[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stojąc na oparciu następnej ławki, wyciągnąłem rękę i z czubka głowy mężczyzny zdjąłem biały puszek dmuchawca.Kilka osób mnie obserwowało.Niektóre się uśmiechały, inne marszczyły brwi, a jeszcze inne wytykały palcem, lecz nie zwracałem na to uwagi.Interesowałem się wyłącznie swoją zdobyczą.Wróciłem z puszkiem do Carol Jeanne i chciałem go jej wręczyć, ale ona tylko pokręciła głową i klepiąc się po zgięciu łokcia, kazała mi tam usiąść, by mieć mnie przy sobie.Usadowiwszy się na jej ręku, obejrzałem swoją zdobycz.Biały puszek był delikatny jak mgiełka.Połaskotałem nim w nos najpierw siebie, a później Carol Jeanne.Spojrzała na mnie z uśmiechem.Na końcu każdej niteczki wisiało brązowe nasionko, co wszystko mi wyjaśniło.Skoro już wiedziałem, do czego służą owe małe spadochroniki, nasionka zjadłem a resztę wyrzuciłem.Nie było to zbyt treściwe jedzenie, a przy tym suche i bez smaku.Kolejna osoba na podium mówiła tak głośno, płaczliwie i niezbornie, że zwróciło to moją uwagę.- Towarzyszyłam Odie Lee w modlitwach - rzekła.- Zawsze pierwsza wiedziała kto ma kłopoty i kazała nam się modlić w jego intencji.Wówczas z tyłu dobiegł mnie szept jakieś innej kobiety:- Bo jej mąż nie potrafi trzymać języka za zębami.Cyrus paplał jej wszystko, o czym mówiliśmy mu w zaufaniu.- Liz, ćśś! - mitygował ją ktoś.Umilkła, choć niewiele osób ją słyszało, jako że mówiła bardzo cicho.Niemniej jej słowa mnie zaintrygowały.Chyba Odie Lee nie była taka święta, jak twierdzi Penelopa i te dwie kobiety.Odwróciłem się i przez ramię Carol Jeanne zerknąłem na Liz.Okazała się dość ładna i zadbana; miała nadzwyczaj starannie uczesane włosy.Obok niej zobaczyłem muskularnego mężczyznę o byczym karku.Zapewne jej mąż.Liz siedziała bardzo sztywno, co wskazywało, że jest na niego zła za uciszanie.Spojrzała na mnie z góry, nie poruszając głową i nie zmieniając pozycji.Wpatrywała się we mnie tak lodowatym wzrokiem, że nie wytrzymałem i odwróciłem głowę.- Sław! Sław! - zaszemrał tłum, tym razem śmielej niż poprzednio.Dmuchnięcie i znów nasiona mlecza fruwały w kościele.Towarzyszka modlitw Odie Lee, zapłakana młoda kobieta, zeszła z podium i powędrowała na swoje miejsce.- Ja także się z nią modliłam - nabożnie oznajmiła następna.- Odie zawsze nam mówiła, komu i dlaczego potrzebne są nasze modlitwy.Zanosząc jakiejś rodzinie obiad nadmieniała, że się modlimy w intencji wszystkich jej członków.- No pewnie, że należało się za nich modlić - szepnęła Liz.- Ona ich tylko truła.Nie mogłem się powstrzymać i znowu na nią zerknąłem.Teraz sytuacja się odwróciła: to jej mąż siedział sztywno i patrzył przed siebie chmurnym wzrokiem, a Liz wydawała się rozluźniona.Nawet się do mnie uśmiechnęła.Najwyraźniej prowadzili ze sobą jakąś wojnę.Po co tacy ludzie biorą ślub, skoro później przez całe życie zaciekle ze sobą walczą, jak zapaśnicy w meczu bez końca?- Sław! Sław! - ponaglał tłum zapłakaną kobietę.Za każdym razem ludzie robili to coraz głośniej.Pewnie ochrypną, zanim skończy się msza.Pierwsze próby okazały się nieudane.Dopiero po trzeciej dmuchawiec stracił biały puszek.Zaczerwieniona ze wstydu i wysiłku kobieta zeszła z podium, by wrócić na swoje miejsce.Wreszcie przyszła kolej na Penelopę, która oświadczyła, że nie znała drugiej tak przyzwoitej osoby, jak Odie Lee.- W rzeczywistości nierzadko wcześniej od samych zainteresowanych wiedziała, że będą mieli kłopoty - rzekła.- Ach, jak często się żaliła, że nie chcą spojrzeć prawdzie w oczy! Modliła się z nimi i służyła im radą, póki nie zrozumieli swoich problemów i nie zwrócili się do Boga o pomoc.Tylko czekałem, aż Liz skomentuje oświadczenie Penelopy, ale trzymała język za zębami.Oczywiście wiedziała, że przyszliśmy tu z Penelopą i że świadkowie meldują o wszystkim, co słyszą.Nie wiedziała jednak, że Carol Jeanne i ja nie jesteśmy przyjaciółmi Penelopy, a Carol Jeanne będzie się śmiać, kiedy jej opowiem o uwagach Liz.Ponieważ Liz milczała, odwróciłem się, by obserwować Penelopę, która nadęła się jak bania i dmuchnęła tak mocno, że fruwające nasionka wypełniły cały kościół.Zorientowawszy się, że wszyscy mówią o Odie Lee mniej więcej to samo, znużony przespałem resztę mszy.W razie czego pozostałe wypowiedzi zawsze mogę odtworzyć z pamięci.Po odśpiewaniu końcowej pieśni żałobnej i odmówieniu modlitwy, ciało Odie Lee wywieziono ze świątyni.Przeskoczyłem z Carol Jeanne na Stefa, a potem na Mamuśkę, Lidię i Reda, żeby zobaczyć procesję.Siedząc na kolanach Emmy patrzyłem, jak wózek ze zwłokami toczy się nawą do wyjścia.Biały puszek dmuchawca pokrywał nieboszczkę, a najgęściej jej brodę, co przypominało zarost.Odie Lee nie wyglądała na taką, która chciałaby mieć kozią bródkę.- Dokąd ją wiozą? - odezwała się Emmy.Dobre pytanie.Z pewnością nie zakopią trupa w ziemi.Nikt nie odpowiedział dostatecznie szybko, więc Emmy wykrzyknęła:- Dokąd ją wiozą?!Ludzie oglądali się za nami.Na wszelki wypadek uciekłem z kolan wrzeszczącej Emmy i usiadłem na ręku Carol Jeanne.- Tatuś nie wie - odparł Red.Jego odpowiedź wydawała się zadowalać Emmy.Nie wystarczyła jednak Mamuśce, która po wyjściu z kościoła odciągnęła Penelopę na stronę.- Dokąd oni ją zawieźli? - spytała.- Domyślam się, że pani chce się dowiedzieć, gdzie ostatecznie spoczną jej doczesne szczątki.- Oczywiście! Gdzie jest cmentarz?Penelopa uniosła jedną brew.- Na "Arce" nie ma żadnego cmentarza - odpowiedziała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]