[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zauważył na ulicy jakichś ludzi śpieszących w stronę bramy.Byli to mężczyzniw średnim wieku.Spostrzegł teraz kilka par.Wszyscy dużo starsi od Rona.Sprawialiwrażenie zmęczonych.Wreszcie ujrzał w dali, przy końcu ulicy, kłębiący się tłum ludzi.W tym miejscukończył się ciężki szkielet Kopuły Manhattanu.Brama.33Było tu wiele otwartych sklepów i restauracji.Panował w nich ogromny ruch.Ludzie robili ostatnie w tym roku zakupy i raczyli się jedzeniem i piciem, jakby chcieliw ten sposób uczcić pożegnanie z Manhattanem.Wszyscy mieli na twarzach wyraz zde-nerwowania, zdawało się, że mają jeszcze tysiące spraw do załatwienia, że coś ich gna. Czy na tym polega dobra zabawa? zastanawiał się Ron.Dwie kobiety o siwych włosach wyszły ze sklepu objuczone plastikowymi torbamiz zakupami.Były tak zajęte rozmową, że nieomal zderzyły się z Ronem.Chłopiec odsu-nął się na bok i poszedł dalej.Kobiety przez chwilę patrzyły na niego uważnie. O Boże! Jak on wygląda! powiedziała jedna z nich. Co za okropność! To brud czy sińce? Co za różnica? odparła ta druga, po czym obie ruszyły w stronę bramy.Ron stał w środku kłębiącego się tłumu.Ludzie omijali go tak, jak woda omija prze-szkodę.Patrzyli na jego podarte ubranie i posiniaczoną twarz, po czym wymienialiuwagi na temat jego wyglądu.Nikt nie odezwał się do Rona nawet słowem.Ponad głowami tłumu ujrzał biały hełm policjanta.Zaraz potem zauważył Sylvię.Przeciskała się przez gęsty tłum z zatroskaną twarzą, rozglądając się uważnie do-okoła.Szukała kogoś. Czyżby wypatrywała mnie? pomyślał, po czym ogarnęły go jednocześnieszczęście, złość i niepokój.Natychmiast ruszył w stronę Sylvii.Dziewczyna również go spostrzegła.Po chwilistali naprzeciwko siebie. Bałam się, że nie zdążę powiedziała Sylvia, nie mogąc złapać tchu. Nie mam więcej pieniędzy odparł szorstko Ron.Sylvia przez chwilę milczała.Tłum napierał.Trzeba było uważać, aby nie dać się ze-pchnąć. Al ci powiedział, prawda? Tak.Wzruszyła jedynie ramionami. A co, może skłamał?Sylvia potrząsnęła głową. Nie, powiedział prawdę.To ja zabrałam ci pieniądze, gdy spałeś.Ron nie wiedział, co powinien teraz zrobić, co powiedzieć.Stał więc bez słowa po-śród tłoczących się ludzi.Tłum gęstniał; gwar się potęgował.Ron czuł, że głowa pękamu z bólu.Samochody i autobusy wypełnione pasażerami pędziły wzdłuż ulicy.Byłogorąco.W powietrzu unosił się kurz. Po co tu przyszłaś? rzucił niedbałym głosem.34 %7łeby cię ostrzec. Ostrzec mnie? Oni cię nie przepuszczą przez bramę bez dowodu osobistego. Stalowe głowywrzucą cię do Podziemia. Co to jest Podziemie?Sylvia rzuciła spojrzenie nad głowami ludzi w stronę policjanta w białym hełmie. To coś w rodzaju wielkiego więzienia.Podziemie jest stare i stęchłe.Nikt stam-tąd nie wychodzi.Nikt. Nie mogą tego zrobić rzekł Ron. Zapewniam cię, że mogą odparła Sylvia.W oczach miała lęk. Myślałam,że Al oddał ci dowód osobisty.Teraz wiem, że Dino ma go u siebie.Powiedział, że chcego sprzedać za paliwo.Bez dowodu nie przejdziesz przez bramę.Pomyślą, że jesteś jed-nym z nas.Sylvia mówiła poważnym głosem. Naprawdę mieszkacie tu przez cały rok? zapytał Ron. Tak.Nie możemy się stąd wydostać. Ale.dlaczego Al mnie nie ostrzegł? Dlaczego wysłał mnie prosto w ręce poli-cji? Mówiłaś mi. Dla Ala to nie miało znaczenia.Chciał się ciebie pozbyć. A dla ciebie ma to znaczenie?Sylvia zmarszczyła brwi. Ja.nie chcę, by ktokolwiek dostał się do Podziemia.Tam się pozostaje na za-wsze.Przez chwilę Ron milczał. W takim razie muszę odebrać mój dowód osobisty od Dina. Ja mu go odbiorę powiedziała Sylvia. W jaki sposób? Poradzę sobie, nie martw się.Zcisnął ją mocno za ramię. Tak samo, jak poradziłaś sobie z moimi pieniędzmi?Sylvia wyrwała się z uścisku Rona i odrzekła: Może.Ron potrząsnął głową. Nie.Ja sam mu go odbiorę.Jeśli będzie trzeba, pogruchoczę kości temu dranio-wi.Dalej!Ruszyli przez tłum w stronę, z której oboje przyszli. W takim stanie nie możesz stanąć do walki z Dinem rzekła Sylvia. Jedną ręką rozwalę mu łeb.35 Nie.nie możesz.Ron nie słuchał jej.Szedł naprzód.Sylvia kroczyła obok niego bez słowa.Szli w górę ulicy i oddalali się od bramy i rozgorączkowanego tłumu.Minęli hotel.Jakaś roześmiana para zabawiała się rzucaniem z okna mebli.Przechodnie klęli i złorze-czyli rozbawionej parze.Jakaś kobieta upadła nieprzytomna.Inni przechodnie grozili pięściami wesołkomz hotelowego okna.Po chwili pojawił się samochód policyjny.Czterech mężczyzn w stalowych heł-mach wysiadło z wozu i pospieszyło w stronę wejścia do hotelu. Oni chyba oszaleli zauważył Ron. To ich ostatni wieczór.Nie tylko ich ogarnia teraz szał.Zapowiada się burzliwanoc.Ron pokiwał głową. A gdy wrócą do domów, znów będą obowiązkowymi urzędnikami i kochającymiojcami rodzin.Aż przyjdzie kolejne lato. pomyślał i zaczął się zastanawiać, jak jegoojciec spędzał czas, gdy Ron zasiadał przed ekranem telewizora w nowojorskim hotelu.Z jednego okna w hotelu wydobywał się dym.Jakaś kobieta wrzeszczała wniebo-głosy.Ron usłyszał ryk rozgniewanego mężczyzny. Zaczęło się powiedziała Sylvia.Szli dalej.Ron zapomniał o zmęczeniu, ponieważ coraz bardziej dokuczał mu głód.Po raz pierwszy w życiu doświadczał tego uczucia.To było bolesne.Wozy policyjne krążyły po ulicach, które stawały się coraz bardziej wyludnione.Wkrótce Ron i Sylvia znalezli się w tej części miasta, która sprawiała wrażenie zupełnieopuszczonej przez ludzi.Szli w milczeniu.W pewnej chwili Sylvia zapytała: Pewnie myślisz, że jestem złodziejką? A co, chcesz żebym cię podziwiał.po tym, jak ukradłaś mi pieniądze? Ja. Sylvia była zmieszana. Ron, nie wiem, co mam ci powiedzieć.Nie chcę,żebyś zle o mnie myślał.Ron nie odpowiedział.Przyspieszył.Sylvii trudno było dotrzymać mu kroku. No, dobrze mówiła dziewczyna rąbnęłam ci forsę.Ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]