[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co się z nią działo, jak jeszcze była żywa?— No, jak to co, ona pracowała.Może i miała co w tej pracy, ale to przecież.Zaraz, ja powiem porządnie.Ona była u takich jednych, sprzątała tam i gotowała, bogaci ludzie, gdzieś w Warszawie, ale to tak na skraju.Prawie pod miastem, to wiem, bo mówiła, że tam duży ogród.I pani ma rację, jakiś czas temu taka niezadowolona była i chyba stamtąd odeszła.Naraiło się jej mieszkanie, ktoś tam wyjechał i ona tego mieszkania miała pilnować, znaczy mieszkała tam.A co do pani napisała?— Tyle co pani mówię.Że ma duże kłopoty i chce się ze mną zobaczyć, bo może jej zdołam pomóc.Umówiła się ze mną w kościele w Grójcu i tyle.No i ja do tego kościoła za jej życia nie zdążyłam.Zemocjonowana pani Ostaszkowa nie zwróciła uwagi na kompletny brak logiki w moim gadaniu.Bez względu na wielkość i rodzaj kłopotów Heleny, nikt jej już nie mógł pomóc i sprawa zrobiła się nieaktualna.Na rozum rzecz biorąc, powinnam była dać spokój i nie zawracać głowy, list zza grobu jednakże robił swoje.— A no tak, no właśnie, ostatnimi czasy to co tydzień przyjeżdżała — podjęła żywo.— W każdy piątek rano, tak na dzień-dwa, bo przedtem to góra, jak trzy razy w roku była.Ale zaraz.To mieszkanie, co go pilnowała, to mnie się tak widzi, że już dawna sprawa.Raz pilnowała, raz nie, teraz całkiem mieszkała, a tam był jakiś taki, co jej pomagał.— Gdzie był?— Obok mieszkał.Gdzie tego mieszkania pilnowała, tak prawie drzwi w drzwi.— Zna pani adres?— A skąd! Adresu to ani raz jeden nie podała.Dużo to ona w ogóle nie gadała, skryta była taka, tajemna, czasem tylko tam coś.No i mnie tak wyszło, że to jakiś, co się nią niby opiekuje, no, może i dorwała chłopa.Ale.! A może z nim te kłopoty?Zgodziłam się chętnie, że kłopoty z chłopem przytrafiają się najczęściej i wiek nie ma tu nic do rzeczy.Przez chwilę toczyłyśmy głębokie rozważania filozoficzno-życiowe, po czym wróciłam do zasadniczego tematu prawie na siłę.Intrygowało mnie, skąd się tej Helenie wzięłam i dlaczego wystosowała korespondencję akurat do mnie, nikła wzmianka o ukradzeniu czegoś temu swojemu napełniała mnie mglistymi podejrzeniami, kłopotliwy chłop nawet mi do tego nieźle pasował, ale głębszego sensu złapać nie mogłam.Tyle odgadłam, że małomówność i tajemniczość Heleny tolerowana była przez panią Ostaszkową ze względów materialnych, musiała baba nieźle zarabiać i hojnie płacić za swoje fanaberie, szkoda.Wolałabym, żeby więcej gadała.— A tamta praca.Ta z dużym ogrodem.Wspominała pani, że kuzynka była niezadowolona.Nie wie pani, dlaczego odeszła?— Wiedzieć, to całkiem nie wiem, ale mnie się zdaje, że coś tam państwo takiego robili, co ona na to kręciła nosem.Bogaci.A kto to wie w dzisiejszych czasach, od czego kto bogaty? Jak się pytałam, ramionami tylko ruszała, tyle wiem, że ta jej pani jakieś głupie imię miała, jakby dla kota.Micia chyba.Albo Mizia.Dorosła kobieta, niech pani popatrzy, żeby chociaż młoda.!Nie podzieliłam zgorszenia pani Ostaszkowej, bo zabrakło we mnie miejsca na doznania uboczne.Po krzyżu przeleciał mi jakby prąd elektryczny.Micia.Mizia.Nie, niemożliwe, zbieg okoliczności.Zaraz, ale przecież Helena napisała do mnie, o czymś to świadczy! I ta jakaś ona, która mnie nienawidzi.Rany boskie!Opanowałam emocję z wielkim wysiłkiem i już po paru sekundach znów zaczęłam słyszeć dźwięki zewnętrzne.—.a może i jeździła tam jeszcze do tego sprzątania, bo mnie się widzi, że dobrze płacili, mówić, nie mówiła, ale pieniądze miała, to dzieciom co kupiła, to prezent jaki, to tego.— mówiła pani Ostaszkową w wyraźnym rozpędzie.— Ale nie wiem, bo może i nie.Więcej to powinna wiedzieć taka jej przyjaciółka, Heleny znaczy przyjaciółka, w życiu jej nawet nie widziałam, wcale nie wiem, jak się nazywa, ale wiem, że ją miała.O, ile to lat! Ze szkoły chyba jeszcze, bo myśmy różnie do szkoły chodziły i koleżanek to się żadnych nie znało, ale nie raz jeden mówiła, że ma do kogo gębę otworzyć i całkiem jej to starczy.No, nie do mnie, to chyba do niej.Przyjaciółkę na usta pani Ostaszkowej wypchnęła wyraźna uraza, spróbowałam uściślić tę nową postać, bez rezultatu.Ukrywała ją ta Helena czy co.? Można było jedynie wydedukować, że mieszkała gdzieś w pobliżu owych państwa z ogrodem i, niestety, nic więcej, nie miałam pewności, czy naprawdę istniała.Wracając do Warszawy, zastanawiałam się, czy to całe przesłuchanie równie łatwo poszłoby glinom.Chyba nie, małżonek pani Ostaszkowej mnie zlekceważył, ale policję potraktowałby poważniej.Obecny przy boku żony, pohamowałby może jej dedukcje i wnioski i o głupstwach gadania by nie było.Tymczasem właśnie te głupstwa.Gwałtownie zabrakło mi Grzegorza.* * *Gliny owszem, zdecydowały się pogawędzić ze mną zaraz nazajutrz w południe.Pan pułkownik osobiście zadzwonił i zapytał, czy może mi złożyć wizytę, ja z tą nogą, nie chce mnie ciągać po piętrach i korytarzach, wpadnie do mnie z jednym podwładnym.Ależ proszę, niech wpada, nie mam nic przeciwko miłym gościom.Z wielką przyjemnością włożyłam perukę, bo ekscesy, które mogłyby ją naruszyć, nie wchodziły w rachubę.Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, pewnie, że wolałabym zobaczyć Grzegorza, ale przed jego wizytą poleciałabym do fryzjera.Nie, żadnego fryzjera, zrobiłabym uczesanie sama, fryzjer wystarcza mi na jedno popołudnie, spod kranu wychodzi lepiej.I znów przeżyłabym udręki, cholernie trudno pochylać się nad wanną, mając do podparcia tylko jedną nogę, a w umywalce za ciasno, do diabła z tymi głowami!Coś się zmieniło.Pułkownik odniósł się do mnie jakoś życzliwiej, z kurtuazją i bez żadnej niechęci.Polubił mnie znienacka.?— To teraz, mam nadzieję, usłyszę od pani całą prawdę — powiedział, zagłębiwszy się w fotelu ze szklaneczką piwa w dłoni.— To jest wizyta prawie prywatna, bo kapitan Borkowski, który mi towarzyszy, koniecznie chciał panią poznać osobiście.Zainteresował się nadzwyczajnie pani osobliwymi przygodami.Kapitan Borkowski przy odrobinie uporu mógłby być moim synem.Dwadzieścia lat temu, kiedy Mizia niszczyła moje życie uczuciowe, chodził do szkoły i zapewne kopał piłkę na wybetonowanym placu zabaw.Wyrósł na atrakcyjnego chłopaka i robił doskonałe wrażenie.— Ta Helena Wystrasz musiała powiedzieć pani coś więcej — kontynuował pułkownik.— Sprawa wikarego z grójeckiego kościoła już do nas dotarła.Pani u niego była i chyba nie bez powodu?Wszystkie przemyślenia, jakich zdołałam dokonać od wczorajszego wieczoru, kazały mi znów zełgać chociaż trochę.Za dużo miałam domysłów i wątpliwości, a za mało konkretów.— Zgadza się — przyznałam.— Trudno to nazwać wypowiedzią, raczej wyszemrała, że wie o zbrodni i że wyspowiadała się księdzu w Grójcu.Wcale nie wiedziałam o wikarym, trafiłam na niego przypadkiem.Tyle mojego.— A co powiedział wikary?— Nic, poza tym, że się zastanowi.Helenę pamiętał, niejasno, przy spowiedzi o nazwisko nie pytał, ale skojarzyła mu się jakoś.Na tym koniec.Zaraz potem ktoś go rąbnął, a ja nie ośmieliłabym się szarpać pazurami ciężko rannego człowieka, obojętne, księdza czy hycla.No, może hycla prędzej.— Jeśli w grę wchodzi spowiedź, nawet i zdrowy nic nam nie powie — mruknął kapitan Borkowski.Z miejsca postanowiłam przy tym ogniu upiec własną pieczeń.— Wyznam panom, że gdyby nie ta kretyńska kość, już bym wróciła z Łodzi z pełną wiedzą o katastrofie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]