[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wciąż nie oglądał się za siebie.Nie miał na to czasu, nie miał ani chwili do stracenia.Szare metalowe drzwi znajdowały się w niewielkiej niszy w ścianie; na wysokości oczu dorosłego człowieka osadzono w nich szybę z zatopioną w szkle drucianą siatką.W pobliżu nie było nikogo.Max stanął bokiem do drzwi, nacisnął klamkę lewą ręką, mając po prawej piętro, pchnął drzwi i wykładzinę pod jego stopami zastąpił nagi beton.Rozejrzał się szybko.Wąskie schody rozbiegały się w górę i w dół z szerokiego podestu, na którym stał.Ruszył ku zejściu na niższe piętra, lecz dotarł zaledwie do skraju podestu, kiedy za jego plecami z trzaskiem otworzyły się drzwi, a czyjaś dłoń zamknęła w żelaznym uścisku jego ramię i z przerażającą siłą szarpnęła go do tyłu.Zdołał się przytrzymać poręczy i tylko dzięki temu nie upadł.Odwrócił się w stronę napastnika i nagle zorientował się, że bandyta przyciska do jego szyi ostrze noża motylkowego.- Pójdziesz ze mną.- To był Pan Łamiący Przepisy.Spoglądając na Blackburna z odległości kilku stóp, zaciskał dłoń na podwójnej rękojeści noża.- Już!Max napotkał jego spojrzenie.Nie dostrzegł w nim nawet śladu ludzkich uczuć, lecz jedynie zimną, wirującą pustkę.Zaraz jednak usłyszał stłumiony odgłos kroków, więc oderwał od niego wzrok i skupił uwagę na tafli zbrojonego drutem szkła w drzwiach.Od strony holu zbliżali się do nich Pan Magazyn Ilustrowany oraz dwaj inni bandyci.Jeszcze kilka sekund i wtargną na podest.A wokoło wciąż nie było nikogo.Blackburn stał bez ruchu z wyprostowanymi i przyciśniętymi do boków rękami.Ostrze noża uciskało tętnicę po prawej stronie szyi, niecały cal poniżej ucha.Wystarczyłby jeden ruch napastnika, by ją przeciąć.Krople krwi kapały z miejsca, w którym ostrze uszkodziło skórę.Umysł Maxa pracował jak oszalały.W kaburze przy pasku miał pistolet Heckler & Koch MK23, wątpił jednak, by napastnik dał mu szansę go wydobyć.Znalazł się w najbardziej niedogodnym do walki miejscu, jakie mógłby sobie wyobrazić, a ograniczona przestrzeń zostawiała bardzo niewielkie pole manewru.Co robić?Nie mógł tracić cennych sekund na jałowe rozważania.Błyskawicznie poderwał lewą rękę, zakreślił nią szeroki łuk i uderzył zewnętrzną częścią przedramienia rękę, w której napastnik trzymał nóż.Odepchnąwszy ostrze od swojej szyi, chwycił nadgarstek Pana Łamiącego Przepisy, by powstrzymać kolejny atak.Zaskoczony bandyta usiłował się wyrwać, lecz Max dopadł do niego i kopnął kolanem w krocze.Cios był tak silny, że mężczyzna zgiął się w pół.Próbując złapać oddech, upuścił swój nóż motylkowy.Stal zagrzechotała o beton.Blackburn ponownie zbliżył się do pirata i trafił go w głowę błyskawiczną kombinacją ciosów - lewym sierpowym, prawym prostym i lewym hakiem.Chwytając wciąż oddech, z krwawiącym nosem i ustami, Pan Łamiący Przepisy zatoczył się chwiejnie na barierkę.Max nie ustąpił ani na moment.Stanął w postawie bokserskiej, opuścił nisko podbródek i wkładając w to całą wagę, trafił go w policzek kolejnym miażdżącym ciosem.Chciał skończyć z facetem, nim ten dojdzie do siebie.lub przyjdą mu z pomocą przyjaciele.Jednak tylko w połowie osiągnął swój cel.Gdy Pan Łamiący Przepisy stracił przytomność i padł jak kłoda, drzwi pożarowe otworzyły się z trzaskiem i na podest wypadli następni bandyci.Pierwszy z nich był niski i przeraźliwie chudy.Miał na sobie workowatą, brązową koszulkę, bawełniane spodnie i okulary przeciwsłoneczne od Oakleya.Biegnący tuż za nim Pan Magazyn Ilustrowany był może o głowę wyższy i znacznie tęższy.A jednak to mężczyzna w okularach okazał się najgroźniejszym przeciwnikiem.Zaatakował w sposób, którego Blackburn nie mógł przewidzieć.Max sięgał właśnie po pistolet, gdy drobny Azjata opadł do przysiadu, wyrzucił równolegle do podłoża jedną nogę i obracając się na drugiej, zatoczył nią łuk.Zupełnie nie przygotowany na tak celne i silne podcięcie, trafiony w kostkę Blackburn poczuł ogromny ból, promieniujący aż do kolana.Zatoczył się, kulejąc i wyciągając niezdarnie ręce w stronę poręczy, tym razem jednak nie zdołał jej chwycić i spadł na schody.Przekoziołkował dwukrotnie, z prawą ręką na chwycie pistoletu, lewą zaś wykręconą w dole po tym, jak wyciągnął ją, by zmniejszyć siłę upadku.Uderzył z hukiem o podest i wykrzywił twarz, poczuwszy ogromny ból w lewym boku.Nie miał wątpliwości, że poważnie zranił, a może nawet złamał łopatkę.Mimo to wciąż miał pistolet.Wciąż trzymał w dłoni odbezpieczoną i gotową do strzału broń.Obróciwszy się na plecy, ujrzał, jak facet w okularach przeciwsłonecznych zbiega po schodach i kieruje się prosto na niego z impetem jakiegoś cholernego pocisku rakietowego.Zwężone oczy napastnika nie przestawały patrzeć pustym wzrokiem.Świadomy, że przegra, jeśli chybi, Max podniósł pistolet, wycelował starannie w serce i pociągnął za spust.Odgłos strzału zabrzmiał dziwnie sucho i nie odbił się nawet echem w betonowej klatce schodowej, niemniej jednak jego skutek był dramatyczny.Gdy bandytę dosięgła ciężka kula kaliber.45, z jego koszuli trysnęła krew i fragmenty tkanki.Okulary przeciwsłoneczne spadły mu z nosa i uderzyły w ścianę.Siła uderzenia odrzuciła ciało do tyłu i Blackburn zobaczył, jak mężczyzna wymachuje bezradnie ramionami i szeroko, z niedowierzaniem otwiera oczy.Po chwili napastnik rozciągnął się bezwładnie na schodach.Max spojrzał ponad zwłokami na górny podest, dostrzegł, że Pan Magazyn Ilustrowany wsuwa dłoń pod obszerną koszulę, i strzelił raz jeszcze, nim tamten zdołał wyciągnąć to -cokolwiek to, do diabła, było - po co sięgał.Rozległ się kolejny głuchy odgłos wystrzału i facet z przystanku padł na beton, chwytając się kurczowo za pierś.Pracownik Rogera Gordiana wiedział doskonale, że zyskał jedynie chwilową przewagę, i z trudem usiadł.Trzej napastnicy, z którymi się uporał, nie mogli aż tak bardzo wyprzedzać reszty swoich kompanów.Jeśli tylko pozostawali ze sobą w kontakcie, co było wysoce prawdopodobne, tamci mogli w każdej chwili wpaść przez drzwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]