Home HomeKs. Adam Skwarczyński – PORADY DUSZPASTERZA (Niezbędnik w trudnych sytuacjach)Adam Cyra Raport Witolda PileckiegoWisniewski Snerg Adam Wedlug LotreWisniewski Snerg Adam Wedlug Lotra (2)Mickiewicz Adam Pan Tadeusz ISBN 9789185805006Asnyk Adam Poezje Publicznosc i poeci (2)adam smit undesnii bayalagARCHSVR8Sheldon Sidney Gdy nadejdzie jutro (3)Praktyczny komentarz do Nowego Testamentu Ewangelia Mateusza
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tgshydraulik.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Niech pan nie będzie taki skromny.To był przecież wyczyn.W trzydzieści sześć godzin zro­bić trasę Zakopane - Budapeszt przez dwie gra­nice, trzy kraje.No, no - pokręcił głową i z kry­ształowej karafki napełnił kieliszki.- A teraz, to już twoje zdrowie, Jędrek!- Dziękuję.Wino było przyjemnie cierpkie.Łagodnym cie­płem rozchodziło się po żyłach, rozpalało krew i wprowadzało Bukowego w nastrój pogodnej za­dumy.- Tak - podjął po chwili.- Tym razem miałem wyjątkowe szczęście.W górach było po­godnie i mroźno.Szedłem przez przełęcz pod Kopą.Zjazd był fantastyczny.Nawet nie wie­działem, kiedy znalazłem się w Trzech Studniczkach, a tam już czekał na mnie Miko.- Ten nasz Miko, to największy skarb, jaki mamy na Słowacji - przerwał mu Obertyński.- Morowy chłop.Dzięki niemu kursujemy przez Słowację jak taksówką po Budapeszcie.A potem - dodał w zamyśleniu - poszedłem nie na Koszyce, a na Rozsnyó.Łatwiejsza droga.Zno­wu pogoda, znowu dobre warunki, a najważniej­sze, że zdążyłem ma pośpieszmy, który odchodzi rano.Widzi pan, że to wcale nie tak wielki wy­czyn.Pułkownik uśmiechnął się dobrodusznie.- Pan mnie zadziwia.Mówi pan o tym przej­ściu jak o spacerze po Vaczi, a o ile dobrze sobie przypominam, nikt jeszcze nie zrobił tej drogi w tak krótkim czasie.Pan, oprócz szczęścia, ma jesz­cze cholerny instynkt d wyczucie.Bukowy wzruszył ramionami.- Pan wie, jak to bywa.Ja też raz wlokłem się cały tydzień przez Słowację.Zdawało mi się, że nigdy nie dojdę do Zakopanego, a inni.- urwał nagle i spojrzał Obertyńskiemu w oczy.Ten opuścił lekko głowę.Zabębnił palcami po krawędzi stołu.- Inni - dodał cicho Bukowy - w ogóle nie doszli.Pamięta pan obławę w Preszowie, kiedy zgarnęli dwóch naszych i Stasię Gładczankę?Pułkownik napełnił znowu kieliszki.- Wojna, chłopie - powiedział szorstko.- My też jesteśmy żołnierzami, a gdzie drzewo rą­bią tam.- nie dokończył, tylko uniósł kieliszek i wypił szybko, jak gdyby chciał w sobie coś stłu­mić.Potem zapytał: - Ile to razy zrobił pan tę trasę?- Ile razy? - powtórzył Jędrek zaskoczony i nagle uśmiechnął się rozbrajająco: - Wie pan, że nie liczyłem.- Może piętnaście, albo i więcej.- Może.Ale to przecież nieważne.Nie my­ślałem o tym.Idzie się i już.Czasem nie pamięta się o tym, że się przeszło, a czasem jedna tura liczy się za kilka.I czas jakoś leci.- No tak.pułkownik tarł w zamyśleniu dobrze wygolony policzek.