Home HomeCampbell Joseph The Masks Of God Primitive MythologyJoseph P. Farrell Wojna nuklearna sprzed 5 tysięcy lat (2)Farrel Joseph P. Wojna nuklearna sprzed 5 tysicy latTey Josephine Zaginęła Betty Kane24 K W Jeter Mandaloriańska ZbrojaDiMercurio Michael Wektor zagrozeniaCrichton Michael Jurassic ParkHuxley Aldous Nowy wspaniały ÂświatZiemkiewicz Rafał PolactwoNora Roberts GoÂścinne występy [Książę i artystka] DZIEDZICTWO 02
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • abcom.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Zaskoczyły mnie jego słowa.To było wprost zdumiewające.Jego życie  ten okrutny mi-raż miłości i spokoju  wydawało mu się tak realne i niezaprzeczone jak każdemu z nas świętemu, filozofowi czy też półgłówkowi  wydaje się realne i niezaprzeczone jego własneżycie.Hollis mruknął: Nie uspokoicie go waszymi komunałami.Karain zwrócił się do mnie: Znasz nas, tuanie.%7łyłeś z nami.Dlaczego? Tego nie wiemy; ale rozumiesz nasze smutkii nasze myśli.%7łyłeś z moim ludem i rozumiesz nasze pragnienia i nasze obawy.Pójdę z tobą.Do twego kraju, do twego ludu.Do twego ludu, który żyje w niewierze; dla którego dzień jestdniem, a noc nocą i niczym więcej  ponieważ rozumiecie tylko to, co widzicie oczami, awszystkim innym pogardzacie.Do waszego kraju niewiary, gdzie umarli nie przemawiają,gdzie każdy człowiek jest mądry i swobodny, i spokojny. Zwietnie powiedziane  mruknął Hollis z przebłyskiem uśmiechu.Karain zwiesił głowę: Umiem pracować i walczyć.i być wierny  szepnął znużonym głosem  ale nie potrafięwrócić do niego, który czeka na mnie tam na wybrzeżu.Nie potrafię! Wezcie mnie z sobą.Albo też dajcie mi waszą siłę, waszą niewiarę.Zadajcie mi jakiś czar!Wydawał się znużony do ostateczności. Tak, zabrać go do kraju  rzekł Hollis bardzo cicho, jak gdyby odpowiadał samemu so-bie. To byłby dobry sposób.Po salonach też chodzą duchy, rozprawiając uprzejmie z pana-mi i paniami, ale wzgardziłyby na pewno nagim ludzkim stworzeniem, takim jak nasz książę-cy przyjaciel.Nagim.Obdartym!  należałoby właściwie powiedzieć.%7łal mi go.Natural-nie, że niepodobna go zabrać.A koniec tego wszystkiego będzie taki  ciągnął, patrząc na nas koniec będzie taki, że pewnego pięknego dnia Karain oszaleje wśród swych wiernych pod-danych i wyśle, ilu się da, ad patres, nim zdobędą się na wiarołomstwo i zdecydują się gozabić.Skinąłem głową.Uważałem za więcej niż prawdopodobne, że taki koniec przyjdzie na Ka-raina.Było jasne, iż dręczące myśli doprowadziły go do ostatecznego kresu ludzkiej wytrzy-małości i niewiele już brakowało, aby wpadł w specjalny rodzaj szaleństwa właściwy jegorasie.Wytchnienie, jakie miał za życia starego pielgrzyma, sprawiło, że powrotu męczarniznieść już nie mógł.To było jasne.Podniósł nagle głowę; wydawało się nam.przez chwilę, że się był zdrzemnął.22  Dajcie mi opiekę.albo dajcie mi waszą siłę!  zawołał. Jakiś czar.jakąś broń!I znów broda mu opadła na piersi.Popatrzyliśmy na niego, potem spojrzeliśmy po sobie zpodejrzliwością i lękiem, jak ludzie, którzy natknęli się niespodzianie na jakieś tajemniczenieszczęście.Oddał się w nasze ręce; powierzył nam swoje błędy i swoją mękę, swoje życie iswój spokój; i nie wiedzieliśmy, co począć z tym zagadnieniem, które wyłoniło się z mroku.My  trzej biali ludzie patrzący na tego Malaja  nie umieliśmy znalezć ani jednego odpo-wiedniego słowa, jeśli istniało słowo mogące rozwiązać tę sytuację.Zatopiliśmy się w my-ślach, a serca w nas upadły.Wydało się nam, że wszyscy trzej zostaliśmy wezwani do wrótpiekielnego państwa, aby zawyrokować o losie wędrowca, który opuścił nagle świat pełensłońca i złudzeń. Daję słowo, niezłe ma wyobrażenie o naszej potędze  szepnął beznadziejnie Hollis.Iznów zapadła cisza mącona słabym pluskiem wody i nieustannym tykaniem chronometrów.Jackson skrzyżował nagie ramiona i oparł się plecami o grodz kabiny.Stał z głową niecoschyloną pod belką podtrzymującą sufit; jasna broda rozpościerała się wspaniale na jego pier-si; wyglądał jak nieporadny i łagodny olbrzym.W kajucie zapanował ponury nastrój; powie-trze nasiąkało z wolna okrutnym.chłodem bezsilności i gniewliwym, bezlitosnym egoizmem;zaczynaliśmy się buntować przeciw niezrozumiałej formie cierpienia, które się nam narzuca-ło.Nie wiadomo było, co począć; zaczęliśmy gorzko odczuwać konieczność pozbycia sięKaraina.Hollis myślał i myślał, wreszcie roześmiał się i mruknął:  Siła.opieka.czary.Zsunąłsię ze stołu i wyszedł, wcale na nas nie spojrzawszy.Wyglądało to na podłą dezercję.Zamie-niliśmy z Jacksonem oburzone spojrzenia.Słyszeliśmy, jak Hollis przetrząsa rzeczy w swojejkajucie, nie większej od gołębiego gniazda.Czyżby ten smyk naprawdę kładł się już do łóż-ka? Karain westchnął.Sytuacja była nie do zniesienia!Lecz Hollis pojawił się znów, trzymając oburącz małą, skórzaną szkatułkę.Postawił jąostrożnie na stole, spojrzał na nas i odetchnął przy tym w dziwny sposób, jakby na chwilęzaniemówił albo jakby miał moralne wątpliwości, czy wolno mu ową szkatułkę pokazać.Alebezczelna i niezawodna mądrość młodości dała mu w mig potrzebną odwagę.Rzekł, otwie-rając szkatułkę malutkim kluczykiem: No, chłopcy, zróbcie miny jak najbardziej uroczyste.Prawdopodobnie wyglądaliśmy tylko na zaskoczonych i ogłupiałych, bo spojrzał przezramię i rzekł gniewnie: To nie są żarty! Chcę coś zrobić dla niego.Wyglądajcież poważnie.Cóż, u licha!.Czynie stać was na trochę kłamstwa.dla dobra przyjaciela?!Karain zdawał się nie zwracać na nas uwagi, lecz gdy Hollis podniósł wieko szkatułki,oczy jego pobiegły ku niej  tak jak i nasze.Purpurowy atłas, którym była wysłana, rozgorzałjaskrawą, barwną plamą w ponurej atmosferze; zjawił się wyrazny cel dla wzroku, przycią-gający oczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •