[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— zaczęła Alicja.— Ja miałem rozlać przed progiem — powiedział Paweł z ożywieniem.Odruchowo wetknął trzymaną w ręku kopertę w szparę, zatrzasnął drzwiczki i zlazł ze stołka.— Chcieliśmy, żeby robiło ślady.— Tyle ględził o tej pułapce, że w końcu przypomniałam sobie, że mam tę farbę — ciągnęła Alicja, szarpiąc na mnie spódnicę.— Spróbuj to zdjąć z siebie i włożyć szlafrok.Nie, nie możesz, masz jeszcze ręce.— I nogi.— powiedziała Zosia z troską.— Pewnie, ręce i nogi cholernie przeszkadzają — stwierdziłam zgryźliwie.— Bez rąk i nóg jest bez porównania wygodniej.— Miało być coś jaskrawego, żeby morderca zostawiał wyraźne ślady — mówił Paweł.— I żeby to było coś nie do zmycia.— A to, owszem, udało wam się osiągnąć.— I Alicja mieszała w słoiku z klejem.— Paweł, bierz to i ścieraj podłogę — przerwała Zosia stanowczo, wtykając mu kawał waty.— Tylko tego brakuje, żeby się ta arystokratka Herberta tu gdzieś przylepiła.Nie tam, tylko tu! Tu, w kuchni! I w przedpokoju.I koło wychodka! Wszędzie tam, gdzie Joanna chodziła!— Latała po całym domu.— mruknął Paweł z dezaprobatą.— Rozumiesz, trzeba było pomieszać od dna — objaśniała mnie Alicja.— No i wylało mi się trochę na podłogę.Od razu się do tego przylepiłam.Odstawiłam słoik na półkę.Nie, słoik odstawiłam na stół, a na półce postawiłam miskę.Chciałam domieszać jeszcze trochę kleju, ale ten słoik zleciał.Wszystko się mazało i w końcu zdecydowaliśmy poczekać z tym do jutra, żeby sprawdzić, czy wyschnie, czy się będzie dalej mazało.A jak oni już poszli spać i ja się też położyłam, to jeszcze i ta miska zleciała, najpierw na mnie, a potem na podłogę.Chciałam wytrzeć, ale tylko bardziej rozmazałam, jakoś dziwnie dużo się tego zrobiło, nie wiem, rosło czy co, nie miałam się gdzie podziać, więc sobie poszłam.No, a potem ty byłaś uprzejma wpaść w pułapkę.Po diabła właziłaś oknem?— Myślałam, że śpicie.Zapomniałam klucza i nie chciałam was budzić.— No tak, to ci rzeczywiście nieźle wyszło.Po godzinie galerniczych wysiłków, w które wreszcie mogłam się włączyć, udało nam się osiągnąć tyle, że po mieszkaniu można było chodzić.Swoją odzież dorzuciłam do pościeli Alicji.— Co za szczęście, że mi ta torba przeszkadzała i od razu odstawiłam ją na bok — westchnęłam z ulgą, idąc spać.— Chociaż jedno ocalało.W złą godzinę wymyśliłam to wszystko czerwone.* * *Kłopoty, związane z wytworną, a zarazem swojską kolacją, mnożyły nam się jak króliki na wiosnę.Herbert ze swoją Anne Lize miał przybyć o siódmej.Przedtem należało nie tylko dogotować bigos, ale także wywietrzyć mieszkanie, żeby usunąć woń kapusty.Kapustę wzmógł rozpuszczalnik, przenikliwie świdrujący w nosie prawie w całym domu, bo Alicja dokupiła go więcej.Okazało się, że trzeba jeszcze doczyścić kanapę, na którą zostałam wczoraj zawleczona, i zewnętrzną stronę drzwi pokoju Alicji, o które się otarłam.Woń rozpuszczalnika na kanapie Zosia bezskutecznie usiłowała zabić spirytusem, perfumami i kawą.— Nic nie pomaga — powiedziała z rozpaczą, obwąchując mebel.— Przechodzi przez wszystko.— Co za szkoda, że nie ma pluskiew! — powiedział Paweł z żalem.— Wyginęłyby co do jednej!— Trudno, musicie coś wykombinować — powiedziała stanowczo Alicja.— To rzeczywiście robi wrażenie, jakbym truła karaluchy.Nie może tak zostać!Po namyśle zaproponowałam, żeby użyć cebuli.Wymazanie kanapy sokiem z cebuli bez wątpienia zagłuszyłoby wszelkie inne aromaty.Ewentualnie czosnkiem.— Oszalałaś, cebula już będzie zupełnie nie do zniesienia! — zaprotestowała Zosia.— Czosnek będzie nie do zniesienia, ale cebula śmierdzi nawet apetycznie.Zrobimy sałatkę z pomidorów z cebulką i będą myśleli, że to z niej.— Na kanapie będziemy pić kawę — zauważyła Alicja.— Kawa z cebulą, doskonałe zestawienie.W ostatecznym rezultacie naszych działań kanapa śmiało mogła konkurować z najbrudniejszym bazarem, który w dodatku świeżo przeszedł dezynfekcję.Kapusta przestała się liczyć.Otworzyłyśmy szeroko wszystkie okna i drzwi, usiłując zrobić przeciąg.Paweł stał nad kanapą i wachlował aromatyczny mebel gazetami.Do wszystkich potraw obficie dodawałyśmy cebulę, żeby uzasadnić atmosferę, i niewiele brakowało, a Alicja dodałaby jej nawet do lodów.Zdążyłyśmy z przygotowaniami dosłownie na ostatnią chwilę.Niezwykle szczęśliwy przypadek sprawił, że Herbert i Anne Lize akurat mieli katar.W pierwszej chwili wydawało się, że pociągają nosami i węszą jakby z lekkim zdziwieniem, ale już po paru minutach robili wrażenie całkowicie przystosowanych.Kolacja przebiegała w miłym nastroju, goście na bigosie się nie znali, więc chwalili go zupełnie szczerze, i następne kłopoty wyłoniły się dopiero pod koniec posiłku.Walka z odorem nie pozwoliła nam przygotować wszystkiego w pełni.Kawa, ciasteczka, śmietanka, desery, ekspres, filiżanki i inne niezbędne utensylia wciąż jeszcze znajdowały się w kuchni.Trzeba było przenieść je nieznacznie do pokoju na długi stół przed kanapą i nie było jak.Stół jadalny, rozsunięty częściowo pomiędzy pokojem i kuchnią, uniemożliwiał komunikację.Miało być co prawda swojsko i swobodnie, ale też i wytwornie.Zamieszanie, polegające na przełażeniu przez Pawła, względnie podawanie sobie wszystkiego nad głowami biesiadników, było wykluczone.— Zosiu, tamtędy — powiedziała Alicja półgębkiem, przytakując równocześnie wypowiedziom Herberta.— Przez łazienkę i tamten pokój.Zosia swobodnym ruchem przesunęła nieco zasłonę, żeby uniemożliwić wgląd w głąb kuchni, i zniknęła w drzwiach łazienki z ekspresem do kawy.Wdałam się w ożywioną francuską konwersację z Anne Lize i kopnęłam Pawła pod stołem.Paweł zmył się nieznacznie, przechyliłam się na krześle do tyłu i ujrzałam, że odbiera od Zosi w przeciwległych drzwiach zastawę do kawy.Z niejakim trudem, ale jednak wszystko grało.— W porządku — mruknęłam do Alicji.— Zosia nakrywa.— Powiedz jej, że świece są w kufrze, z lewej strony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]