- Dawno już minął rok, jak poszliście z Wichniewiczem pierwszy raz.- O właśnie - podjął pogodnie Bukowy - takie przejścia się liczą.Nie zapomnę do końca życia.Do tej pory nie mogę swobodnie ruszać ręką.- Jakby dla potwierdzenia uniósł ramię i opuścił gwałtownie.- A potem przyprowadził pan lotników.- To nie ja.To Władek.- Tak, ale pan przeprowadził ich przez gra­nicę.I od tego czasu.- Kursuję - zakończył za pułkownika Buko­wy.Obertyński przyjrzał mu się uważniej, jak gdy­by chciał zapamiętać to jedno słowo wypowie­dziane tak swobodnie i tak trafnie określające je­go rozmówcę.- No tak - uśmiechnął się porozumiewawczo.- Chyba jest pan zadowolony z naszej współ­pracy?- Jesteśmy żołnierzami, panie pułkowniku - odparł z namysłem Bukowy.- Raczej towarzyszami broni - sprostował we­soło pułkownik i nagłe zapytał poważnie: - A co u pana w domu?Bukowy drgnął.- Do domu, jak pan wie, nie zachodzę.Nie chciałbym narażać rodziny.- Rozumiem, ale ma pan jakieś wiadomości?- Matkę kilka razy wzywano na gestapo.Zwłaszcza po tej wsypie z Hublem.Od tego cza­su mają oko na nasz dom.Dopytują się o mnie.- To dobrze, że pan unika domu.- Wolnym ruchem sięgnął po karafkę, na której dnie złoci­ło się jeszcze trochę wina.Rozlewał z rozwagą.- To dobrze, że pan jest ostrożny.Pamięta pan pierwsze miesiące po kapitulacji.Pierwsze Boże Narodzenie.Myśleliśmy wtedy, że za rok będzie­my świętować w domu.A przez ten czas Niem­cy zajęli Jugosławię, zgnietli Francję, zdawało się, że zmiotą Anglię.Zmieniło się, chłopie, ale na gorsze.I my pracujemy w coraz gorszych warun­kach.Nie ma pan pojęcia, jak teraz Niemcy na­ciskają na Węgrów.Dawniej można było z Wę­grami wszystko załatwić.Dzisiaj coraz trudniej.A na Słowacji.to pan sam wie najlepiej.- Najważniejsze, że tu i tam mamy dobrych przyjaciół.Taki Miko.Nieraz się zastanawiam, dlaczego tak się naraża? Albo siostry Zamkowskie, te z Dobszyny.Wszystko zrobią, o co się tyl­ko poprosi.- No tak - pułkownik zerknął na zegarek, jakby chciał dać do zrozumienia, że czas rozmowy już mija.Szybkim ruchem uniósł kieliszek.- Jeszcze raz za tych, co na szlaku!- To za Jaśka Lasaka - powiedział Bukowy - bo on właśnie jest w drodze do Zakopanego.- Za Lasaka! - pułkownik szybko opróżnił kieliszek.- Przepraszam, ale mam spotkanie na drugim końcu Budapesztu.Widzisz, chłopie - za­żartował - że i ja tutaj kursuję.- Chciał wstać, lecz Bukowy zatrzymał go stanowczym ruchem.- Przepraszam.dlaczego pan chciał się ze mną spotkać? Do tej pory kontaktowaliśmy się zaw­sze przez Marysię albo Antka Wichniewicza.Pułkownik uśmiechnął się przekornie.- A ty, chłopcze, coś myślał?- Ja.no, oczywiście, że ma pan do mnie służ­bową sprawę.Pułkownik położył mu dłoń na ramieniu.- Chciałem cię po prostu zobaczyć - powie­dział po ojcowsku.- Lubię cię, Jędrek.Czasem trzeba sobie pozwolić na taki luksus, nawet w na­szej robocie.2Padał gęsty, wilgotny śnieg i cały plac tonął w mglistej bieli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •