Home HomeChmielowski Benedykt Nowe AtenyChmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)chmielowski benedykt nowe ateny (3)Trollope Joanna Najlepsi przyjacieleJ.Chmielewska 2 Wielki diamentJ.Chmielewska 1 Wielki diamentJoanna.Chmielewska. .Ksiazka.Poniekad.Kucharska.PL.PDF.eBook.(osloskop.net)Chmielewska Joanna Lesio (www.ksiazki4u.prv.pl)Chmielewska Joanna Dwie glowy i jedna nogaConrad Joseph Wsrod pradow
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bibliotekag2.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .— I co?— Co, co.Wszystko.A już tak prawie wychodziło, że go wreszcie złapie.Od pięciu lat niby spokój, tyle że ciągle starzy znajomi koło niego się plątali, a w połowie najmarniej to ich dzieci.Albo jakie pociotki.Pan mi naleje.— A ci obecni znajomi.?— Znajomi, akurat.Tak się podlizywali, żeby o Dominiku czego się dowiedzieć.Michalina twarda była, jak ten kamień, a najwięcej to mógł stracić taki jeden.jaki tam jeden, ze trzech chyba.Po senatorach się to pęta, w sejmie siedzi, tu prezes, tam prezydent, minister, wicepremier, kto go tam wie, co jeszcze kombinował, ja się już pogubiłam.Jakby wyszły na jaw kanty tatusia.— Oni się jakoś nazywali?— Co pan mnie tak głupio pyta? No dobrze, jeden ostatnimi czasy ze dwa razy był, Michalina mówiła, że Dominik przez niego najwięcej zyska.Pustułka.Nie.Pustynnik jakiś.Nie.No, tak podobnie.Bo tego Wściekleca to nawet sama za młodu znałam i leciał na mnie.A i tak panu powiem, że ja w tego Dominika nie wierzyłam.— W jakim sensie?— O, taki wielki biznesmen, interesy robi po całym świecie, artysta, bógwico, a smród mi zalatywał.Co raz to jakiś.Marcinek.nie, Mariuszek.potrzebny mu był do zarżnięcia, a Michalinie raz się wyrwało, że te zdjęcia to on.I te różne kombinacje jakieś tam, zamki nie zamki, pistolety nie pistolety, no, może inne rewolwery.Wynalazki nie wynalazki.Mariuszek wychowaniec Dominika, to mi wyznała, tak go prawie kocha, jak i ona sama, ale coś ostatnio grymasi.Pan mi naleje.Cały dalszy ciąg konwersacji sierżant Zabój zaczął sobie na wszelki wypadek zapisywać pod stołem, niepewny, czy magnetofonik nie wywinie mu jakiegoś głupiego numeru.Znał złośliwość przedmiotów martwych.Ostatecznym rezultatem przypadkowego spotkania towarzyskiego był telefon do Bieżana, gorączkowo żądający zmiennika.* * *Dokładnie w tym samym czasie przeżyłam ciężkie chwile, starając się zaspokoić wymagania rodziny.Skoro babcia życzyła sobie jechać nad morze w pełnym zestawie, musiałam rzeczywiście wykombinować transport dla ciotki Izy i wuja Filipa.Rzecz jasna, od razu rzuciłam się na Rysia, ale Rysio tym razem dysponował pojazdem jeszcze wolniejszym niż dźwig, jakiś walec drogowy to był, czy coś podobnego, wysoce skomplikowana maszyneria wieloczynnościowa, do dalekich podróży mało przydatna.Zmartwiłam się, Rysio również, ale zaraz przypomniał mi swojego kumpla, Mariana, tego od języków obcych.Zadzwoniliśmy i okazało się, że, niestety, Marian znajduje się właśnie w Londynie, razem z klientem, który wynajął go na miesięczną podróż po Europie.Sam jeździć nie może, bo w tej podróży służbowo degustuje alkohole i jest bez przerwy pijany, a Marian dał się wynająć bardzo chętnie ze względu na owe języki.— Pech — westchnął Rysio smutnie.— Do pecha już się zaczynam przyzwyczajać — pocieszyłam go.— Ale coś trzeba zrobić.Pociągiem ich przecież nie wyślę, bo co będzie tam, na miejscu?— Taksówka pani drogo wypadnie.Lepszy byłby ktoś znajomy, o! Zaraz, mam takiego.Ale chyba nie, on jeździ małym fiatem.— To już chyba ten twój walec drogowy byłby lepszy.— A szkoda, bo on jeździ zrywami — kontynuował Rysio — i bardzo lubi tak sobie kogoś powozić po całym kraju, lubi, znaczy, podróże, a tanio bierze, bo tylko koszty utrzymania i benzyny, jakieś tam drobne kieszonkowe i tyle.Przedtem miał volkswagena.