[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przyhamujcie trochę - powtórzył Hank.- Właśnie hamuję waszą kobyłę - burknął Makepeace Smith.- A przynajmniej tę nogę.Szczerze mówiąc, wasz koń dość ciężko się o mnie opiera.A wy zaczynacie pytać, czy to ja rządzę we własnej kuźni.Kto ma w głowie trochę rozumu, musi wiedzieć, że rozzłościć kowala, który akurat podkuwa twojego konia, to jak rozzłościć pszczoły w drodze do miodu.Hank miał tylko nadzieję, że Makepeace da się jakoś łatwiej ułagodzić.- Oczywiście, że wy - zapewnił.- Nie chciałem powiedzieć nic złego.Tyle że się zdziwiłem, kiedy chłopak zaczął tak pyskować.- To dlatego, że ma talent - wyjaśnił Makepeace Smith.- Ten chłopak, Alvin, widzi, co jest w końskim kopycie: gdzie hufnal będzie mocno trzymał, gdzie trafi w miękkie ciało i takie rzeczy.To urodzony kowal.I kiedy mi mówi: "Nie wbijajcie tego gwoździa", to już wiem, że lepiej go nie wbijać, bo koń od tego zacznie szaleć albo okuleje.Hank Dowser poddał się z uśmiechem.Dzień był upalny i pewnie dlatego tak łatwo się rozzłościł.- Szanuję cudze talenty.Tak jak się spodziewam, że inni będą szanowali mój.- W takim razie dość już trzymania waszego konia - stwierdził kowal.- Alvin, przybijaj.Gdyby chłopak zadzierał nosa, patrzył albo uśmiechał się bezczelnie, Hank Dowser miałby powód, żeby tak się wściekać.Jednak Alvin pochylił się tylko z gwoździami w ustach i złapał lewe przednie kopyto zwierzęcia.Picklewing oparł się na nim, ale młodzik był wysoki, choć na twarzy nie miał jeszcze śladu zarostu.A jeśli chodzi o widoczne pod skórą mięśnie, mógłby być bliźniakiem swojego mistrza.Zresztą nie minęła nawet minuta, a podkowa tkwiła już na miejscu.Zwierzę nie drgnęło, nie zatańczyło jak zwykle, kiedy gwoździe wbijały się w kopyto.Teraz, kiedy Hank chwilę się zastanowił, rzeczywiście sobie przypomniał, że Picklewing zawsze trochę oszczędzał tę nogę.Jakby coś go uwierało pod kopytem.Ale tak było zawsze, więc przestał zwracać na to uwagę.Terminator odsunął się i wcale nie był zarozumiały.W ogóle nie robił nic choćby odrobinę denerwującego, a jednak Hank Dowser czuł niewytłumaczalny gniew.- Ile ma lat? - zapytał.- Czternaście - odparł Makepeace Smith.- Zaczął naukę, kiedy miał jedenaście.- Trochę za duży do terminu, nie sądzicie?- Przyszedł spóźniony o rok.To przez tę wojnę z Francuzami i Czerwonymi.Pochodzi z Wobbish.- To były ciężkie lata - mruknął Hank.- Miałem szczęście, że przez cały czas byłem w Irrakwa.Szukałem studni pod wiatraki na drodze kolei, co ją wtedy budowali.Czternaście, aha.Jest wysoki.Pewnie i tak nakłamał co do swoich lat.Jeśli chłopcu nie spodobało się, że go nazywają kłamcą, nic nie dał po sobie poznać.A to rozzłościło Hanka jeszcze bardziej.Chłopak był niby oset pod siodłem: drażnił.- Nie - wyjaśnił kowal.- To wiemy.Urodził się w Hatrack River, akurat czternaście lat temu, kiedy jego rodzina przejeżdżała tędy w drodze na zachód.Na wzgórzu pochowaliśmy jego najstarszego brata.Ale trzeba przyznać, że jak na swój wiek jest duży.Mogliby dyskutować o koniu, nie o człowieku.Ale Alvinowi wyraźnie to nie przeszkadzało.Stał obojętnie i patrzył przez nich na wylot, jakby byli ze szkła.- Czyli zostało mu jeszcze cztery lata terminu? - upewnił się Hank.- Trochę dłużej.Aż będzie miał prawie dziewiętnaście.- No, ale skoro już tyle umie, pewnie wykupi się wcześniej i zostanie czeladnikiem.Hank zerknął na chłopaka, ale ten nie zareagował.- Raczej nie - burknął Makepeace Smith.- Radzi sobie z końmi, ale przy kowadle jest marny.Każdy umie przybić podkowę, ale tylko prawdziwy kowal wykuje ostrze pługa albo obręcz na koło.Talent do koni w czymś takim nie pomaga.Ja na swój majstersztyk robiłem kotwicę.Fakt, byłem wtedy w Netticut.Tutaj raczej nie potrzebują kotwic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]