Wprawdzie dwa metry dalej niknęła, ale tuż przed sobą Bellows spostrzegł ślady stóp.Przyjrzawszy się im bliżej, stwierdził, że należą do dwóch osób.Jedne ślady były wielkie, zostawione przez kogoś, kto miał stopy półtora raza większe od niego.Ale znacznie ciekawsze było to, że wyglądały na dość świeże [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •