[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niech pan nie będzie taki skromny.To był przecież wyczyn.W trzydzieści sześć godzin zrobić trasę Zakopane - Budapeszt przez dwie granice, trzy kraje.No, no - pokręcił głową i z kryształowej karafki napełnił kieliszki.- A teraz, to już twoje zdrowie, Jędrek!- Dziękuję.Wino było przyjemnie cierpkie.Łagodnym ciepłem rozchodziło się po żyłach, rozpalało krew i wprowadzało Bukowego w nastrój pogodnej zadumy.- Tak - podjął po chwili.- Tym razem miałem wyjątkowe szczęście.W górach było pogodnie i mroźno.Szedłem przez przełęcz pod Kopą.Zjazd był fantastyczny.Nawet nie wiedziałem, kiedy znalazłem się w Trzech Studniczkach, a tam już czekał na mnie Miko.- Ten nasz Miko, to największy skarb, jaki mamy na Słowacji - przerwał mu Obertyński.- Morowy chłop.Dzięki niemu kursujemy przez Słowację jak taksówką po Budapeszcie.A potem - dodał w zamyśleniu - poszedłem nie na Koszyce, a na Rozsnyó.Łatwiejsza droga.Znowu pogoda, znowu dobre warunki, a najważniejsze, że zdążyłem ma pośpieszmy, który odchodzi rano.Widzi pan, że to wcale nie tak wielki wyczyn.Pułkownik uśmiechnął się dobrodusznie.- Pan mnie zadziwia.Mówi pan o tym przejściu jak o spacerze po Vaczi, a o ile dobrze sobie przypominam, nikt jeszcze nie zrobił tej drogi w tak krótkim czasie.Pan, oprócz szczęścia, ma jeszcze cholerny instynkt d wyczucie.Bukowy wzruszył ramionami.- Pan wie, jak to bywa.Ja też raz wlokłem się cały tydzień przez Słowację.Zdawało mi się, że nigdy nie dojdę do Zakopanego, a inni.- urwał nagle i spojrzał Obertyńskiemu w oczy.Ten opuścił lekko głowę.Zabębnił palcami po krawędzi stołu.- Inni - dodał cicho Bukowy - w ogóle nie doszli.Pamięta pan obławę w Preszowie, kiedy zgarnęli dwóch naszych i Stasię Gładczankę?Pułkownik napełnił znowu kieliszki.- Wojna, chłopie - powiedział szorstko.- My też jesteśmy żołnierzami, a gdzie drzewo rąbią tam.- nie dokończył, tylko uniósł kieliszek i wypił szybko, jak gdyby chciał w sobie coś stłumić.Potem zapytał: - Ile to razy zrobił pan tę trasę?- Ile razy? - powtórzył Jędrek zaskoczony i nagle uśmiechnął się rozbrajająco: - Wie pan, że nie liczyłem.- Może piętnaście, albo i więcej.- Może.Ale to przecież nieważne.Nie myślałem o tym.Idzie się i już.Czasem nie pamięta się o tym, że się przeszło, a czasem jedna tura liczy się za kilka.I czas jakoś leci.- No tak.pułkownik tarł w zamyśleniu dobrze wygolony policzek.- Dawno już minął rok, jak poszliście z Wichniewiczem pierwszy raz.- O właśnie - podjął pogodnie Bukowy - takie przejścia się liczą.Nie zapomnę do końca życia.Do tej pory nie mogę swobodnie ruszać ręką.- Jakby dla potwierdzenia uniósł ramię i opuścił gwałtownie.- A potem przyprowadził pan lotników.- To nie ja.To Władek.- Tak, ale pan przeprowadził ich przez granicę.I od tego czasu.- Kursuję - zakończył za pułkownika Bukowy.Obertyński przyjrzał mu się uważniej, jak gdyby chciał zapamiętać to jedno słowo wypowiedziane tak swobodnie i tak trafnie określające jego rozmówcę.- No tak - uśmiechnął się porozumiewawczo.- Chyba jest pan zadowolony z naszej współpracy?- Jesteśmy żołnierzami, panie pułkowniku - odparł z namysłem Bukowy.- Raczej towarzyszami broni - sprostował wesoło pułkownik i nagłe zapytał poważnie: - A co u pana w domu?Bukowy drgnął.- Do domu, jak pan wie, nie zachodzę.Nie chciałbym narażać rodziny.- Rozumiem, ale ma pan jakieś wiadomości?- Matkę kilka razy wzywano na gestapo.Zwłaszcza po tej wsypie z Hublem.Od tego czasu mają oko na nasz dom.Dopytują się o mnie.- To dobrze, że pan unika domu.- Wolnym ruchem sięgnął po karafkę, na której dnie złociło się jeszcze trochę wina.Rozlewał z rozwagą.- To dobrze, że pan jest ostrożny.Pamięta pan pierwsze miesiące po kapitulacji.Pierwsze Boże Narodzenie.Myśleliśmy wtedy, że za rok będziemy świętować w domu.A przez ten czas Niemcy zajęli Jugosławię, zgnietli Francję, zdawało się, że zmiotą Anglię.Zmieniło się, chłopie, ale na gorsze.I my pracujemy w coraz gorszych warunkach.Nie ma pan pojęcia, jak teraz Niemcy naciskają na Węgrów.Dawniej można było z Węgrami wszystko załatwić.Dzisiaj coraz trudniej.A na Słowacji.to pan sam wie najlepiej.- Najważniejsze, że tu i tam mamy dobrych przyjaciół.Taki Miko.Nieraz się zastanawiam, dlaczego tak się naraża? Albo siostry Zamkowskie, te z Dobszyny.Wszystko zrobią, o co się tylko poprosi.- No tak - pułkownik zerknął na zegarek, jakby chciał dać do zrozumienia, że czas rozmowy już mija.Szybkim ruchem uniósł kieliszek.- Jeszcze raz za tych, co na szlaku!- To za Jaśka Lasaka - powiedział Bukowy - bo on właśnie jest w drodze do Zakopanego.- Za Lasaka! - pułkownik szybko opróżnił kieliszek.- Przepraszam, ale mam spotkanie na drugim końcu Budapesztu.Widzisz, chłopie - zażartował - że i ja tutaj kursuję.- Chciał wstać, lecz Bukowy zatrzymał go stanowczym ruchem.- Przepraszam.dlaczego pan chciał się ze mną spotkać? Do tej pory kontaktowaliśmy się zawsze przez Marysię albo Antka Wichniewicza.Pułkownik uśmiechnął się przekornie.- A ty, chłopcze, coś myślał?- Ja.no, oczywiście, że ma pan do mnie służbową sprawę.Pułkownik położył mu dłoń na ramieniu.- Chciałem cię po prostu zobaczyć - powiedział po ojcowsku.- Lubię cię, Jędrek.Czasem trzeba sobie pozwolić na taki luksus, nawet w naszej robocie.2Padał gęsty, wilgotny śnieg i cały plac tonął w mglistej bieli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]