— I co? — zainteresowałam się chciwie.— No, pech.Stracił tego volkswagena już ze dwa lata temu.On też mechanik, różne naprawy na lotnisku załatwiał i wjechał swoim samochodem na nie używany pas.I przylepił się na mur.— Rysiu, nie rozumiem, co mówisz.To przenośnia?— Jaka tam przenośnia! — parsknął Rysio z niechęcią.— Fakt.I nawet odszkodowania nie dostał, bo wyraźnie było powiedziane, żeby nie wjeżdżać.W ogóle się nawet przyznać nie mógł, sam go podnosiłem i góra poszła, a podwozie zostało.Dobry udźwig wtedy miałem.Siedzieliśmy przy tej pogawędce w mieszkaniu Rysia, bo jego siostra poszła z bliźniętami na spacer, a u mnie kotłowała się niewyspana rodzina.Też byłam niewyspana i z tej przyczyny zapewne uparcie nie rozumiałam, co on mówi.— Powiedz to jakoś porządnie, bo mi się mąci w głowie.Na jakim lotnisku to było?— Naszym.Międzynarodowym.Na Okęciu.— Przecież ono już jest dawno zrobione!— No to co? Ale buc jeden taki produkt do nawierzchni kazał sprowadzić.Czesi mieli skądś tam i u nich zdawał egzamin, a u nas nie.No i ten Wścieklec.Coś mi zamigotało w pamięci.— Jaki wścieklec?— Ten buc.Tak go wszyscy nazywali, bo i mordę miał wściekłą, i charakter.Awanturniczy despota.A ściśle biorąc, dyrektor techniczny gdzieś tam wyżej.Kazał sprowadzić i, zamiast sprawdzić na paru metrach, jak to się wiąże z naszym asfaltem, wylać od razu cały pas.No to wyleli.Zrobiła się taka ślizgawka, że na nogach się nie można było utrzymać, a co mówić samochodem.A już samolot to by się zaparł na Pałacu Kultury.Różnych sztuk próbowali, piaskiem sypali, solą, wrzącą wodą chcieli zmywać i proszkiem do prania, ludwika do zmywania ze dwie cysterny poszły, nic, bez skutku.No więc sprowadził coś drugiego i jak wyleli na pas, oczywiście znów cały, przylepność pobiła światowe rekordy.Wtedy właśnie ten Mundek się przylepił.— I co? Dalej tak jest?— A, nie.Wścieklec kazał to spoidło skuwać, ale niemożliwe było, bo jak? Na odległość, z powietrza? A kto wjechał, ten zostawał.W końcu ktoś rozumny coś podpowiedział i Wścieklec kazał sprowadzić austriacki środek, potwornie drogi, takie maciupeńkie granulki.One temu wreszcie dały radę, ale ile to wszystko razem kosztowało, pani sobie nawet wyobrazić nie potrafi.Jakieś setki milionów dolarów.Prawie przez cały rok jeden pas był nieczynny, drugi tylko został, a dyrektor główny w ogóle tego nie zauważył, dowiedział się, że nie ma pasa, dopiero jak zaczęły się awanturować towarzystwa lotnicze, bo piloci protestowali.Słuchałam ze zgrozą.— I co? Wytoczyli sprawę, ten Wścieklec poszedł siedzieć.?— A co też pani? Wyciszyli i wszystko przyschło, Wścieklec normalną premię dostał.Ale jednak poleciał, już go nie ma.Zdaje się, że dyrektor też poleciał, coś tam się personalnie pozmieniało, ale cośmy stracili, to nasze.No a Mundek stracił samochód, dlatego teraz jeździ małym fiatem.— Ubezpieczony nie był?— Nie miał autocasco.A jego podwozie trzeba było wykuwać, tak dosyć pokrętnie, żeby nikt nic widział, bo jeszcze by mu karę przyłupali.— Ciekawe, co ten Wścieklec teraz robi — powiedziałam z ponurą złością, usiłując zarazem przypomnieć sobie, skąd mi to brzmi znajomo — i jakich strat nam przyczynia.Z serca mu życzę wszystkiego najgorszego!— Nie pani jedna.— Ale to mi nie rozwiązuje sprawy.Wynająć samochód od tych wypożyczalni, co się reklamują na wszystkie strony?— Może być trudno, bo jest okres turystyczny i wszyscy są tacy mądrzy.I coś pani mówiła o automatycznej skrzyni biegów.Też nie wiem, czy mają.— Cholera.Rysiu, a ty byś nie pojechał normalną skrzynią?— Ja bym pojechał z radosnym kwikiem, ale nie mogę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •