[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem rozmowa Peartha z Brownlaughem potoczyła sięw zupełnie innym kierunku.Pearth chciał wiedzieć, czy Brownlaugh zamierza przypomocy Hyde'a fabrykować innych ludzi-ptaków, czy teżAriel pozostanie jedynym latającym człowiekiem.W tymdrugim przypadku nie wolno im dopuścić do tego, żeby Hydezostał przekupiony przez wrogów, i dlatego należyprzedsięwziąć pewne środki ostrożności, a mianowicie. Zabić Hyde'a!" domyślił się Brownlaugh.Zastanowił sięchwilę i odrzekł: Tymczasem należałoby zapobiec ewentualnemu wyjazdowiHyde'a.Nie będziemy fabrykować innych latających ludzi.Lecz przypuśćmy, że Ariel ulegnie nieszczęśliwemuwypadkowi.Hyde może nam być jeszcze potrzebny.Proponuję, żeby pan odizolował Hyde'a, uniemożliwił mukontakt ze światem zewnętrznym.Jasne?Pearth kiwnął głową i odparł: Będzie, jak pan sobie życzy.Rozdział szóstyW NIEZNANEAriel wyszedł od Hyde'a i ogrodową ścieżką skierował się kuinternatowi.Stąpał powoli, jakby dopiero uczył się chodzić.Podeszwy jego sandałów zapadały się głęboko w żwir, którymbyła wysypana alejka i który chrzęścił pod ciężarem stóp.Byłpewny, że jest obserwowany.Lot dookoła pokoju wywarł na nim ogromne, niezapomnianewrażenie. Umiem latać!" Pełen radosnego podniecenia szedłprzez ogród skąpany w słońcu.Czuł na sobie spojrzenieBharawy i dlatego nie chcąc zdradzić się ze swoimi myślami,krył je nawet przed samym sobą.Tłumił je, spychał na dnopodświadomości; w sercu zaś rozbrzmiewała zwycięska pieśń: Wolność! Wyzwolenie!" Upajał się jedynie echem tej pieśni.Dopiero gdy skręcił za narożnik budynku, pozwolił sobie naostrożną myśl, bacząc jednocześnie, aby nie przeszła wdziałanie: Gdybym tylko zechciał, mógłbym natychmiastwznieść się w górę i uciec z tej znienawidzonej szkoły, odtych okropnych ludzi!" I z jeszcze większą zaciętościąnaciskał stopami chrzęszczący żwir.W ciągu tych wszystkich lat ani na chwilę nie opuszczałaAriela myśl wydostania się na wolność, dowiedzenia się oswojej przeszłości i odnalezienia rodziny.W nocy, gdy był sam, nie zwracając uwagi na zakazy isugestie hipnotyczne, przywoływał w wyobrazni wspomnieniawczesnego dzieciństwa, które poprzedziło jego przybycie doDandaratu.Te urywkowo zachowane w pamięci obrazy częstojawiły mu się we śnie i były nawet bardziej intensywne niżświadomie przywoływane wspomnienia.We śnie znajdował się w zupełnie innym kraju.Widziałołowiane niebo, przyćmione przez gęstą szarą mgłę światłolatarni ulicznych, ogromne gmachy w strugach deszczu;widział ludzi, którzy nagle wyłaniali się z kłębów posępnejmgły i równie nagle znikali w nich z powrotem.Arielznajduje się w samochodzie i patrzy na ten zamglony,wilgotny, niewyrazny w zarysach świat.Gwałtowna zmiana obrazu.Wielki pokój.Na kominku płonądrwa.Ariel siedzi na dywanie i buduje domek z klocków.Obok niego na jedwabnej poduszce przysiadła jasnowłosadziewczynka podaje mu klocki.W miękkim foteluprzysuniętym do kominka, z książką w ręce, surowo zerkającznad okularów, spoczywa starsza pani w czarnymkoronkowym czepku na siwych włosach.Do pokoju wchodzimężczyzna w czarnym garniturze.Oczy mężczyzny są złe iokrągłe jak u sowy, jego uśmiech jest nieprzyjemny ifałszywy.Ariel bardzo boi się i nienawidzi tego człowieka.Ubrany na czarno mężczyzna zbliża się stąpając po dywanie,usta jego rozciągają się w coraz szerszy uśmiech, w oczach magniew.Rozwala butem domek z klocków, Ariel zaczynapłakać i.budzi się.Za szybą rysują się liście palmy, na ciemnogranatowym niebiejaśnieją wielkie gwiazdy.Zmigają nietoperze.Noc,duszno.Indie.Dandarat.Innym razem Ariel widział siebie w maleńkim, dusznym,kołyszącym się pokoiku.Za okrągłym okienkiem przelewająsię olbrzymie zielone fale.Naprzeciw Ariela na kanapcesiedzi, jeszcze bardziej przerażający niż fale, czarnymężczyzna, ten sam, który zburzył we śnie, czy też na jawie,domek z klocków.Innych wspomnień wczesnego dzieciństwa pamięć Ariela niezachowała.Okropności Dandaratu, przez które musiał przejść,zaciemniły przeszłość, trwającą mimo to w sercu, jak roślinkawegetująca wśród piasków pustyni.Samotność, smutne dzieciństwo, lata młodzieńcze spędzonepoza kręgiem rodziny i przyjaciół.Jedynie Szarad.BiednySzarad! Wstąpił dopiero na pierwszy stopień udręki.Ach,gdyby się udało wydostać go z tego piekła!. Umiem latać!" Lecz Ariel wysiłkiem woli odpędza tę myśl istąpa po ziemi mocnym krokiem. Ariel! Dada! szepcze radośnie Szarad na widokwchodzącego do pokoju przyjaciela.I milknie natychmiast,zaskoczony surowym wyrazem jego twarzy.Nie czas teraz narozmowy!Rozległ się gong zwołujący na śniadanie i przyjaciele udali siędo jadalni.Milczeli i nawzajem unikali swoich spojrzeń.W ciągu dnia Szarad kilkakrotnie został skarcony przezwychowawców za brak uwagi.Dzień dłużył mu sięniezmiernie.Przed zachodem słońca do izdebki Ariela zaszedł Bharawa ipowiedział, żeby Ariel nie zapomniał wziąć od intendentanowego ubrania. Jutro o piątej z rana wstąpię po ciebie.Przygotuj się.Maszsię wykąpać i włożyć świeżą odzież.Ariel skłonił głowę wpokorze. A jak tam Szarad? spytał na odchodnym Bharawa. Z wielkim trudem osiąga stany skupienia odpowiedziałAriel. Należy stosować bardziej surowe kary rzekł Bharawa i,obrzuciwszy Szarada gniewnym spojrzeniem, wyszedł zpokoju.Przed udaniem się na spoczynek Ariel jak zwykle kazałSzaradowi przeczytać parę fragmentów ze świętej księgiSiastry.Był spokojny, surowy i wymagający, Szarad musiałczytać głośno, śpiewnie.Jednak nie uszło uwagi Szarada, że Ariel co chwila spoglądałukradkiem w kierunku okna, a na jego twarzy malował sięniepokój.Drzewa w parku szumiały, targane wiatrem, którybył zwiastunem deszczu.Rozlegały się dalekie grzmoty,chociaż na niebie w dalszym ciągu jasno świeciły gwiazdy.Dopiero gdy blady, mglisty szlak Drogi Mlecznej zacząłciemnieć z prawej strony, przysłaniany chmurą, Arielodetchnął z ulgą.Wkrótce dał się słyszeć szelest pierwszychwielkich kropli deszczu.W ciemności melodyjnie zadzwięczałgong nastał czas nocnego odpoczynku.Szarad zamknął grubą księgę.Ariel dmuchnięciem zgasiłkaganek.Siedzieli na macie ramię przy ramieniu, wśród ciszyi ciemności.Szarad poczuł, że Ariel podnosi się z miejsca, i wstał również.Ariel otoczył go ramionami i uniósł nad podłogą. Jakiś ty leciutki! szepnął i nie wiadomo dlaczego,zaśmiał się cicho
[ Pobierz całość w formacie PDF ]